Postanowiła poczekać. Kilkakrotnie głęboko odetchnęła.
Odwróciła się, lustrując pokój. Macnamara, cichy i spokojny, gimnastykował dłonie. Spence miała bladą twarz, wyglądała tak, jakby pragnęła znaleźć się w romantycznej telenoweli, gdzie gwarantowano szczęśliwe zakończenie.
Sula uświadomiła sobie, że nigdy nie prowadziła innych ludzi do boju. Wszystkie akcje przeciwko Naksydom przeprowadzała indywidualnie — przypięta w szalupie, zaganiała salwy pocisków w stronę wroga. Pociski nie miały bijących serc w żywym ciele, w przeciwieństwie do Macnamary czy Gueich, których córeczka wpatrywała się w grę wideo skupionymi wzrokiem, który wkrótce miał zarejestrować masakrę…
Wolałaby być sama. Jej życie było niczym, zaledwie podmuchem wiatru bez wartości dla kogokolwiek. Odpowiedzialność za innych to znacznie większy ciężar.
Pojawiło się więcej migających świateł. Sula wyjrzała przez okno i zobaczyła dwa wozy policyjne — jechały powoli po autostradzie 16 i zniknęły pod wiaduktem, gdzie stała ciężarówka z bombą. Kierowca, o numerze kodowym 257, nadal był w ciężarówce, pozorując awarię. Mógłby zostać aresztowany lub zdecydować się na jakiś dramatyczny czyn.
Gówno, gówno, gówno… To słowo dudniło w mózgu Suli. Podniosła spod ściany karabin i ujęła go w dłonie. Macnamara uznał to za sygnał; podszedł do karabinu maszynowego i położył dłoń na łożysku. Sula skinęła mu, by się cofnął.
— Użyj podkładki pilota — powiedziała. — Wszystko na ulicy i na chodniku zaznacz jako cel.
Macnamara potwierdził rozkaz ruchem głowy i odszedł, by go wykonać. Gdy uruchomi spust, karabin zacznie automatycznie strzelać do wszystkich obiektów we wskazanym obszarze i zatrzyma się dopiero, gdy dostanie taki rozkaz lub, gdy wyczerpią się jego spore zapasy amunicji. Była to znakomita broń do osłony odwrotu reszty zespołu.
Karabiny Suli i Spence, mniej wygodne, wymagały, by człowiek wycelował we wroga i nacisnął spust. Ale widok przez celownik mógł być rzutowany na przyłbicę hełmu operatora, a to znaczyło, że ani Sula, ani Spence nie musiały narażać głowy na ogień nieprzyjaciela. Tylko dłonie i ramiona musiały być wystawione i cały czas naciskać spust — karabin miał strzelać automatycznie do wszystkiego, co uznały za cel.
Czuła puls bijący w gardle. Zastanawiała się, czy powinna odejść od okna, jeśli wszystko ma w tej chwili wybuchnąć.
Drgnęła odruchowo na dźwięk ręcznego komunikatora. Sięgnęła do komunikatora, ale natknęła się na pelerynę kamuflującą i błądząc po omacku w jej fałdach, dziwiła się, dlaczego ktoś dzwoni do ręcznego komu, zamiast wykorzystać znacznie bezpieczniejszą transmisję radiową.
Gdy otworzyła komunikator i przyłożyła go do ucha, przestał świergotać. Głosy już się rozlegały.
— Jaka tam sytuacja? — to był głos Honga.
— Policja każe mi usunąć ciężarówkę, bo inaczej mnie aresztujom. — Głos osoby 257. — Jo im powiedział, że jadzie tu holownik. Mówiem im, że tu cenne rzeczy i że nie chcem potem odpowiadać, jak pojadem dwunastokołowcem na jednej baterii, ale mówiom, że muszem. No i mówiem im, co zrobiem, że cosik jakby zadzwoniem do szefa.
Sula skrzywiła się. 257 był dowódcą zespołu, był parem, człowiekiem bardzo wykształconym i kulturalnym; bardzo się starał mówić akcentem robotnika, ale mu się to zupełnie nie udawało.
Jeśli Naksydzi nie zauważyli w tym fałszu, to znaczy, że byli głusi na subtelności.
257 zrobił coś rozsądnie sprytnego: zadzwonił pod taki numer, żeby skontaktować się ze wszystkimi zespołami jednocześnie, żeby wszyscy wiedzieli, co się dzieje, żeby nie spanikowali i nie reagowali gwałtownie.
