— Mam pewne sugestie, lordzie kapitanie — rzekł Martinez — ale na razie nie są to skrystalizowane pomysły. Możemy korzystać z zabezpieczonej transmisji radiowej albo tak ustawić szyk, by nawet po rozlocie każdy statek znajdował się na wcześniej wyznaczonej trajektorii. Wówczas będzie mógł odebrać rozkazy wysłane laserem…
Zorientował się, że poniósł klęskę; wyczytał to z twarzy słuchaczy, nawet obcych, których miny były trudne do rozszyfrowania. Jego pomysł okazał się zbyt szkicowy, a równocześnie zbyt skomplikowany. Samo w sobie jest to pewnym osiągnięciem, pomyślał Martinez.
— Lordzie dowódco eskadry — powiedział do Do-faqa — proszę o pozwolenie przesłania pogłębionej analizy, gdy moje pomysły okrzepną. — Pogardliwe skrzywienie ust Kamarullaha zmieniło się w uśmieszek.
— Udzielam pozwolenia, lordzie kaporze — odparł Do-faq. — Przekażę swojemu oficerowi taktycznemu pańską analizę bitwy przy Magarii i zobaczę, co na to powie.
— Dziękuję, lordzie.
— Cieszę się z tych ustaleń — oznajmił Kamarullah. — Nauczmy się jednego systemu taktycznego, nim zaczniemy wymyślać inne.
Pozostała część narady nie była interesująca i Martinez opuścił świat wirtualny z gorącym postanowieniem, że wymaże ten uśmieszek z twarzy Kamarullaha.
Zaprosił na kolację swoich trzech poruczników, a po chwili wahania wysłał zaproszenie również dla kadet Kelly. Należała do dawnej załogi „Korony” i to ona między innymi pomogła mu ukraść fregatę w dniu buntu i uciec wrogom. Wykazała się wtedy przydatnym sprytem.
Dla Tarafaha, poprzedniego kapitan „Korony”, gotował profesjonalny kucharz, któremu kapitan dał stopień podoficera i na pewno obłaskawiał go zapłatami na boku. Mimo wojny i dekretu, zabraniającego załogom opuszczania służby, kucharz, po przybyciu na Zanshaa, załatwił sobie zaświadczenie lekarskie — stwierdzono u niego chorobę serca, uniemożliwiającą przebywanie w wysokiej grawitacji — więc Martinez wzruszył ramionami i go zwolnił.
Obecnie dla Martineza gotował Alikhan, tak jak przed wojną. Dziś przygotował mu pojedyncze danie i teraz, żeby zmienić zamówienie, należało czekać, aż w porze kolacji ordynans będzie mógł pójść do kuchni, gdy statek zmniejszy przyśpieszenie do 0,7 g. Improwizacje Alikhana nie miały tego wdzięku co jego zwykłe posiłki, więc Martinez postanowił wzbogacić przekąskę dwiema butelkami wina. Otrzymał je od sióstr, gdy dostał awans na „Koronę”.
— Lordzie kaporze, pragnę przeprosić za dzisiejsze ćwiczenia — zaczęła Dalkeith. — Zamieszanie z robotami remontowymi już się więcej nie powtórzy.
— To nie ma znaczenia — odparł Martinez i Dalkeith zdziwiła się po raz pierwszy w życiu. — Chcę wam pokazać coś innego.
Wywołał displej na ścianę i pokazał wybrane fragmenty bitwy przy Magarii. Widział, z jakim przerażeniem obserwowali eskadry Floty Macierzystej zalane falami anihilującej antymaterii.
— Nasza taktyka jest nieskuteczna — stwierdził Martinez. — Co najwyżej doprowadzamy do wzajemnej anihilacji. A ja nie lubię anihilacji, nawet jeśli anihilujemy się razem z naszymi wrogami.
Oficerowie patrzyli na niego zaszokowani.
— Potrzebujemy czegoś nowego — rzekł Martinez. — Lordzie poruczniku Vonderheydte, ma pan butelkę pod ręką.
— Ach. — Nalał sobie. — Proszę wybaczyć, lordzie kaporze.
— Czy prosi pan nas o wymyślenie nowej taktyki? Przy obiedzie? — Kadet Kelly patrzyła na niego szeroko otwartymi czarnymi oczyma.
— Skądże! — Dalkeith zaprawiła pogardą swój dziecinny głosik. — Nie bądź śmieszna!
