— Ale my zatoczymy w układzie pełne koło — ciągnął Fletcher. — Wyślemy łódź, gdy tylko miniemy Atatiri, a stamtąd lot do Protipanu Dwa jest już prosty.
— Z całym szacunkiem dla kapitana Fletchera — sprzeciwił się Martinez — sądzę, że powinniśmy zmierzać prosto do wyjścia. Bleskoth nie po to poddaje się temu zabójczemu przyśpieszeniu, by nam tak po prostu pozwolić odlecieć. Chce walki. Nie leży to w jego charakterze, by nas wypuścić bez walki.
— Jego charakter? — powtórzył Fletcher. Miał dziwnie rozmarzony głos. — Czy zna pan kapitana Bleskotha osobiście?
— Osobiście nie — odpowiedział Martinez — ale oglądałem jego dane. Jest młody, jest mistrzem jachtowym, był kapitanem drużyny lighumane. Bardzo skutecznie zniszczył naszą flotę przy Felarusie. Wszystko wskazuje na to, że to agresywny, zdecydowany dowódca. Popatrzcie tylko na sposób, w jaki nas ściga.
Fletcher znowu zamieszał zupę.
— Spytałem, ponieważ ja znam osobiście Bleskotha. Był porucznikiem na nowym „Poszukiwaniu”, kiedy ja miałem „Szybkiego”. Nie był wtedy agresywny, dokładnie robił to, co kazał mu Renzak i strasznie lizał pewną część ciała dowódcy eskadry, tak jak to robią Naksydzi.
Martinez zobaczył, jak wzniesiona przez niego konstrukcja chyli się ku otchłani, i spróbował ją podeprzeć.
— Jakim był żeglarzem? — zapytał, raczej bez nadziei.
— O ile pamiętam, przeciętnym. Niedokładnie śledziłem wyniki w jachtingu.
Martinezowi wpadła do głowy pewna myśl.
— Kto był komendantem eskadry?
Fletcher spróbował zupy, a potem odpowiedział.
— Fanagee.
— Ach. — Martinez zwrócił się do lady Michi. — Fanagee pominęła wielu dobrych oficerów, aby umieścić Bleskotha jako dowódcę przy Felarusie. Myślę, że już wtedy należał do konspiracji.
Michi skinęła głową.
— To brzmi prawdopodobnie. Jak dobrze znał pan Bleskotha? — zwróciła się do Fletchera.
— Miałem dość regularnie do czynienia z kapitanem Reznakiem. Bleskoth był tam dość często, tańcząc postawę „baczność”.
Kiedy Naksydzi tańczyli „baczność”, naprawdę tańczyli, Martinez wiedział o tym; ich niewielkie kiwnięcia i szarpnięcia w obecności zwierzchnika wydawałyby się zabawne, gdyby nie były tak dziwaczne. „Proszę zignoruj tę oto niegodną osobę”, zdawał się mówić język ciała, „ale ignorując mnie, zauważ proszę doskonałą jakość mego płaszczenia się i szczery ton błagania”.
Michi zamyśliła się.
— Mamy sporo czasu, nim będziemy musieli podjąć jakąś decyzję. — Ale jeśli Bleskoth w dalszym ciągu będzie nas gonił, skłaniam się do opinii kapitana Martineza.
Fletcher wzruszył ramionami.
— Jak pani sobie życzy, milady. Ale podejście kapitana Martineza dopuszcza możliwość ucieczki wroga. Moje nie.
— Rzeczywiście.
Michi smakowała zupę, wyraźnie nadal rozważając opcje. Martinez spróbował swojej, zlizał językiem tofu z zębów i postanowił poruszyć jeszcze inny element swego planu.
— Jakikolwiek plan zastosujemy, stoczymy potyczkę po drugiej stronie Okiray. Wszyscy przejdziemy przez studnię grawitacyjną Okiray, aby pomogła nam zawrócić w kierunku następnego celu. Ale to oznacza — wywołał displej ścienny z diagramami planet i długimi, płaskimi krzywymi, które reprezentowały potencjalne trajektorie — że Okiray jest punktem dławienia. Bez względu na to, jak rozproszona jest eskadra Naksydów, wszystkie ich statki mają bardzo ograniczony wybór miejsc, gdzie można minąć planetę. Mój pomysł polega na tym, by mieć mnóstwo pocisków czekających na nich właśnie tutaj, w punkcie dławienia. — Mignął jasnym kursorem na displeju, w miejscu, gdzie statki zbliżały się do siebie najbardziej.
Michi z zainteresowaniem studiowała display.
