Gawyn wytrzeszczył oczy w ciemnościach, gdy nowa fala zimna podniosła się aż do stryszku na siano. Grube, kamienne ściany pomieszczenia zazwyczaj chroniły nawet przed najgorszym chłodem nocy. Pod sobą Gawyn słyszał mamroczące głosy; wydawały się podekscytowane. Zdjął rękę z leżącego obok niego miecza i mocniej naciągnął rękawice. Tak jak cała reszta Młodych, spał w pełnym stroju. Prawdopodobnie nadeszła już pora na zmianę warty, więc powinien obudzić kilku ludzi wokół siebie, sam był jednak w tej chwili zupełnie rozbudzony i wątpił, czy szybko odnajdzie znów sen. Właściwie zawsze sypiał nerwowo, niepokojony przez mroczne sny i nawiedzany przez kobietę, którą kochał. Nie wiedział, gdzie jest Egwene, czy w ogóle żyje. I czy potrafi mu wybaczyć. Wstał, otrzepał się z drobinek siana, które przyczepiły mu się do płaszcza, po czym przypiął do pasa miecz.
Gdy ruszył między ciemne sylwetki mężczyzn śpiących na ułożonych w sterty belach siana, ciche szuranie butów na drewnianych szczeblach uprzytomniło mu, że ktoś wchodzi po drabinie na stryszek. Po chwili niewyraźna postać ukazała się na szczycie drabiny i tu się zatrzymała.
— Lordzie Gawynie? — spytał cicho Rajar głębokim głosem z domańskim akcentem, którego nie utracił mimo sześcioletniego szkolenia w Tar Valon. Dudniący głos Pierwszego Porucznika zawsze wszystkich zaskakiwał, jako że dobywał się z ust drobnego mężczyzny, sięgającemu Gawynowi niewiele wyżej niż do ramienia. Jednakże w innych czasach Rajar — mimo swej lichej postury — pewnie do tej pory zostałby już Strażnikiem. — Sądziłem, że będę cię musiał zbudzić. Właśnie przybyła jakaś siostra. Przyszła piechotą. Przyniosła wieści z Wieży. Ma tutaj dowodzić. Kazałem Tomilowi i jego bratu, zanim się położą, zabrać ją do domu Burmistrza.
Gawyn westchnął. Powinien pójść do domu, gdy wrócił do Tar Valon i odkrył, że Młodych wygnano z miasta, niestety zamiast tego utknął tu z powodu zimy. Szczególnie że miał już pewność, iż Elaida pragnie śmierci ich wszystkich. Jego siostra Elayne pojechała w końcu do Caemlyn, może już tam dotarła. Na pewno jakaś Aes Sedai zauważy, że Dziedziczka Tronu Andor zjawia się w Caemlyn w odpowiednim momencie, by zażądać tronu przed wszystkimi innymi. Biała Wieża na pewno postara się wykorzystać okazję i zapragnie mieć królową, która jest równocześnie Aes Sedai. Z drugiej strony Elayne mogła w tym momencie równie dobrze podążać do Tar Valon lub przebywać w Białej Wieży. Gawyn nie wiedział, w jaki sposób ani jak bardzo zbliżyła się z Siuan Sanche (Elayne zawsze skakała do wody, nie sprawdzając jej głębokości), ale Elaida i Komnata Wieży zapewne zechcą ją o to dokładnie wypytać, niezależnie od jej statusu — Dziedziczki Tronu czy nawet Królowej. Gawyn żywił jednak przekonanie, że nie obarczą jej odpowiedzialnością. Była przecież tylko jedną z Przyjętych. Tyle że... Musiał to sobie często powtarzać.
Najnowszy problem stanowiła armia, która rozbiła się na terenach pomiędzy nim i Tar Valon. Co najmniej dwadzieścia pięć tysięcy żołnierzy po tej stronie rzeki Erinin i prawdopodobnie tyleż samo na zachodnim brzegu. Popierali zapewne te Aes Sedai, które Elaida nazywała buntowniczkami. Któż inny bowiem ośmieliłby się oblegać wielki Tar Valon? Jednakże armia zjawiła się w sposób osobliwy i niezwykły, zdając się materializować z pustki w samym środku śnieżycy. Na myśl o tym zdarzeniu Gawyn czuł na plecach ciarki. Pogłoski i alarmy zawsze wyprzedzały każdą maszerującą większą siłę zbrojną. Zawsze! Ci żołnierze zaś przybyli niczym duchy, w kompletnej ciszy. Armia była wszakże równie prawdziwa jak otaczające skały, toteż Gawyn ani nie mógł wejść do Tar Valon i sprawdzić, czy Elayne przebywa w Wieży, ani odjechać na południe. W każdej armii znajdzie się przecież osobnik, który zwróci uwagę na poruszającą się grupę ponad trzystu mężczyzn. A buntowniczki na pewno nie miałyby litości dla Młodych. Zresztą, nawet gdyby Gawyn wyruszył sam, ze względu na zimowe utrudnienia podróżowałby bardzo powoli i może nie dotarłby do Caemlyn wcale wcześniej, niż jeśli przeczeka tu do wiosny. Nie miał też nadziei na rejs statkiem. Z powodu oblężenia ruch rzeczny zamierał w beznadziejnych zatorach. A Gawyn i tak już beznadziejnie utknął.
