— Jesteś pewna, że nie mylisz się co do losu tamtych złapanych Poszukiwaczek Wiatru? Podsłuchałem rozmowę o odcinaniu rąk czy stóp... — Mat ciężko przełknął ślinę. Widział, jak umierali ludzie, a niektórym odbierał życie własnymi rękoma. Oby Światłość się nad nim ulitowała, raz zabił kobietę! Żadne, nawet najmroczniejsze z dręczących go wspomnień innych mężczyzn nie parzyło go tak straszliwie jak to, choć wśród tych obrazów były takie, które musiał topić w winie, ilekroć nim zawładnęły. Jednak na myśl o odcięciu komuś dłoni aż skręcił mu się żołądek.
Egeanin wykonała nagły ruch głową i przez moment Mat sądził, że kobieta zignoruje jego pytanie.
— Mówiła o tym Renna, założę się — odparła jednak w końcu, lekceważąco machając ręką. — Nonsensowna gadka niektórych sul’dam, która ma przestraszyć oporne damane, świeżo brane na smycz. Tej kary nie wykonuje się od... och... sześciuset czy siedmiuset lat. A i wtedy rzadko ją stosowano, ponieważ osoby, które nie potrafią kontrolować swojej własności bez... okaleczania jej... są od razu sei’mosiev. — Wydęła usta z obrzydzenia, Mat nie miał wszakże jasności, czy jest to reakcja na okaleczenia, czy na sei’mosiev.
— Zawstydzone czy nie, robią to — warknął. Dla Seanchan określenie sei’mosiev wykraczało poza pojęcie wstydu, Cauthon wszakże wątpił, czy osoba, która umyślnie utnie jakiejś kobiecie rękę, poczuje się tak ogromnie upokorzona, że zada sobie śmierć. — Suroth należy do tych rzadkich przypadków?
Seanchanka obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem, wytrzymując przez moment jego wzrok, po czym oparła zaciśnięte pięści na biodrach, pochyliła się do przodu i rozstawiła nogi, jakby stała na pokładzie statku i zamierzała akurat zwymyślać opieszałego marynarza.
— Wysoka Lady Suroth nie posiada tych damane, tępy farmerze! One są własnością Cesarzowej, niech nam żyje wiecznie. Gdyby Suroth wydała taki rozkaz w sprawie cesarskich damane, mogłaby równie dobrze od razu podciąć sobie przeguby. Bo taka właśnie kara by ją za to spotkała. Nigdy nie słyszałam, by sama źle traktowała własne damane. Spróbuję ci wyjaśnić tę sprawę poprzez porównanie, które zrozumiesz. Jeśli twój pies ucieknie, nie okaleczasz go, lecz pouczasz surowo i przywiązujesz na powrót w zagrodzie. Poza tym, damane są zbyt... po prostu...
— Zbyt wartościowe — dokończył za nią oschle Mat. Słyszał to określenie tak często, że miał go już dość.
Egeanin zlekceważyła jego sarkazm, a może go nie zauważyła. Wiedział z doświadczenia, że jeśli kobieta nie chce czegoś słyszeć, potrafi tak skutecznie ignorować stwierdzenie mężczyzny, aż ten sam poczyna wątpić, czy w ogóle coś powiedział.
— W końcu zacząłeś rozumieć — wycedziła, kiwając głową. — Tym damane, o które tak bardzo się martwisz, prawdopodobnie do tej pory nie zostały nawet siniaki. — Przeniosła wzrok na statki w porcie i powoli jej oblicze wypełnił smutek, który wyglądał na głębszy z powodu jej surowych rysów. Przesunęła kciukami po koniuszkach pozostałych palców. — Nie uwierzyłbyś, ile mnie kosztuje moja damane — oświadczyła cicho. — Ona i wynajęta dla niej sul’dam. Och, oczywiście warta jest każdego tronu, który zapłaciłam. Ma na imię Serrisa. Jest świetnie wyszkolona, wrażliwa. Obje się słodkimi orzechami, jeśli jej pozwolisz, ale nigdy nie dostanie ataku choroby morskiej i nigdy się nie dąsa jak inne. Szkoda, że musiałam ją zostawić w Cantorin. Przypuszczam, że nigdy już jej nie zobaczę. — Westchnęła z żalem.
— Jestem pewien, że tęskni za tobą tak samo jak ty za nią — powiedział Noal, posyłając im szczerbaty uśmiech. Brzmiał absolutnie szczerze i być może był szczery. Twierdził, że widział gorsze rzeczy niż damane i da’covale.
