By lepiej obserwować rozwój sytuacji, Martinez przełączył się na displej wirtualny. Żeglował w pogodnej ciszy pośród piekielnej sceny niesłychanej gwałtowności. Układ rozkwitł w jego czaszce. Martinez przesunął swą perspektywę. Zdawał się być bliżej wroga, tuż przed frontem postępującej plazmowej zasłony. Cofnął się również w czasie o chwile potrzebne światłu na dotarcie od jego wyobrażonej pozycji do czujników „Prześwietnego”. Pociski wyskakiwały z zasłony i leciały po szalonych, skaczących trajektoriach. Lasery tropiły je. Słup światła wytrysnął za prawym ramieniem Martineza, gdy jednocześnie trafiono kilka nadlatujących pocisków — linia wściekłości wymierzona we fregatę „Światło Przewodnie”. Martinez zdał sobie sprawę, że właśnie on — lub raczej jego pozycja w wirtualnym displeju — zostanie zaraz pochłonięty przez płonącą plazmę, a jego perspektywa zmieni się za chwilę w elektroniczny zamęt. Wycofał się, pomknąwszy przez przestrzeń i w górę osi czasu za Siłami Chen.
— Ognia salwami — rozkazał kobiecy głos.
Błyski stały się teraz ciągłe — kurtyna iskier, mrugająca na chłodniejszym tle ekspandującej plazmy. Na tle pulsujących świateł trudno było odróżnić jeden obszar od innego, więc Martinez dopiero po kilku chwilach dostrzegł zakręconą spiralę pocisków, znowu ścigających „Światło Przewodnie”. Wszystkie wyskakiwały z zaobserwowanego wcześniej długiego ramienia stygnącej plazmy. Dopiero po paru chwilach Martinez zorientował się, że „Światło Przewodnie” znajduje się w prawdziwym niebezpieczeństwie.
W uszach grzmiało mu tętno. Martinez przegnał wirtualny obraz gniewnym machnięciem dłoni i dźgnął kciukiem w jaskrawy kwadrat na displeju, opatrzony etykietą „Nadaj wszystkim statkom”.
— Wszystkie statki: skupić ogień obronny, by pomóc „Światłu Przewodniemu”. „Światło Przewodnie” jest obiektem skoncentrowanego ataku!
Zanim jeszcze obrońcy zaczęli swą bronią tkać przy fregacie wzór ochronnych energii, własne lasery „Światła Przewodniego” zadały nadlatującemu pociskowi cios nieco z boku środka ciężkości. Pocisk zakoziołkował, rozlewając pył antymaterii, który rozsypał się w przestrzeni niczym plażowy piasek, rzucony dziecięcą ręką. W efekcie powstała zasłona płonących cząsteczek — przeciągnięta poprzez noc kurtyna całkowicie zasłaniająca stado atakujących pocisków. Statki, które miały nieść pomoc, przestały widzieć swe cele.
„Światło Przewodnie” mógł polegać już tylko na sobie. Jego wyszkolona daimongska załoga zniszczyła cztery pociski, zanim piąty i szósty pogrążyły fregatę w swych ognistych kulach. Martinez wydał z siebie ryk czystej wściekłości i walnął pięściami w oparcie fotela.
— Nie! — krzyknął. — Cholera-cholera-cholera — skandował, zanim zdał sobie sprawę, że nadaje do wszystkich statków. Uderzył w displej, by ulżyć swej osobistej palącej wściekłości.
Obiecał sobie jednostronne zwycięstwo jak przy Hone-bar, gdzie siły lojalistów nie poniosły żadnych ofiar. Teraz złamał tę obietnicę. Nie wypowiedział jej wprawdzie głośno w obecności innych, ale to nie miało żadnego znaczenia: najważniejsze obietnice składamy sobie samemu. Chciał chwycić Bleskotha za gardło i wrzasnąć: Przez ciebie nie dotrzymałem słowa!
To właśnie nieobecność „Światła Przewodniego” we wzorze obronnym eskadry spowodowała następne straty. Przez lukę wleciał jeden z naksydzkich wabików, obecnie zamieniony w pocisk atakujący o zbyt wielkiej sygnaturze radarowej. Choć stanowił pozornie łatwy cel, pocisk wiódł przyjemne życie, śmigając i klucząc za zasłoną plazmową, stworzoną zupełnie przypadkowo przez mniej szczęśliwych napastników.