W dodatku teraz, w środku nocy zjawiła się jakaś Aes Sedai. Jej wizyta bez wątpienia nie uprości tych wszystkich kłopotliwych spraw.
— Dowiedzmy się, jakie wieści przyniosła — powiedział cicho, wyciągając rękę i wskazując Rajarowi drabinę.
Dwadzieścia koni i ich ułożone w stos siodła zajmowały niemal całą ciemną stodołę, a raczej tę część, której nie blokowały przegrody wraz z mniej więcej dwoma tuzinami mlecznych krów pani Millin, więc do szerokich drzwi on i Rajar musieli się przeciskać wśród zwierząt. W stodole było zimno, ciepło biło jedynie od śpiących stworzeń. Dwaj ludzie pilnujący koni wyglądali jak milczące cienie, jednak Gawyn czuł, że patrzą na niego i Rajara wychodzących w lodowatą noc. Na pewno słyszeli o przysłanej Aes Sedai i też zadawali sobie pytania związane z jej przybyciem.
Niebo było jasne, a ubywający księżyc nadal dawał dość światła. Wieś Dorlan połyskiwała od śniegu. Otuliwszy się szczelniej płaszczami, dwaj mężczyźni z trudem brnęli w głębokim po kolana śniegu przez pogrążoną w milczeniu wieś, drogą prowadzącą do Tar Valon z miasta, które nie istniało od setek lat. Obecnie nikt nie podróżował w tym kierunku z Tar Valon, chyba że do Dorlan, tu jednak tylko nieliczni mieli powód przychodzić w zimie. Wedle tradycji wieś dostarczała sery Białej Wieży i tylko tam. Osada była mała, składało się na nią zaledwie piętnaście szarych kamiennych domów krytych łupkowym dachem i zasypanych teraz śniegiem aż do pierwszych okien. W niewielkiej odległości za każdym domem stały obory i stodoły, wszystkie pełne nie tylko krów, lecz także ludzi i koni. Większość mieszkańców Tar Valon z pewnością w ogóle nie pamiętała o istnieniu Dorlan. Któż by się zastanawiał nad pochodzeniem jadanego sera? Wioska wydawała się więc idealnym miejscem na kryjówkę. Do tej pory.
Wszystkie domy, poza jednym, były ciemne. Z budynku pana Burlowa światło przeciekało przez okiennice na kilku oknach: na piętrze i na parterze. Garon Burlow — oprócz stanowiska Burmistrza — miał nieszczęście posiadać największy dom w Dorlan, wieśniacy umieścili tam zatem Aes Sedai, przesuwając sprzęty, aby przygotować jej posłanie. Wcześniej dwa pokoje w domu pana Burlowa i tak stały puste.
Na kamiennym progu Gawyn tupnął kilkakrotnie, starając się otrząsnąć śnieg z butów, po czym pięścią w rękawicy zastukał w masywne drzwi Burmistrza. Nikt mu nie odpowiedział, mimo to mężczyzna po chwili otworzył drzwi i wprowadził Rajara.
Frontowe pomieszczenie z belkowym stropem było — jak na taki dom — dość duże. Dominowało w nim kilka wysokich, otwartych kredensów z półkami wypełnionymi naczyniami cynowymi oraz z emaliowanej gliny, a także długi, wypolerowany stół i krzesła z wysokimi oparciami. Wszystkie olejne lampy zapalono, co w zimie równało się straszliwej rozrzutności, gdyż wystarczyłoby parę łojowych świec, płomienie w kominku zaś ani nie oświetlały, ani nie ogrzewały pomieszczenia. Mimo to, dwie siostry, które zajmowały pokoje na piętrze, stały boso na gołej drewnianej podłodze, jedynie w obszytych futrem płaszczach narzuconych pospiesznie na lniane koszule nocne. Katerine Alruddin i Tarna Feir obserwowały niską kobietę w ciemnej, podróżnej sukni z żółtymi wstawkami i płaszczu aż do bioder białym od śniegu. Nowo przybyła stanęła najbliżej, jak tylko mogła, obszernego paleniska, znużonym ruchem ogrzewając ręce i drżąc. Przebijając się pieszo przez śnieg, nie mogła pokonać podróży z Tar Valon w mniej niż dwa, trzy dni, a po tak długim czasie nawet Aes Sedai zaczynają w końcu odczuwać zimno. Zapewne właśnie o niej wspominał Rajar, chociaż jej twarz różniła się od gładkich lic, które zachowywała większość sióstr, bowiem w jej rysach można było dostrzec ślad przeżytych lat. W porównaniu z pozostałymi dwiema wydawała się też dziwnie nijaka.