— Masz jakieś wiadomości od mojej siostry? — spytał, zanim zdążyła otworzyć usta. — Wiesz, gdzie jest?
Kobieta była naprawdę zmęczona. Zamrugała, a Gawyn niemal widział, jak wymyślała odpowiedź, która nic mu nie powie.
Tarna zatrzymała się w połowie drogi do drzwi.
— Gdy widziałam ostatnio Elayne, była w towarzystwie buntowniczek. — Głowy wszystkich gwałtownie obróciły się w jej stronę. — Na szczęście twojej siostrze nie grozi zemsta — kontynuowała spokojnie. — Nie musisz więc się o nią martwić. Przecież Przyjęte nie mogą same decydować, której siostrze okazać posłuszeństwo. Zgodnie z prawem, Elayne na pewno nie doświadczy żadnej trwałej szkody, daję ci na to moje słowo. — Wydawała się nieświadoma intensywnego spojrzenia Katerine i wybałuszonych oczu Narenwin.
— Mogłaś mi o tym powiedzieć wcześniej — mruknął Trakand szorstkim tonem.
Nikt nie przemawiał w taki sposób do Aes Sedai, przynajmniej nie więcej niż raz, jednak Gawyna to w tym momencie nie obchodziło. Czy pozostałe dwie siostry zdziwił fakt, że Tarna zna odpowiedź na jego pytanie? A może zdumiały się, że mu jej udzieliła?
— Co masz na myśli przez określenie „żadnej trwałej szkody”?
Jasnowłosa Tarna parsknęła śmiechem.
— Nie mogę ci obiecać, że twoja siostra nie wyrządzi sobie jakiejś krzywdy, jeśli posunie się za daleko. Elayne jest tylko Przyjętą, a nie Aes Sedai. A jednak fakt ten chroni ją przed większą szkodą. Skoro na złą drogę sprowadziła ją jakaś siostra, należy ukarać tę siostrę. Poza tym, Elayne nie trzeba ratować, nawet gdybyś to potrafił. Dziewczyna przebywa wszak z Aes Sedai. Teraz wiesz tyle, ile mogę ci o niej powiedzieć. Zamierzam przespać kilka godzin przed świtem, a ciebie zostawiam Narenwin.
Katerine przypatrywała się odejściu Tarny z obojętną miną, tylko oczy błyszczały jej niczym dzikiemu kotu podczas polowania. W końcu wyszła z pomieszczenia tak szybko, że aż zatrzepotały za nią poły płaszcza.
— Tarna ma rację — oświadczyła Narenwin, gdy tylko za Katerine zamknęły się drzwi. Niska Aes Sedai przy dwóch innych siostrach nie wyglądała może na uosobienie spokoju i tajemniczości, bez nich jednakże bardziej przypominała Aes Sedai, prezentowała się całkiem statecznie i nieźle sobie radziła. — Elayne należy do Białej Wieży. Tak jak i ty, mimo swoich słów o wyparciu się was przez Elaidę. Historia Andoru nierozerwalnie połączyła cię z Wieżą.
— My, Młodzi, wszyscy należymy do Wieży z własnego wyboru, Narenwin Sedai — wtrącił Rajar, składając oficjalny ukłon.
Narenwin nie spuściła jednak wzroku z Trakanda.
Gawyn zamknął oczy i przez moment zmagał się z ochotą przetarcia ich grzbietem dłoni. Młodzi rzeczywiście przynależeli do Białej Wieży. Nikt nigdy nie zapomni, że walczyli na terenach Wieży, powstrzymując odsiecz usuniętej Amyrlin. Na dobre czy na złe, opowieść ta podąży za nimi do grobu. On sam również był nią napiętnowany, naznaczyły go też własne sekrety. Mimo całego tego rozlewu krwi pozwolił wszak Siuan Sanche odejść wolno. Co ważniejsze jednak, z Białą Wieżą wiązała go zarówno Elayne, jak i Egwene al’Vere, a Gawyn nie wiedział, który związek był silniejszy — miłość do siostry czy miłość do wybranki swego serca. Opuścić jedną oznaczało opuścić wszystkie i drugą, i Wieżę, a póki żył, nie zamierzał porzucać ani Elayne, ani Egwene.
— Masz moje słowo, że zrobię wszystko, co w mojej mocy — stwierdził znużonym tonem. — Czego chce ode mnie Elaida?
