— Dziękujemy, Corgaide — uprzedziła ją Sashalle z uśmiechem. — Byłaś bardzo pomocna. Teraz jednak zostaw nas same, dobrze?
Obcesowość wobec Opiekunki Kluczy była świetnym posunięciem, jeżeli ktoś pragnął stale znajdować brudne pościele we własnym łóżku, nieopróżnione nocniki pod nim bądź też marnie przyprawione posiłki na stole; czasami w takiej sytuacji zawieruszały się również listy. Osobie, która „podpadła”, przydarzały się zresztą tysiące niemiłych rzeczy uprzykrzających życie i zmuszających do wiecznego marnowania energii na porządkowanie najbliższego otoczenia. Sashalle jawnie liczyła na to, że jej uśmiech złagodzi wypowiedziane do Corgaide surowe słowa. Siwowłosa służąca pochyliła nieznacznie głowę i ponownie wykonała niemal niezauważalne dygnięcie, tym razem wszakże wyłącznie dla Czerwonej siostry.
Ledwie za Cairhienianką zamknęły się drzwi, Samitsu odstawiła srebrny kubek na tacę ruchem tak zamaszystym, że rozlała sobie ciepłe wino na przegub, po czym odwróciła się do Sashalle. Nie dość że prawie całkowicie straciła kontrolę nad Lady Ailil, najwyraźniej nawet władza w Pałacu Słońca powoli wymykała jej się z rąk! Prawdopodobieństwo, że Corgaide zachowa dla siebie zasłyszaną tu rozmowę, było równie nikłe jak możliwość, że nagle wyrosną jej skrzydła i odleci. A wszystko, co ta kobieta powie, natychmiast obiegnie pałac, docierając do każdego służącego aż po mężczyzn czyszczących stajnie. Końcowy ukłon niedwuznacznie sugerował opinię Opiekunki Kluczy na temat Aes Sedai. O Światłości, ależ Samitsu nienawidziła tego Cairhien! Wśród sióstr grzeczność była głęboko zakorzeniona, a jednak Sashalle nie potrafiła się odpowiednio zachować. Samitsu czuła, że Czerwoną spotka za to kara.
Spojrzała z marsową miną na swoją towarzyszkę — naprawdę spojrzała jej w twarz, być może pierwszy raz — i nagle zrozumiała powody, dla których Sashalle tak ją drażniła. Tak, tak, wiedziała już, dlaczego trudno jej było wytrzymać wzrok Czerwonej siostry. Nie było to już bowiem typowe dla Aes Sedai, ponadczasowe i pozbawione śladów przeżytych lat oblicze. Większość ludzi nie zauważyłaby może w tej twarzy niczego niezwykłego, lecz zmiany nie umknęły uwadze Samitsu. Sashalle wydawała się wprawdzie piękniejsza niż w rzeczywistości, co stanowiło niewątpliwą cechę Aes Sedai, jednak wyglądała równocześnie na osobę w średnim wieku! Konstatacja ta zaszokowała Samitsu.
Powszechna wiedza na temat ujarzmionych kobiet niewiele wykraczała poza pogłoski. Zwykle przez resztę życia nieszczęsne uciekały i ukrywały się przed innymi siostrami, aż w końcu umierały. Zazwyczaj śmierć przychodziła w dość krótkim okresie po ujarzmieniu. Większość z tych kobiet nie potrafiła przez dłuższy czas znosić życia bez utraconego saidara. Wszystkie te informacje pochodziły wszakże z domysłów, zresztą — z tego, co Samitsu wiedziała — od dawna nikt nie miał odwagi studiować szerzej tego zagadnienia. Każdą Aes Sedai przed zbytnią ciekawością powstrzymywał skrywany w najgłębszej części umysłu lęk, iż ten sam los może jej się przydarzyć któregoś dnia, w jednym momencie braku ostrożności. Nawet siostry potrafiły udawać, że czegoś nie widzą, jeśli tego widzieć nie chciały. Plotki krążyły zawsze, choć rzadko się o nich opowiadało, a były tak osobliwie nieuchwytne, że nikt nie pamiętał, gdzie i kiedy jakąś zasłyszał. Zgodnie z jedną jedyną, którą Samitsu pamiętała (ledwie pamiętała), ujarzmiona kobieta młodniała, o ile oczywiście przeżyła dostatecznie długo. Do tej pory myśl ta wydawała jej się po prostu śmieszna. Odzyskanie zdolności do przenoszenia Mocy nie zwróciło wszak Sashalle wszystkiego, co utraciła. Aby inne Aes Sedai zaczęły ją postrzegać jako pełnoprawną siostrę, znowu musiałaby latami używać Mocy. Ale... czy odzyskałaby dawną twarz? Najprawdopodobniej tak, było to zapewne nieuniknione, choć nikt jeszcze takiej sytuacji nie opisał. Poza tym... skoro jej oblicze się zmieniło, czy w samej Sashalle zaszły jeszcze inne zmiany? Samitsu zadrżała, bardziej niż przed chwilą, kiedy pomyślała o ujarzmieniu. Może lepiej nie zastanawiać się, w jaki sposób Damer potrafił Uzdrawiać ujarzmione.
