Dźwięk końskich kopyt obwieścił przybycie Harnana i innych trzech Czerwonorękich, którzy szybkim kłusem przyjechali wąską drogą między namiotami i wozami. Miecze mężczyźni przypasali sobie pod płaszczami, Metwyn miał też sztylet o długości prawie równej krótkim mieczom, a Gorderan wiózł przy siodle swoją ciężką kuszę, już naciągniętą i zablokowaną. Korbka przy jego pasie zazwyczaj pełną minutę naciągała grubą linkę, teraz natomiast mężczyzna musiał myśleć jedynie o zapadce. Harnan wiózł krótki, przystosowany do strzelania z końskiego grzbietu łuk, a przy biodrze trzymał kołczan ze strzałami. Fergin prowadził Oczko.
Harnan nie tracił czasu na zsiadanie. Przypatrzył się podejrzliwie Tuon i Selucii, obrzucił pełnym wątpliwości spojrzeniem Lucę i Latelle, po czym pochylił się w siodle, ukazując przy tym szczegóły prymitywnie wytatuowanego jastrzębia, którego miał na policzku.
— Renna ukradła konia, mój panie — oznajmił cicho. — Galopując, stratowała jednego z furmanów stojących w wejściu. Podąża za nią Vanin. Podobno kobieta może dotrzeć do Coramenu jeszcze dzisiejszego wieczoru. W każdym razie w tamtą stronę się skierowała. Pędzi znacznie szybciej niż nasze wozy, zwłaszcza że jedzie na oklep. Mamy szansę ją złapać. O ile dopisze nam szczęście.
Sądząc po jego tonie, Harnan był owego szczęścia absolutnie pewien. Czerwonoręcy bardziej ufali w słynne szczęście Mata Cauthona niż on sam.
Tyle że w sumie niestety nie mieli wyboru. Wyobrażone kości nadal uderzały z grzechotem o ścianki jego czaszki. Ciągle istniała szansa, którą musieli wykorzystać. Mała szansa, która nazywała się „szczęście Mata Cauthona”.
— Luca, każ jak najszybciej spakować się swoim ludziom, a później natychmiast wyślij ich w drogę — polecił, dosiadając Oczka. — Zostawcie wszystkie ciężkie przedmioty i takie, które trzeba długo ładować na wozy. Po prostu się spakujcie i stąd odjedźcie.
— Czyś ty zwariował? — Luca aż się opluł śliną. — Jeśli spróbuję usunąć z terenu pokazu widzów, dojdzie do zamieszek! Wszyscy zechcą odzyskać pieniądze, które wydali na bilety!
O Światłości, ten człowiek nawet kładąc głowę na katowskim pniu, marzyłby o zarobku.
— Pomyśl tylko, co się stanie, jeżeli jutro znajdzie was tutaj tysiąc seanchańskich żołnierzy. — Mat przemawiał najbardziej lodowatym tonem, na jaki potrafił się zdobyć. Wiedział, że jeśli szczęście go zawiedzie, Seanchanie wyśledzą widowisko Luki, zanim wykonawcy zdążą odjechać. Luca również o tym wiedział, wnosząc po jego skrzywionej minie. Patrząc na niego, można by mniemać, że właśnie rozgryzł zgniłą śliwkę. Cauthon zmusił się do zignorowania mężczyzny. Wyobrażone kości głośno bębniły i jeszcze się nie zatrzymały. — Juilinie, zostaw Luce całe nasze złoto, z wyjątkiem jednej ciężkiej sakiewki. — Przemknęło mu przez głowę, że może właścicielowi widowiska uda się przekupić Seanchan, jeśli ustalą, że Luca nie przetrzymuje ich Córki Dziewięciu cholernych Księżyców. — Zbierz wszystkich i odjeżdżajcie natychmiast, gdy będziecie gotowi. Kiedy staniecie się niewidoczni z miasta, skierujcie się do lasu. Tam was znajdę.
— Wszystkich? — Juilin, osłaniając Therę swoim ciałem, ostro odwrócił głowę ku Tuon i Selucii. — Zostaw te dwie w Juradorze. Jeśli Seanchanie je odzyskają, może dadzą nam spokój. W każdym razie może zatrzymają się przy nich na jakiś czas. Stale powtarzasz, że prędzej czy później trzeba je będzie uwolnić.