Egeanin wyprostowała się, zmarszczyła brwi i znieruchomiała w tej pozie. Chyba nie wierzyła w jego współczucie. A może po prostu właśnie uprzytomniła sobie, że patrzy na statki w porcie. Tak czy owak, jednoznacznym ruchem odwróciła się od wody.
— Wydałam rozkazy, żeby nikt nie zostawiał wozów — oświadczyła twardo. Prawdopodobnie załoga na jej statkach aż podskakiwała, słysząc ten ton. Kobieta ostro szarpnęła głowę w stronę Mata i Noala, jakby oczekiwała, że również chętnie wypełnią każde jej polecenie.
— Naprawdę? Teraz? — Mat uśmiechnął się, szczerząc zęby. Zdołał zapanować nad bezczelnym uśmieszkiem, który nadętych głupców doprowadzał do apopleksji. Egeanin z pewnością nie była głupia, choć zbyt często się puszyła. Kapitan statku i arystokratka! Cauthon nie wiedział, która z tych funkcji była gorsza. Nie podobała mu się ani jedna, ani druga. — No cóż, byłem niemal gotowy wyruszyć w tamtym kierunku. Chyba że nie skończyłeś łowić, Noalu. W takim wypadku możemy tu chwilę poczekać.
Jednakże starzec już wyrzucał do wody pozostałe w koszu srebrnoszare strzeble. Jego ręce były kiedyś paskudnie połamane, sądząc po ich niekształtnym wyglądzie, może nawet więcej niż raz, jednak całkiem zręcznie owijał bambusową wędkę sznurkiem. Chociaż łowił krótko, złapał prawie tuzin ryb, które — największe z nich miały niemal stopę długości — powiesił wcześniej za skrzela na trzcinie, a teraz zaczął je przekładać do kosza, po czym go podniósł. Mówił, że jeśli zdoła znaleźć odpowiednie przyprawy, przyrządzi gulasz rybny — z Shary, akurat stamtąd! Równie dobrze mógłby serwować gulasz z księżyca, byle tylko Mat zapomniał o bólu w biodrze. Gdy Noal mówił o przyprawach, Cauthon zaczął podejrzewać, że będzie musiał zdobyć sporo piwa ale, by popić tak ostrą potrawę.
Egeanin czekała niecierpliwie, nie zwracając najmniejszej uwagi na szeroki uśmiech Mata, więc otoczył ją ramieniem. Skoro wracali z powrotem, chyba powinni zacząć już udawać. Jednak Egeanin odepchnęła jego rękę. Przy tej kobiecie niektóre znane mu oschłe stare panny zachowywały się jak dziewczyny z tawerny.
— Mają nas uważać za kochanków, ciebie i mnie — przypomniał jej.
— Ale tu nikt nas nie widzi — odburknęła.
— Ile razy muszę ci powtarzać, Leilwin? — Tego imienia używała obecnie. Twierdziła, że jest taraboniańskie. W każdym razie nie brzmiało po seanchańsku. — Jeśli będziemy się chwytać za ręce, dopiero gdy kogoś ujrzymy, ci, których nie dostrzeżemy, mogą nas uznać za dość dziwną parę kochanków.
Parsknęła drwiąco, tym niemniej pozwoliła mu się otoczyć ramieniem, a i sama go objęła. Jednocześnie posłała mu wszakże ostrzegawcze spojrzenie.
Mat potrząsnął głową. Egeanin była kompletnie stuknięta, skoro sądziła, że dotykanie jej sprawia mu przyjemność. Większość kobiet miała choćby trochę tłuszczyku na mięśniach, przynajmniej kobiety, w których Cauthon gustował, natomiast tę ściskało się jak palik ogrodzenia. Jej ramię było prawie tak twarde i równie sztywne jak kawał drewna. Mat nie potrafił pojąć, co Domon widzi w tej Seanchance. Może po prostu nie dała Illiańczykowi wyboru. Kupiła go przecież niczym konia. „Bodajbym sczezł, nigdy nie zrozumiem tych Seanchan” — pomyślał gniewnie. Nie żeby chciał ich zrozumieć. Tyle że... niestety musiał.
Gdy się obracali, rzucił ostatnie spojrzenie na port i o mało tego nie pożałował. Dwa małe statki żaglowe przedarły się akurat przez wielką ścianę mgły, która powoli opadała nad wodą. Płynęły pod wiatr. Tak, tak, pora wyruszać.