Niebo nad Caemlyn było bezchmurne, a słońce w postaci jasnozłotej kuli dotarło już niemal do najwyższego punktu. Promienie cudownie oświetlały śnieżny kobierzec pokrywający okolicę, lecz w ogóle nie dawały ciepła. A jednak powietrze było cieplejsze niż Davram Bashere mógł oczekiwać po rodzinnej Saldaei, chociaż wcale nie żałował, że jego nowy płaszcz obszyty jest futrem kuny. Pod wpływem lodowatego oddechu Bashere’a szron osiadał na jego gęstych, przedwcześnie posiwiałych wąsach. Stojąc w głębokim po kostki śniegu, wśród pozbawionych liści drzew, na wzgórzu oddalonym może ligę na północ od Caemlyn, mężczyzna przyłożył do oka długą, pozłacaną tubę ze szkłem powiększającym i studiował ruchy odbywające się poniżej, w odległości mniej więcej mili na południe od niego. Kręcący się za jego plecami Śmigły co rusz trącał go niecierpliwie pyskiem w ramię. Śmigły nie lubił bezruchu, niestety nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy.
Rozbity obóz zajmował sporo miejsca w dole, pośród rozproszonych drzew, po obu stronach Drogi Tar Valon. Żołnierze rozładowywali wozy z zapasami, kopali latryny, stawiali namioty i konstruowali z gałęzi oraz konarów różnej wielkości szałasy i przybudówki; wszyscy lordowie i lady trzymali się blisko swoich ludzi. Zamierzali tu pomieszkać przez pewien czas. Po liczbie koni przywiązanych do palików i ogólnej rozległości obozu Bashere ocenił, że ma przed sobą około pięć tysięcy osób, może nieco więcej lub nieco mniej. Żołnierzom towarzyszyli grotarze, kowale, zbrojmistrze, praczki, woźnice i inni cywile, którzy — jak zwykle w takich sytuacjach — rozbili własny obóz na obrzeżach wojskowego. Większość cywilów zamiast pracować, spędzała coraz więcej czasu na wypatrywaniu ku wzgórzu, gdzie stał Bashere. Tu i ówdzie któryś z żołnierzy przerywał wykonywane zajęcie i także zerkał w górę, jednak chorążowie i dowódcy oddziałów szybko kazali takiemu wracać do pracy. Davram nie zauważył, aby panowie wielkich rodów czy oficerowie, jeżdżący po stale rosnącym obozie, spoglądali na północ. Zagłębienie między wzgórzami skrywało obóz przed miastem, chociaż Bashere ze swej wysokości dostrzegał poprzecinane pasmami srebra szare mury. Ludzie w mieście oczywiście zdawali sobie sprawę z obecności wojska, które rano obwieszczało swoją obecność hejnałami, a w miejscach widocznych z murów wywieszono sztandary. Obóz leżał jednak dalej niż o strzał z łuku.
Obleganie miasta otoczonego wysokimi, mocnymi murami, których obwód przekraczał sześć lig, nie było sprawą łatwą, a w tym przypadku sprawę dodatkowo komplikowało leżące poza miejskimi murami Dolne Caemlyn — labirynt ceglanych i kamiennych domów oraz sklepów, pozbawionych okien magazynów i długich rynków. Wokół miasta rozmieszczono jeszcze siedem takich obozów jak ten, starając się zablokować każdą drogę i każdą bramę, które pozwalałyby na wypad większej grupy. Mimo to z miasta wypuszczały się patrole, a wartownicy prawdopodobnie czaili się w opuszczonych obecnie budynkach Dolnego Caemlyn. Małe grupki mogłyby się przedostać do miasta pod osłoną nocy, może nawet udałoby się wprowadzić kilka zwierząt jucznych, nie sposób jednak byłoby wykarmić to miasto, które należało do największych na świecie. W przeszłości więcej oblężeń wykańczał głód i choroby niż miecze czy machiny oblężnicze. Pytanie tylko, kto wcześniej ulegnie — oblegani czy oblegający.
Plan wydawał się niezły, jednak Davrama Bashere’a wprawiały w zakłopotanie sztandary w obozie poniżej. Skonstruowana przez Cairhienianina imieniem Tovere luneta, prezent od Randa al’Thora, silnie powiększała oglądane widoki, toteż Bashere całkiem dokładnie widział większość sztandarów, ilekroć rozprostował je wietrzyk. Dostrzegał sporo andorańskich godeł, Dąb i Topór Dawlina Armaghna, pięć Srebrnych Gwiazd Daerilly Raened i wiele sztandarów pomniejszych szlachciców, którzy poparli żądanie Naean Arawn do Tronu Lwa i Różanego Wieńca Andoru. Jednakże kreskowany Czerwony Mur Jailina Marana też był tam na dole, a także dwa Białe Lamparty Carlys Ankerin i złota Skrzydlata Ręka Erama Talkenda. Wedle wszelkich pogłosek złożyli oni przysięgę rywalce Naean, Elenii Sarand. Widząc ich wśród innych, Bashere odniósł wrażenie, że patrzy na pożywiające się razem wilki i wilczury. Albo wrogów przy otwartej na tę okazję beczce dobrego wina.