Uwalniając Moc, Samitsu zrobiła się niespokojna. Wypływający z niej saidar zawsze ją męczył. Jeden ze służących, rozdziawiwszy usta, z wahaniem wręczył jej płótno, które wcześniej zamierzał położyć na twarz swego pana, a Samitsu użyła materiału do wytarcia rąk.
— Zabierzcie go do łóżka — poleciła. — Podawajcie duże ilości miodu rozcieńczonego wodą. Lord Dobraine musi szybko odzyskać siły. I znajdźcie Mądrą... Wieszczkę? Tak, Wieszczkę. Jej również będzie potrzebował.
Teraz, po Uzdrowieniu, powinny mu pomóc zioła. Przynajmniej na pewno mu nie zaszkodzą, a może kobieta dopilnuje też, by służba nie przesadziła z miodem.
Po licznych ukłonach i wymamrotanych podziękowaniach czterech służących chwyciło nosze i zaniosło Dobraine’a głębiej do komnat. Większość pozostałych przedstawicieli służby z minami wyrażającymi ulgę ruszyła za nimi pospiesznie, reszta natomiast wybiegła do korytarza. Chwilę później rozległy się okrzyki zadowolenia i wiwaty, a Samitsu słyszała swoje imię niemal tak samo często jak imię Lorda Dobraine’a. Było jej bardzo przyjemnie. Satysfakcję umniejszył jednakże protekcjonalny uśmiech Sashalle i pełne aprobaty kiwnięcie głową. Aprobaty! Och, dlaczego nie posunęła się jeszcze dalej i nie poklepała jej po głowie?
Karldin w ogóle nie zwrócił uwagi na proces Uzdrowienia, tak w każdym razie sądziła Samitsu. Gdy obszukał trupa, podniósł się, przeszedł pokój i dotarł do Loiala, któremu usiłował coś pokazać, własnym ciałem zasłaniając przedmiot przed Aes Sedai. Ogir wyrwał Asha’manowi z ręki ów przedmiot, który okazał się arkuszem kremowego papieru z wyraźnymi liniami powstałymi po złożeniu w czworo, po czym — ignorując nachmurzoną minę mężczyzny — trzymając papier w grubych palcach, rozłożył go sobie przed oczyma.
— Ale to nie ma żadnego sensu — mruknął Loial, czytając i marszcząc brwi. — Kompletnie żadnego sensu. No chyba, że... — Uciął nagle, poruszając długimi uszami, a następnie nerwowo wymienił spojrzenie z jasnowłosym Asha’manem, który odpowiedział lakonicznym gestem potwierdzenia. — Och, to bardzo źle — zauważył ogir. — Jeżeli ich było więcej niż dwóch, Karldinie... Jeśli znaleźli... — Umilkł na widok szaleńczego potrząsania głową młodzieńca.
— Proszę mi to pokazać — oświadczyła Sashalle, wyciągając rękę. Niezależnie od użytego słowa, wcale nie występowała z prośbą.
Asha’man usiłował odebrać papier Loialowi, jednak ogir spokojnie wręczył pismo Sashalle, która obejrzała je z chłodną miną, a potem podała Samitsu. Papier był gruby, gładki, kosztowny i wyglądał na nowy. Czytając, Zielona starała się panować nad pragnieniem uniesienia brwi.
Zgodnie z moją wolą posiadacze tego pisma mają usunąć z moich apartamentów pewne znane im przedmioty i wynieść je z Pałacu Słońca. Należy dać tym ludziom dostęp do moich pokojów, udzielić wszelkiej potrzebnej pomocy i zachować w tajemnicy całą sprawę — w imię Smoka Odrodzonego i pod groźbą jego niezadowolenia.
Samitsu wystarczająco często widziała charakter pisma Lorda Dobraine’a, by rozpoznać jego zaokrąglone litery.
— Najwidoczniej ktoś zatrudnia bardzo dobrego fałszerza — oznajmiła, otrzymując za to szybkie, pogardliwe spojrzenie Sashalle.
— Wydawało mi się nieprawdopodobne, że lord sam to napisał i przez pomyłkę został skłuty nożem przez własnych ludzi — powiedziała Czerwona kąśliwym tonem. Przenosiła wzrok od Loiala do Asha’mana. — Co mogliby tu znaleźć? — spytała. — Obawiacie się, że coś tu znaleźli?
Karldin popatrzył na nią beznamiętnie.
— Zamierzałem jedynie powiedzieć — tłumaczył się Lojal — że jeśli czegoś szukali, musieli tu wejść, ażeby to ukraść. — Jego włochate uszy zadrżały jednakże tak mocno, że niemal wibrowały, zanim zdołał nad nimi zapanować. Większość ogirów marnie kłamała, przynajmniej w młodym wieku.
Loki Sashalle zawirowały, gdyż Czerwona w zadumie potrząsała głową.
— To, co wiecie, jest naprawdę ważne. Żaden z was nie odejdzie, póki się wszystkiego nie dowiem.
— A jak nas zatrzymasz? — Wypowiedziane niezwykle opanowanym tonem pytanie Karldina dodało jego słowom zabarwienia pogróżki. Spokojnie wytrzymał spojrzenie Sashalle, jakby o nic w świecie się teraz nie martwił. Tak, tak, znacznie więcej miał w sobie z wilka niż z lisa.
