Выбрать главу

Nie miał zamiaru po prostu wygrać bitwy. Wiedział już od pewnego czasu, że pobije Naksydów.

Sztuka polegała na pobiciu Naksydów, bez udaremniania misji Michi Chen. A to oznaczało, że Siły Chen nie mogą zostać trafione, nie mogą stracić okrętów, nie mogą ponieść ofiar.

Na Hone-bar udało się właśnie tak zrobić, ale na Hone-bar mógł zorganizować całą przyjazną eskadrę jak iluzjonista, który wyjął coś spod płaszcza. Tutaj nie miał takiej przewagi.

W ciemności swej kabiny ślubował, że osiągnie takie zwycięstwo.

A potem, włączywszy światła i ekran taktyczny, zaczął to zwycięstwo urealniać.

* * *

W ciągu pięciu godzin nadlatujące wabiki Naksydów, niezdolne do obrony innej niż przyśpieszanie i kluczenie, zostały zniszczone przez dwanaście z szesnastu pocisków Sił Chen. Pozostałe nadal przyśpieszały i po oddzielnych, krętych trajektoriach dążyły do swego celu — Stacji Wormholowej Trzy. Stacja przekaźnikowa powinna zostać zniszczona, zanim Martinez ujawni swą taktykę około Okiray.

Martinez obserwował zniszczenie wabików na displeju sufitowym nad łóżkiem. Później, dosyć zadowolony, zdołał się przespać kilka godzin.

Po śniadaniu naksydzka eskadra, poprzedzona grupą jedenastu wabików, gwałtownie zakręciła wokół Pelomatanu i znalazła się w kilwaterze Sił Chen. Obniżyli hamowanie do 2 g, kiedy to wyciągnęli wnioski z tego, że lojaliści hamują, a następnie zwiększyli przyśpieszenie do 8g, przy którym tylko czuli się nędznie, ale nie tracili przytomności, nie doznawali okaleczeń, nie umierali „Bardzo trudna synchronizacja”…

Spokojna, dziwaczna normalność panowała przez resztę dnia. Załoga nie była wzywana do stacji operacyjnych nawet wtedy, gdy ku następnej grupie wabików okrążających Okiray wystrzelono kolejną salwę pocisków. Naksydzi przywiązywali więcej uwagi do wystrzelonych pocisków niż Siły Chen: jeszcze raz wszystkie wrogie statki i wabiki zmniejszyły swoje przyśpieszenie na dwanaście minut, gdy tylko dotarł do nich widok płomieni pocisków.

Na pokładzie „Prześwietnego” oficerowie i żołnierze normalnie wykonywali obowiązki: czyścili, polerowali, remontowali, a kapitan Fletcher dokonywał inspekcji oddziałów odpowiedzialnych za konserwację skafandrów i uszczelnień oraz napraw mechanicznych. Gruntownie przejrzał warsztaty, wręczając zwykłe punkty karne za nieporządek i brud.

Starsi podoficerowie, trochę bardziej praktyczni, poświęcali dodatkowy czas na inspekcję i naprawy potężnych robotów remontowych, które — zdalnie sterowane przez operatorów z opancerzonych pomieszczeń dla załogi, będą dokonywać napraw, jeśli nieprzyjaciel uszkodzi „Prześwietnego”. Szefowie oddziałów, po cichej sugestii Martineza, chętnie przyjęli Alikhana, Espinosę i Ayutana jako żołnierzy pomocniczych.

Martinez uważał, że podczas rzeczywistej bitwy nie będzie ich potrzebował do podtrzymywania swojej godności.

Bezcelowo wędrował po statku, gdyż nie miał ochoty siedzieć w jednym miejscu. Nigdy nie umiał czekać, a dzięki wędrówce nie musiał obsesyjnie sprawdzać w kółko obliczeń do swego planu.

Przekonał się, że załoga jest nadzwyczaj spokojna: było tak, jakby wypełniając swoje standardowe obowiązki, ludzie nasłuchiwali, wystawiali w eter niewidoczne czułki, by zbierać informacje od oficerów, od siebie nawzajem, z próżni poza kadłubem statku. Nawet gdy kapitan rozkazał otworzyć szafkę ze spirytualiami i wydał załodze porcje wódki do kolacji, wiwaty były stłumione.