— Dobrze — odparł Hong. — Możesz na razie odjechać. Ci, których potrzebujemy, nie pojawią się w najbliższym czasie. Skręć w pierwszą w lewo na szczycie podjazdu, tam się spotkamy. Cztery-Dziewięć-Dziewięć, jesteś tam?
— Tak, Blanche — rozległ się kolejny głos.
— Przyślij mi swój samochód z kierowcą. Niech na mnie czeka przy ciężarówce i niech przywiezie cały sprzęt.
Prawdopodobnie chodziło o jego broń.
— Reszta niech siedzi na miejscu i realizuje plan — powiedział Hong.
Sula włożyła ręczny komunikator do kieszeni spodni. Intensywnie się zastanawiała, co zamierza Hong. Z pewnością nie może teraz zrekonstruować zasadzki.
Z pewnością jedynym rozsądnym rozkazem było wycofanie zespołów równie cicho, jak tu przybyły.
Sula obserwowała ciężarówkę, wyjeżdżającą powoli spod wiaduktu i znikającą za rogiem budynku. Policja naksydzka zrobiła ze swoich pojazdów blokadę w poprzek drogi, na obu końcach przejazdu.
Głos Honga dotarł do Suli przez słuchawki hełmu i Sula pośpiesznie włożyła hełm, by lepiej słyszeć.
— Ktoś musi mi dać sygnał, gdy będzie przejeżdżał konwój. Inni pośpiesznie zapewnili Honga, że to zrobią. Sula milczała. Znów rozejrzała się po pokoju: widziała państwa Gueich i ich córkę, nadal pochłoniętą grą wideo. Od strony ściany wideo dochodziły odgłosy klapnięcia i dziwne, krótkie krzyki. Prawdopodobnie w tej grze zwierzęta skakały nad sobą wśród drzew.
Daleko na autostradzie, od strony przedmieścia, przybywało migaczy awaryjnych. Sula, z hełmem na głowie, podkręciła powiększenie na przyłbicy — widziała klin policyjnych samochodów, jadących w jej stronę, a za nimi większy transport, widoczny wtedy, gdy przekraczał prześwity między budynkami.
— Kom: do Blanche — nadała Sula — Nadjeżdżają. Kom: wysłać.
— Wszystkie zespoły — przyszła odpowiedź Honga. — Powiedzcie mi, kiedy przejadą przez wiadukt.
Sula odwróciła się do państwa Gueich.
— Połóżcie się płasko na podłodze — poleciła. — Gdy się zacznie, macie się stąd wyczołgać. Czołgać się, jasne?! — Przesunęła dłoń równolegle do podłogi gestem „płasko na ziemi”. — Schowajcie się w korytarzu lub u sąsiadów po drugiej stronie domu.
— Dobrze, milady — powiedział pan Guei.
Sulę to rozbawiło — czyli dobrze udawała para, skoro Guei zwracali się do niej „milady”. Guei i jego żona spojrzeli na siebie, potem wraz z synkiem opadli na kremowy dywan. Córka niechętnie zostawiała grę, ale matka schwyciła ją za nadgarstek i pociągnęła na dół. Dziewczynka miała buzię w podkówkę, jakby powstrzymywała się od płaczu.
Sula odwróciła się do okna. Naksydzi szybko nadciągali i po pół minucie przesunęła się pierwsza fala policyjnych pojazdów. Jechały bez pośpiechu. Za nimi sedany, potem ciężarówki i autobusy, w sporej odległości od siebie poruszały się długą kolumną. Sula nie mogła dojrzeć jej końca nawet przez przyłbicę z maksymalnym powiększeniem.
— Kom: do Blanche. Są na moście. Kom: wysłać. — Pozostali dowódcy zespołów na pewno torpedowali Honga tą samą wiadomością.
Pojazdy były pełne Naksydów. Niektóre ciężarówki otwarto i było widać długą broń, karabiny maszynowe i miotacze granatów z czujnymi operatorami, którzy obserwowali mijane budynki. Sula cofnęła się głębiej do pokoju. Miała nadzieję, że miotacze nie są załadowane granatami z antymaterią. To by spowodowało straszny bałagan.
— Kom: do Blanche. Jest ich mnóstwo i są ciężko uzbrojeni. Myślę, że nie powinniśmy doprowadzać do…
Słowa zanikły, gdy ponownie ukazała się ciężarówka z bombą; na podjeździe autostrady 16, dudniąc, pędziła z pełną szybkością. Ciche elektryczne silniki nadawały każdemu z dwunastu olbrzymich kół maksymalne przyśpieszenie. Za ciężarówką jechał niebieski sedan Zwycięstwo, prawdopodobnie należący do Zespołu 499.