Выбрать главу

— Panie Severin, mówi kapitan Martinez. Dowódca eskadry Chen życzy sobie, bym pana poinformował, że w nagrodę pańskiej waleczności i inicjatywy otrzymał pan właśnie awans na pełnego porucznika. — „Waleczność i inicjatywa” były jego własnym dodatkiem, ale sądził, że dobrze to zabrzmi.

Uśmiechnął się.

— Niech mi pan pozwoli, że jako pierwszy zwrócę się do pana „milordzie”. Pańskie porucznikostwo jest w pełni zasłużone. Miłej podróży powrotnej. Koniec transmisji.

Oderwał wzrok od displejów.

— Może by pan zrobił sobie przerwę? — zapytała. — Zawiadomię pana, co Naksydzi robią wokół Aratiri.

— Tak jest, milady. Dziękuję.

Wypiął się z uprzęży i stanął na nogi. Już po pierwszych ruchach uświadomił sobie, jak zesztywniał po wielu godzinach w fotelu. Pokuśtykał do drzwi i idąc, sprzągł ekran taktyczny ze swym displejem mankietowym.

Nie miało sensu, by tracił kontakt.

* * *

— Czy ktoś z was chciałby zostać drugą osobą, która zwróci się do mnie per „milordzie”? — spytał Severin swoją załogę.

Zapadła na chwilę głęboka cisza.

Choć miał nadzieję, że promieniowanie nie przeniknęło do małego schronu, zabłąkane promienie gamma mogły uszkodzić elektronikę szalupy, więc oczywiście trzeba było wszystko sprawdzić.

Kiedy tykały programy diagnostyczne, Severin rozważał, jak od tego momentu zmieniła się jego przyszłość. Służba Eksploracji była niewielka, a on właśnie wykonał skok do jej elity; co więcej, po zmilitaryzowaniu tej służby znaczenie rang wzrosło. Teraz mógł rozkazywać oficerom Floty, o ile będą mieli niższą rangę, a jako pełny porucznik przewyższał rangą wszystkich podporuczników i pełnych poruczników ze stażem mniejszym niż — sprawdził chronometr — dwie minuty.

Mógł rozkazywać parom. I choć do poruczników, zgodnie z tradycyjnymi formami grzeczności, zwracano się per „milordzie”, nie był lordem i nigdy nie miał nim zostać.

Zastanawiał się, jak lordom się to spodoba.

Może nie będą mnie zapraszali na przyjęcia do swych ogrodów, myślał. Przypuszczał jednak, że sytuacja będzie nieco bardziej skomplikowana.

W tej chwili musiał rozwiązać problem bezpośredni. On i jego ludzie stanowili załogę żołnierską i ich stosunki były nieformalne. Choć Severin dowodził, rzadko musiał wydawać prawdziwe rozkazy: zwykle po prostu wskazywał, że coś trzeba zrobić, i to robiono bez napominania. Kiedy wpadł mu do głowy pomysł zostania w układzie Protipanu, by zbierać informacje o wrogu, najpierw omówiszy plan z załogą, by mieć pewność, że wszyscy się zgadzają — nie chciał całe miesiące tkwić na asteroidzie z ludźmi, którzy tam być nie chcieli.

A teraz nie był już zwykłym żołnierzem. Był oficerem, a nawet w małej Służbie Eksploracji między oficerami a załogą ziała przepaść. Był lordem i plebejuszem jednocześnie.

Nie wiedział nawet, co o sobie myśleć. Kim dokładnie był?

Severin zdał sobie sprawę, że powietrze w sterowni się ogrzewa. Szron przykrywający instrumenty zaczynał topnieć, a w niskim ciążeniu asteroidy tworzył przy displejach niemal idealne kule.

Energicznym ruchem ramion Severin zrzucił płaszcz.

— Diagnostyka silnika nominalna — zameldował główny inżynier.

— Nie ma więc sensu tu tkwić — zdecydował Severin. — Zwolnić zaczepy.

Zaczepy elektromagnetyczne zwolniono i pierwszy raz od pięciu miesięcy szalupa nie była przycumowana do 302948745AF. Przez topniejące sztylety szronu na iluminatorach Paszcza świeciła czerwono.

— Pilocie, odbij od tej skały — powiedział Severin.