— Zauważą nadchodzące pociski. Mogą pokryć obszar własnymi kontrpociskami.
— Milady, oni nie muszą widzieć nadchodzących pocisków — powiedział Martinez. — Jest jedenaście wabików między nami a Bleskothem, udają wrogą eskadrę. Jeśli wypuścimy na nie swoje pociski, stworzymy ekran, który uniemożliwi wrogowi wykrycie następnej grupy wyrzuconych pocisków.
Fletcher sprawiał wrażenie, że chce zaprotestować, ale Martinez, który przewidywał jakie tamten wysunie obiekcje, szybko kontynuował.
— Nasze pociski będą musiały mieć włączone silniki przez długi czas, najpierw, by zrównoważyć naszą prędkość, a potem, by rozpocząć przyśpieszanie w kierunku punktu przejęcia. W zwykłych warunkach dałoby to wrogowi masę czasu na ich wykrycie, ale w tym wypadku, możemy ukryć je poza planetą.
Nastąpił moment pełnej skupienia ciszy.
— Trudno to zsynchronizować — zauważył Fletcher. — Bardzo trudno zsynchronizować.
— Tak, milordzie. — Odpowiedź Martineza płynęła z głębi serca. — Rzeczywiście bardzo trudno.
Fletcher ściągnął usta i zrobił zamyśloną minę. Michi zmrużyła w zadumie oczy.
— Może trzeba opracować ten plan bardziej szczegółowo — powiedziała.
Dwie godziny później, kiedy załoga skończyła posiłki i wpięła się w swe stanowiska, rozbrzmiało ostrzeżenie o zerowym ciążeniu i przyśpieszenie ustało. Siły Chen obróciły się i rozpoczęły hamowanie ze stałym przyśpieszeniem ujemnym 1g.
„Trudno to zsynchronizować”… Martinez chciał zagwarantować, żeby wszystkie elementy w displeju taktycznym, wszystkie diagramy z małymi strzałkami szybkości i kierunku, wskazywały właściwą stronę we właściwym czasie.
Siły Chen wystrzeliły również salwę szesnastu pocisków w kierunku wabików, nadlatujących w ich kierunku z Okiray. Baterie laserowe eskadry nie zdołały trafić ani jednego, a Martinez chciał, by Naksydzi myśleli, że hamowanie Sił Chen jest spowodowane chęcią zyskania na czasie, potrzebnym do dokładniejszego przyjrzenia się nadlatującym siłom i do przygotowania się na ich przyjęcie w wypadku, gdyby okazały się one prawdziwymi okrętami. Po tym wszystkim Michi wycofała załogi ze stacji operacyjnych i wznowiła zwykłe zmiany wacht. Upłyną jeszcze godziny, zanim pociski dosięgną swych celów.
Jednakże Martinez pozostał na swoim stanowisku, by zobaczyć, co się stanie, kiedy siły Bleskotha odkryją wystrzelenie pocisków. Naksydzi przerwali swoje ciężkie przyśpieszanie i zredukowali je do połowy g. Badali, czy pociski zostały wystrzelone dokładnie w nich, czy w coś innego. Dokładnie dwanaście minut później przyśpieszanie wznowiono.
Znamiennym odkryciem było to, że wszystkie inne obiekty Naksydów zachowały się tak samo. Kiedy światło z płomieni pocisków do nich docierało, gwałtownie hamowały, czekały dwanaście minut, po czym wznawiały poprzednie zachowanie.
Bleskoth sprytnie je zaprogramował. Gdyby Severin nie ostrzegł Martineza, która z naksydzkich formacji jest rzeczywistą eskadrą, Martinezowi nie byłoby łatwo samodzielnie odpowiedzieć na to pytanie.
Martinez przeszedł ze stacji oficera flagowego do swej kabiny, gdzie Alikhan pomógł mu wydostać się ze skafandra, a potem podał mu wieczorną filiżankę kakao.
— Na statku panuje dobry nastrój, milordzie — zameldował Alikhan. — Załoga jest przekonana, że zwyciężymy.
— Spróbuję ich nie rozczarować — powiedział Martinez. Alikhan skłonił się lekko.
Jestem pewien, że pan ich nie rozczaruje, milordzie. Martinez zmył poliamidowy zapaszek uszczelnień skafandra, a potem poszedł do łóżka, gdzie stoczył długą walkę między snem a własną wyobraźnią. W tej walce każda ze stron robiła sprytne wypady, wycieczki i ataki skrzydłowe, żeby odeprzeć drugą. Ta walka niczego nie rozstrzygnęła, z wyjątkiem tego, że Martinez uświadomił sobie, że jego cele się zmieniły.