Martinez nie dostrzegł intruza, dopóki ten nie zbliżył się niebezpiecznie do „Niebiańskiego”, gdzie został zniszczony w ostatniej chwili skoncentrowanym ogniem obronnym krążownika. Twarde promieniowanie uderzyło w statek i przegrzana kula ognia pomknęła ku kadłubowi. Sfrustrowany Martinez wywrzaskiwał następną wiązankę choler, a krążownik znikał w płonącej plazmie. Martinez znowu skoncentrował się na wrogu, a jego myśli krążyły wokół zemsty.
Dopiero wtedy dotarło do niego, że na displeju liczba pocisków znacznie zmalała. Obronne baterie likwidowały atakujących — żadnemu ze statków lojalistów nie groziło bezpośrednie niebezpieczeństwo.
W ciągu ostatnich paru minut z kurtyny plazmy nie wypłynęły żadne nowe pociski agresora. Dlaczego wstrzymali ogień? — zastanawiał się, a potem zaświtała mu odpowiedź.
— Milady… — zaczął Martinez, a potem wspomniał, że wyłączył linię łączności. Wywołał prywatny kanał do dowódcy eskadry. — Milady. Sądzę, że walka się skończyła oznajmił. Wygraliśmy. Oni wszyscy są martwi.
Jego słowa zbiegły się w czasie z jedną z losowych zmian kursu, dyktowanych przez Wzór Jeden Rozlotu, i kiedy silniki zamilkły, a krążownik się obracał, nagle zniknęło ciążenie i zapadła cisza. Michi i Martinez unosili się w klatkach i patrzyli na siebie.
— Gratulacje, milady — powiedział Martinez. — To zwycięstwo.
Lady Michi spoglądała mu przez chwilę w oczy, a potem dotknęła przycisk nadawania.
— Wszystkie okręty. Przerwać ogień zaczepny — poleciła. Martinez przełączył się na widok wirtualny. Zobaczył przede wszystkim „Niebiańskiego”. Wypływał z chmury stygnącej plazmy, a jego silniki nadal jaśniały na tle nocy. Milcząca owacja wzniosła się w gardle Martineza. Krążownik jednak nie został zniszczony — przynajmniej jego układy napędowe nadal pracowały.
— Łączność: wiadomość dla „Niebiańskiego” — powiedziała Michi. — Poproś kapitana Eldeya o raport o stanie statku.
Martinez przerzucił uwagę na Naksydów. Lada chwila ich okręty powinny wylecieć ze stygnącej plazmy, Naksydzka eskadra nie pojawiła się. Był tylko jeden okręt, kaleka, który wcześniej stracił silniki przy zbliżaniu do Okiray i leciał po trajektorii odmiennej niż reszta. Wszyscy inni Naksydzi zostali unicestwieni, a Siły Chen nawet nie zauważyły, kiedy to się stało.
Jedyny ocalały naksydzki statek, niezdolny do manewrowania, nie wystrzeliwał pocisków — prawdopodobnie zużył je wszystkie, prócz może garstki zachowanej do obrony. Mógł wiecznie dryfować w zimnej zatoce między gwiazdami jak Taggart na „Prawdzie”.
Należyta kara, pomyślał rozgniewany Martinez. Niech zdechną z głodu.
— Wszystkie pozostałe pociski skierować na ten statek — powiedziała lady Michi.
Po tonie jej głosu Martinez poznał, że ona także jest w mściwym nastroju, ale uważa, że śmierć z głodu jest za dobra dla Naksydów. Przesłano rozkazy pozostałym pociskom z ostatniej salwy, te zmieniły kierunek i zaczęły przyśpieszać ku jedynemu pozostałemu wrogowi.
Naksydzi musieli wiedzieć, jaki los ich czeka. Najwidoczniej nie mieli pocisków. W każdym razie ich wyrzutnie nie zadziałały. Zabłysły lasery obrony bezpośredniej statku i pociski zaczęły umierać. Michi po prostu wystrzeliła więcej pocisków. Jedyni ocaleli z Piątej Eskadry zginęli dobre pół godziny po swoich towarzyszach, demonstrując męstwo i wyszkolenie, którego żaden z Naksydów nigdy nie zobaczy ani nie uczci.