Ogarnęła go dzika radość, kiedy odpaliły dysze manewrowe i poczuł w uchu wewnętrznym ciągnięcie bezwładności. Nareszcie wyzwolenie.

— Pilocie, zabierz nas do wormholu ze stałym przyśpieszeniem jednego g.

W oku pilota pojawił się błysk.

— Tak jest, milordzie — odpowiedział.

„Tak jest, milordzie”. Na te słowa Severin poczuł nieoczekiwaną dumę i radość.

Silnik zapalił i radość Severina zrosił deszcz lodowatej wody, która oderwała się od displejów i uderzyła go w twarz.

Roześmiał się i wytarł wodę z oczu.

Witamy w korpusie oficerskim, pomyślał.

* * *

Kiedy zbliżała się bitwa lub manewry, w statkowej kuchni dominowały potrawy duszone — można je było trzymać w piecu godzinami bez specjalnej szkody. Perry przyniósł z kuchni lady Michi miskę bizoniego mięsa, duszonego z ziemniakami i warzywami, oraz trącący metalem chleb — który na pewno przechowywano w puszce przez wiele lat.

Martinez jadł bez zainteresowania, utkwiwszy wzrok w taktycznym displeju na ścianie gabinetu. Displej otaczały irytujące skrzydlate dzieci, które patrzyły tak zdumionym wzrokiem, jakby odkrywano im coś zdumiewającego i cudownego. Pytanie, czy pędząca w kierunku Aratiry wroga eskadra zasługiwała na miano zdumiewającej i cudownej, pozostawało na razie bez odpowiedzi.

Na displeju świeciły żagwie silników. Migotały dane numeryczne. Martinez odsunął talerz. Obserwował displej, pamiętając cały czas, że to wszystko działo się przed przeszło godziną.

Formacja zidentyfikowana przez Severina jako eskadra naksydzka pomknęła wokół Aratiri, a potem ustabilizowała się na kursie ku Pelomatanowi.

Martinez westchnął długo, z zadumą. Więc będzie bitwa. Pociski naksydzkie polecą ku zbiorowej dyszy wylotowej Sił Chen, chyba, że Martinez zdoła znaleźć sposób, by je powstrzymać.

Jego displej mankietowy zagrał.

— Tak, lady dowódco eskadry? — zapytał, przewidując rozmówcę.

Michi patrzyła z displeju nie okazując zaskoczenia.

— Więc to pan widział?

— Tak, milady.

— Nadal mamy mnóstwo godzin na planowanie. Chciałbym, żeby zjadł pan ze mną kolację.

— Będę zaszczycony, milady. — Spojrzał na ekran i nachmurzył się. — Według Severina wróg otrzymał wsparcie w postaci dwóch statków. Szkoda, że nie wiem, jakie to statki. Byłoby łatwiej planować.

— Och. — Dowódca eskadry zamrugała. — Powinnam była panu powiedzieć. Najprawdopodobniej są to fregaty, które Naksydzi budują przy Loatynie — średnia wielkość, dwanaście do czternastu wyrzutni.

Powolne zaskoczenie zalało Martineza niczym przypływ.

— Budowali fregaty przy Loatynie?

— Tak. Przepraszam, że pana nie poinformowałam. Nie był pan upoważniony do otrzymania tej informacji, chyba że… — tu Michi wykonała usprawiedliwiający gest. — Chyba, że ta informacja stanie się istotna.

Uwaga ta zdławiła następne pytanie Martineza: ile innych statków wróg tam buduje?

— Tak jest. Dziękuję, milady.

Zakończyła przekaz, a Martinez wrócił do kontemplacji ekranu. Zastanawiał się: co takiego dostrzegają te małe malowane dzieci, a ja nie?

Wsparcie stanowiły dwa okręty z klasy najmniejszych okrętów wojennych; można za to dziękować losowi. Oryginalne osiem pojazdów to lekka eskadra z Felarusa, fregaty z lekkim krążownikiem jako statkiem flagowym. Ogólna siła rażenia wroga wynosiła niecałe dwieście wyrzutni, Siły Chen miały ich dwieście dziewięćdziesiąt sześć — wygodna przewaga siły ataku, lecz równoważył ją nieco fakt, że wróg miał trochę większą swobodę manewru. Mógł uszkodzić lojalistyczną flotę na tyle, że uniemożliwi to misję Michi Chen.