Sashalle w zamyśleniu dotykała swojego naszyjnika Aielów i wydawała się nieświadoma, że Samitsu ma do niej o coś pretensje i że bacznie jej się w tej chwili przygląda.
— Może nie chodzi o nic ważnego — odezwała się w końcu Czerwona. — Sądzę jednak, że trzeba sprawdzić tę informację. Corgaide przekazała jedynie tyle, ile usłyszała, toteż jeśli chcemy się czegoś dowiedzieć, musimy pójść i zobaczyć na własne oczy tego ogira. — Z tymi słowy zgarnęła spódnice i wyszła z pomieszczenia. Samitsu mogła albo zostać, albo za nią podążyć! Ta alternatywa była dla niej nieznośna! Tym niemniej pozostanie wydało jej się wręcz nie do pomyślenia.
Sashalle nie była wyższa od niej, w każdym razie bez wątpienia niewiele, lecz Samitsu musiała się bardzo spieszyć, aby dotrzymać kroku Czerwonej, sunącej szerokimi korytarzami o prostych sklepieniach. Wyprzedzić drugiej siostry nie zdołałaby, chyba że zaczęłaby biec. Wściekała się w milczeniu, zgrzytając po cichu zębami. Publiczna sprzeczka z inną Aes Sedai była zachowaniem — w najlepszym wypadku — niewłaściwym. Co gorsza wysiłkiem, bez dwóch zdań, daremnym. Wszczynając kłótnię, Samitsu pogrążyłaby się jeszcze bardziej. Sfrustrowana, miała ochotę krzyczeć.
Stojące w regularnych odstępach lampy intensywnie oświetlały nawet najciemniejsze odcinki korytarza, w którym niewiele było partii kolorowych, a z ozdób można było jedynie sporadycznie dostrzec gobelin przedstawiający zwierzęta ścigane na polowaniu lub postaci panów wielkich rodów, dzielnie walczących w bitwach; w niektórych ściennych niszach stały przedmioty ze złota lub porcelany Ludu Morza, a korytarzowe gzymsy udekorowano fryzami, zazwyczaj niepomalowanymi. I tyle. Cairhienianie nie wystawiali swojego bogactwa na widok publiczny. Spieszący korytarzami jeden za drugim — niczym szeregi pracowitych mrówek — przedstawiciele służby nosili liberie w odcieniu antracytowym, z wyjątkiem osób pracujących dla mieszkającej w pałacu arystokracji, których ubrania były jaskrawsze i miały na piersiach wyhaftowane godło danego Domu, a kołnierze i (czasem) rękawy oznaczone w jego barwach. Ten czy ów nosił nawet płaszcz lub cały strój w kolorach Dynastii swojego pana, wyróżniając się na tle pozostałych prawie jak cudzoziemiec. Wszyscy służący trzymali wszakże oczy spuszczone i przystawali przed dwiema siostrami ledwie na szybki ukłon bądź dygnięcie. Pałac Słońca wymagał niezliczonych setek służących i Samitsu odnosiła wrażenie, że dzisiejszego ranka wszyscy oni pędzą tymi korytarzami, wypełniając swoje obowiązki.
Korytarzami spacerowali także panowie wielkich rodów, kurtuazyjnie kłaniając się dwóm Aes Sedai, jakby byli im równi, choć na widok Czerwonej i Zielonej wyraźnie ściszali głosy. Potwierdzali stare powiedzenie, że dziwne czasy rodzą dziwnych towarzyszy podróży. Wobec nowych niebezpieczeństw należało odłożyć na bok starą wrogość. Na jakiś czas. Toteż gdzieniegdzie bladzi cairhieniańscy lordowie, niektórzy z czołami wysoko podgolonymi i upudrowanymi na sposób żołnierski, ubrani w płaszcze z ciemnego jedwabiu, rozjaśnione kolorowymi paskami na przedzie, przechadzali się obok grupek ciemnych Tairenian, wyższych, odzianych w jasne płaszcze o szerokich, pasiastych rękawach. Tu taireniańska szlachcianka w ciepłej, obszytej perłami czapce i barwnej brokatowej sukni z jasną koronkową krezą towarzyszyła niższej Cairhieniance, której włosy ułożono w wysoki, skomplikowany kok i której strój stanowiła ciemna, jedwabna suknia z szarą koronką pod brodą i wąskimi, spływającymi na przedzie szerokiej spódnicy, pasami kolorów Domu kobiety. Wszyscy sprawiali wrażenie dobrych przyjaciół i zaufanych powierników.