— Już myślałam, że nigdy was nie znajdę — oświadczyła Rosara Medrano, wkraczając w tym momencie niebezpiecznego milczenia. Kobieta nadal nosiła czerwone rękawiczki i obszyty futrem płaszcz; odrzucony kaptur ujawniał w jej czarnych włosach rzeźbione grzebienie z kości słoniowej. Na ramionach płaszcza widniały wilgotne plamy po stopniałym śniegu. Rosara była wysoka, a jej cera tak brązowa jak ogorzałych od słońca Aielów. O pierwszym świetle kobieta wyszła na poszukiwanie przypraw do rybnego gulaszu, który zamierzała przyrządzić według przepisu z jej rodzimej Łzy. Zaledwie zerknęła na Loiala i Karldina, nawet nie spytała o Dobraine’a. — Grupa sióstr wjechała do miasta, Samitsu. Pędziłam jak wariatka, starając się tu dotrzeć przed nimi, zjawią się wszakże zapewne lada chwila. Są z nimi Asha’mani, a jeden z nich to Logain!
Karldin zaśmiał się ostro i nagle Samitsu zadała sobie pytanie, czy w ogóle uda jej się dożyć do spotkania z Cadsuane.
1
Czas wyruszać
Koło Czasu obraca się, a Wieki nadchodzą i mijają, pozostawiając wspomnienia, które stają się legendą. Legenda staje się mitem, ale nawet mit jest już dawno zapomniany, kiedy nadchodzi Wiek, który go zrodził. W jednym z Wieków, zwanym przez niektórych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, który dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno już minionym, w Górach Przeznaczenia podniósł się wiatr. Wiatr ten nie był prawdziwym początkiem. W obrotach Koła Czasu nie istnieją początki ani zakończenia. Niemniej był to jakiś początek.
Zrodzony wśród zagajników i winnic, które porastały większą część urwistych wzgórz, pośród oliwkowych drzew rosnących w wiecznie zielonych rzędach i uporządkowanych winorośli bezlistnych aż do wiosny, zimny wiatr wiał na zachód i północ przez dobrze prosperujące farmy, znaczące ziemię między wzgórzami i wielkim portem Ebou Dar. Ziemia wciąż jeszcze po zimowemu leżała odłogiem, lecz mężczyźni i kobiety już smarowali lemiesze i sprawdzali uprzęże, przygotowując się do wyjścia na siew. Nie zwracali zbytniej uwagi na kolumny jadących na wschód brudnymi drogami wozów ciężko obładowanych przedmiotami i ludźmi, którzy nosili dziwne stroje i mówili z dziwnym akcentem. Wielu obcych również wyglądało na farmerów, a na wozach widniały znajome narzędzia przywiązane do pudeł i nieznane młode drzewka z korzeniami zawiniętymi w zwykłe płótno, jednakże uciekinierzy zdążali ku odleglejszym terenom. Tu i teraz nie mogli żyć. Seanchańska ręka lekko uciskała tych, którzy nie podważali zasad Seanchan i rolnicy z Gór Przeznaczenia nie dostrzegali żadnych zmian w swoim życiu. Dla nich prawdziwym władcą zawsze był deszcz lub jego brak.
Północno-zachodni wiatr wiał nad rozległymi błękitnozielonymi wodami portu, w którym na kotwicach na lekko wzburzonych falach kołysały się setki ogromnych statków i okrętów: jedne miały prostopadłe dzioby i żebrowane żagle, inne były wydłużone, o ostrych dziobach i pokładach wypełnionych ludźmi usiłującymi dopasować do szerszych statków żagle i takielunek. Jednostek było wszakże znacznie mniej niż kilka dni temu. Wiele ich utknęło obecnie na mieliznach, gdzie zwęglone wraki leżały na burtach, a spalone konstrukcje osiadły w głębokim szarym mule, przywodząc na myśl poczerniałe szkielety. Mniejsze statki, pochylone pod trójkątnymi żaglami, muskały wodę portowych wód lub zbliżały się dzięki wiosłom, które nadawały im kształt wielonożnych żuków wodnych; wszystkie transportowały robotników i zapasy na większe jednostki. Niewielkie łodzie i barki płynęły przywiązane do osobliwych tratew, które wyglądały jak pozbawione konarów pnie drzew, wyrastające z błękitnozielonej wody. Z nich skakali do wody ludzie dzierżący kamienie, aby jak najszybciej opaść niżej, do zatopionych wraków i tam przywiązywali liny do wszystkiego, co można było wyciągnąć na powierzchnię i ocalić. Sześć nocy temu przez ten obszar przeszła śmierć: Jedyna Moc pozabijała wówczas mężczyzn i kobiety, rozdarła w ciemnościach statki i okręty srebrnymi błyskawicami oraz ognistymi kulami. Teraz ten port na wzgórzach, choć ruchliwy i wypełniony szaleńczą działalnością, w porównaniu z tamtym okresem wydawał się oazą spokoju; tylko mokry wiatr wiał na północny zachód przez ujście, w którym rzeka Eldar rozszerzała się w portową zatokę, na północny zachód i w głąb lądu.