Dość niezręczna chwila, pomyślał Martinez.
— Podejrzewam — zaczął — że to ja jestem śmieszny, ponieważ właśnie mam nadzieję, że uda nam się to zrobić.
Twarz Dalkeith po raz drugi tego dnia wyrażała zdziwienie.
— Tak jest, milordzie — powiedziała Dalkeith. Martinez wzniósł swój kieliszek.
— To nam pomoże w myśleniu.
Pozostali też wznieśli kieliszki i wypili. Vonderheydte patrzył z uznaniem na wino, świecące głęboką czerwienią w ciężkich, kryształowych kielichach ze szkła ołowiowego, które miały wytrzymać duże przyśpieszenia.
— Lordzie, to dobry rocznik — orzekł.
Vonderheydte, młody drobnokościsty blondyn, był najmłodszym porucznikiem „Korony”. Należał do kadetów fregaty, gdy Naksydzi podnieśli bunt, a ponieważ podczas ucieczki fregaty dobrze się spisał w kilku improwizowanych akcjach, Martinez wykorzystał swój przywilej patrona i awansował go.
Vonderheydte wziął butelkę i spojrzał na etykietę:
— Musimy zdobyć parę takich butelek do mesy.
Pozostali oficerowie potakiwali. Martinez posmakował wina i doszedł do wniosku, że nie różni się zbytnio od innych czerwonych win, jakich próbował w życiu.
— Cieszę się, że wam smakuje — powiedział.
— Więc powinniśmy wcześniej wykonywać rozlot? — Kelly ściągnęła mankiety na kościste nadgarstki. — Do tego pan zmierza?
— Mniej więcej — odparł Martinez i wyjaśnił swoje mgliste pomysły. Kelly słuchała z głową przechyloną na bok.
Ta szczupła, czarnooka pilotka szalupy była zbrojeniowcem w czasie ucieczki „Korony” przed Naksydami. Wykazała się w tej pracy nadspodziewanym talentem. Potem, wiejąc przed chmarą lęków, w rozpaczliwej pogoni za przyjemnością, przeżyli kilka szalonych chwil w jednej z rur rekreacyjnych statku. Te chwile nigdy więcej się nie powtórzyły — z czasem przeważył zdrowy rozsądek — ale Martinez nie mógł się zmusić, by ich żałować.
— Więc nie chodzi dokładnie o rozlot — sprecyzowała — ale o bardzo rozproszoną formację.
— Nie wiem — przyznał Martinez. — Wiem natomiast, że nie chcę stracić obronnych zalet formacji i nie chcę, żeby statki tak się rozproszyły, żeby bitwa zmieniła się w chaos.
— Jak skoordynować ruchy i zmiany formacji? — zastanawiała się Dalkeith. — Tylko zgadując, gdzie znajdą się statki, więc tylko szczęśliwym trafem złapałbyś je laserem łączności. Przekaz radiowy podsłuchają wrogowie, a ich komputery mają ten sam software, co nasze, i dużą moc obliczeniową, więc potrafią zdekodować przekaz.
Martinez myślał o tym od narady z kapitanami. Przed wojną jedną z jego specjalności była łączność. Teraz sądził, że znalazł rozwiązanie.
— Bez problemu można zastosować radio — powiedział. — Najpierw każdy statek, gdy tylko otrzyma wiadomość, musi ją powtórzyć wszystkim innym, by mieć pewność, że wszystkie statki otrzymały rozkazy. Potem konstruujesz bardzo staranny kod, opisujący wszystkie manewry potrzebne flocie, a twoje komputery szyfrują kody, używając klucza jednorazowego. Klucz jednorazowy oznacza, że nawet jeśli szyfr zostanie złamany, wróg nie zdoła odczytać następnej wiadomości. I nawet gdy zdołają odczytać szyfr, otrzymają tylko kod, którego nie odczytają bez klucza. — Wzruszył ramionami. — Można to bardziej skomplikować, ale więcej nie potrzeba.
Zastanawiali się nad tym, gdy Alikhan wszedł i na mahoniowym stole kapitana Tarafaha postawił pierwsze danie. Po bliższym oglądzie okazało się, że to biała fasola na ciemnej zielonkawej papce warzywnej, polanej keczupem dla dodania barwy.
Mogło być gorzej, pomyślał Martinez, chwytając za widelec.