Cauthon wytrzymał spojrzenie Tuon, patrząc w jej duże, ciemne, wilgotne oczy błyskające z gładkiej, pozbawionej wyrazu twarzy. Dziewczyna częściowo odrzuciła kaptur, więc mógł wyraźnie widzieć jej twarz. Jeżeli pozostawi ją w Juradorze, Tuon nigdy nie wypowie słów, na które czekał, a jeśli je wypowie, Mat będzie zbyt daleko od niej, ażeby słowa te miały dla niego jakiekolwiek znaczenie. Jeśli zostawi ją tutaj, nigdy nie dowie się, dlaczego uśmiechała się do niego w ten tajemniczy sposób, nigdy nie pozna jej tajemnicy... O Światłości, ależ był z niego głupiec! Oczko niecierpliwie odtańczył kilka kroków.
— Wszystkich — potwierdził. Tuon nieznacznie pokiwała głową, jak gdyby nad czymś dumała. „Dlaczego pokiwała głową?!” — zapytał siebie Mat. — Ruszamy — polecił Harnanowi.
Musieli przejechać między tłumami, lecz gdy tylko opuścili tereny pokazu i dotarli do drogi, Cauthon popędził Oczko do galopu. Poły płaszcza płynęły za nim, on zaś skupiał się jedynie na jeździe i ochronie dłonią kapelusza przed zwianiem. Takiego tempa nie mógł utrzymać przed dłuższy czas, o ile nie chciał zajeździć swojego konia na śmierć. Droga wiła się wśród wzgórz, przecinała wyższe partie pasma, od czasu do czasu wspinając się na niższe pagórki. Konie przebiegały głębokie do kostek strumienie i z łoskotem pędziły po niskich, drewnianych mostach pobudowanych nad głębszymi wodami. Na zboczach znów pojawiły się drzewa — sosny i mahoniowce, których zieleń odznaczała się wyraźnie na tle po zimowemu nagich gałęzi drzew liściastych. Na niektórych wzgórzach znajdowały się farmy, wraz z niskimi, krytymi dachówką kamiennymi budynkami mieszkalnymi oraz wyższymi od nich stodołami. Tu i ówdzie jeźdźcy mijali sioło złożone z ośmiu lub dziesięciu domostw.
Kilka mil od siedziby widowiska Mat zauważył przed sobą barczystego tłuściocha siedzącego na siodle niezdarnie niczym worek z łojem. Jego koń był długonogim kasztankiem, który z łatwością przemierzał teren mocnym kłusem. Najwyraźniej Renna znała się na koniach i ukradła jeszcze szybsze zwierzę. Słysząc za sobą tętent kopyt, Vanin obrócił się, zwolnił wszakże jedynie do stępa. Był wyraźnie niezadowolony.
Kiedy Mat zwalniając, podjechał do kasztanka, grubas splunął w bok.
— Największa nasza szansa tkwi w tym, że kobieta zajeździ swojego rumaka na śmierć, a wtedy wyśledzimy ją nawet na piechotę — mruknął. — Gna prędzej, niż się spodziewałem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jedzie na oklep. Jeśli pogonimy konie, może złapiemy ją przed zachodem słońca. O ile bowiem jej koń nie utonie gdzieś ani nie padnie, kobieta będzie się prawdopodobnie o tej porze zbliżać do Coramenu.
Cauthon odrzucił głowę i zerknął na słońce, które znajdowało się niemal dokładnie nad nimi. Do zachodu pozostało niecałe pół dnia, a w tym czasie można pokonać naprawdę sporą przestrzeń. Gdyby teraz zawrócili, do wieczora znaleźliby się w znacznej odległości za Juradorem — w towarzystwie Thoma, Juilina i innych. I Tuon! Tyle że mieliby na głowie Seanchan, którzy poznaliby do tej pory powody, dla których powinni wyśledzić Mata Cauthona. Człowiek, który porwał Córkę Dziewięciu Księżyców, nawet największy szczęściarz, nie mógłby liczyć na zachowanie życia i utratę jedynie wolności. Taki ktoś na pewno nie zostanie da’covale. W dodatku jutro czy pojutrze Seanchanie złapią Lucę, który również skończy nabity na pal. Luca, Latelle, Petra, Clarine i pozostali. Cały rząd pali... Kości grzechotały i podskakiwały Matowi w czaszce.