Martinez zmierzał do apartamentów dowódcy eskadry i po drodze spotkał Chandrę Prasad. On miał na sobie bluzę mundurową ze sztywnym kołnierzem, ona też była ubrana przepisowo. Szła na prywatną kolację z kapitanem. Wyprężyła się w pozdrowieniu, ale zaraz na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a jej sztywna postawa złagodniała.

— Kto by się tego spodziewał trzy lata temu — powiedziała. Spojrzał na nią. Najwidoczniej szykowała się rozmowa, której usiłował uniknąć.

Niezręczna chwila, pomyślał.

Chandra pokręciła głową. Uśmiech niedowierzania rozlał się na jej twarzy.

— Złoty Glob. Bohater imperium. Małżeństwo z dziedziczką Chen… — wyliczała. W jej oczach rozbłysło rozbawienie. — Kapitan uważa, że jesteś wybrykiem natury, wiesz o tym?

Mamy więc o sobie podobne zdanie, pomyślał Martinez.

— To pogwałcenie estetyki Fletchera: wysłuchiwać mądrych pomysłów wypowiadanych twoim akcentem — powiedziała Chandra. Słuchał tego z irytacją. Chandra poklepała go po ramieniu. — Ale on naprawdę wierzy, że jesteś utalentowany. Według niego to wielka szkoda, że nie urodziłeś się we właściwej rodzinie.

— A on już wie, co to właściwa rodzina — powiedział Martinez. Chandra uśmiechnęła się cynicznie. Rozłożyła dłonie i spojrzała pod nogi.

— A popatrz na mnie. Nic się nie zmieniło. Wciąż haruję, szukając patrona.

Nie znalazłaś? — zastanawiał się Martinez. Kim wobec tego jest Fletcher?

Zerknęła na niego.

— Nie ma już wolnych Chenów, prawda?

— Lady Michi ma w szkole syna, ale musiałabyś poczekać. — Próbował obrócić to w żart, ale ciemne oczy Chandry wcale się nie śmiały.

— Naprawdę, Gareth — powiedziała. — Jestem zdesperowana. Przydałaby mi się pomoc.

— Nie mogę cię awansować — rzekł Martinez. Nie, dopóki nie osiągnę stopnia flagowego, a nie sądzę, żeby wydarzyło się to w przewidywalnej przyszłości.

— Ale niedługo dostaniesz dowództwo okrętu. A ten okręt będzie potrzebował pierwszego porucznika. I jeśli jak zwykle zrobisz coś nadzwyczajnego ze swoim statkiem, twój pierwszy dostanie awans. — Skrzyżowała dłonie i spojrzała na niego badawczo. — Stawiam na ciebie Gareth. Ty zawsze wypływasz na wierzch.

W czaszce Martineza alarmujące dzwonki skakały gorączkowo jak gumowe piłki. Naprawdę nie chciał mieć Chandry jako pierwszego porucznika. Nie miał nic przeciwko jej ambicjom, ale nie chciał pierwszego oficera o tak burzliwym charakterze, a ponadto nie chciał jej mieć przy sobie. Odczuwał jednak dla niej współczucie — osiem miesięcy temu znajdował się w podobnej sytuacji. Prowincjonalny oficer bez patrona i z niewielkimi szansami awansu.

— Zobaczę, co da się zrobić — powiedział. — Ale posłuchaj, tutaj pobijemy Naksydów. A to oznacza wyróżnienie dla wszystkich na statku flagowym.

Lekceważąco wydęła wargi.

— To oznacza wyróżnienie dla ciebie. I dla Chen, i dla kapitana, i awans dla Kazakov… — ach jak ona już triumfuje, dziwka! — Pokręciła głową. — Nie zostanie wiele wyróżnień dla małej prowincjuszki, która od siedmiu lat czeka na następny krok.

Martinez czuł, jak wyparowują resztki współczucia, które dla niej zachował.

— Teraz nie mogę zrobić nic — powiedział. — Ale zobaczę, co będę mógł zrobić — z powątpiewaniem wzruszył ramionami — kiedy zmienią się okoliczności.

— Wiem, że to zrobisz. — Położyła znowu dłoń na jego ręce, po czym pochyliła się i ucałowała go delikatnie w policzek. Jej zapach zawirował mu w zmysłach. — Liczę na ciebie, Gareth.

Odwróciła się od Martineza i poszła na spotkanie z kapitanem. Martinez kręcił głową na prawo i lewo, jak szalona kukiełka, póki się nie upewnił, że nikt nie widział pocałunku.