Выбрать главу

To wznieciło tylko wesołość zebranego towarzystwa, które domagało się coraz usilniej, by Małgorzata powiedziała, co wie.

– Och, proszę, panno Małgorzato, powiedzże coś więcej o tym młodym człowieku! – nalegała pani Jennings. – Jak on się nazywa?

– Nie mogę powiedzieć, proszę pani. Ale wiem, jak się nazywa, wiem również, gdzie przebywa.

– Tak, tak, to gdzie mieszka, łatwo zgadnąć: w Norland, we własnym domu, to pewne. Jest plebanem tamtejszej parafii, prawda?

– Nie, nie jest plebanem. On nie ma żadnego zawodu.

– Małgorzato – powiedziała Marianna z naciskiem – wiesz dobrze, że to wszystko twój wymysł i że taki człowiek w ogóle nie istnieje.

– Wobec tego musiał niedawno umrzeć, Marianno, bo jestem pewna, że kiedyś żył i że jego nazwisko zaczyna się na F.

Jakże wdzięczna była Eleonora lady Middleton za rzuconą w tym momencie uwagę, iż „pada rzęsisty deszcz”, chociaż nie przypuszczała, by pani domu chciała chronić jej uczucie – raczej nie podobały jej się tego rodzaju mało eleganckie żarty, w jakich lubowała się jej matka i małżonek. Uwagę podchwycił natychmiast pułkownik Brandon, który zawsze, w każdych okolicznościach, starał się, by nikomu nie było przykro, sprawa deszczu została więc dokładnie omówiona przez tych dwoje. Willoughby otworzył pianino i poprosił Mariannę, by zagrała, i w ten sposób, zespolonym wysiłkiem, odwrócono uwagę zebranych od tematu, który wkrótce poszedł w zapomnienie. Eleonora jednak niełatwo przyszła do siebie po przeżytym strachu.

Tego wieczora postanowiono, że następnego dnia pojadą na wycieczkę do pewnego bardzo pięknego dworu, leżącego o dwanaście mil od Barton, a będącego własnością szwagra pułkownika Brandona. Nie można tam było jechać bez pułkownika, jako że właściciel, który bawił za granicą, zostawił przed wyjazdem ścisłe dyspozycje w tym względzie. Powiadano, że tereny są niezwykle malownicze, a sir John, który opisywał je w superlatywach, musiał być nie najgorszym znawcą przedmiotu, jako że przez ostatnie dziesięć lat organizował tam wycieczki co najmniej dwa razy każdego lata. Było tam jakieś jeziorko, po którym przejażdżka zapowiadała się jako główna atrakcja; mieli zabrać zimny prowiant, jechać otwartymi ekwipażami, jednym słowem, bawić się doskonale.

Kilku osobom z towarzystwa pomysł ten wydał się dosyć śmiały, zważywszy na porę roku oraz fakt, że od dwóch tygodni deszcz padał codziennie, toteż pani Dashwood, już przeziębiona, uległa perswazjom Eleonory i postanowiła zostać w domu.

ROZDZIAŁ XIII

Zamierzona wycieczka do Whitwell w niczym nie spełniła przewidywań Eleonory. Panna spodziewała się, że przemoknie do suchej nitki, że się zmęczy i wystraszy – rzeczywistość jednak okazała się jeszcze bardziej niefortunna, bowiem wycieczka w ogóle się nie odbyła.

O dziesiątej rano całe towarzystwo zebrało się we dworze, gdzie mieli śniadać. Mimo iż deszcz padał całą noc, ranek zapowiadał się pogodnie, chmury się rozpierzchły po niebie, a słońce wyglądało coraz częściej. Wszyscy byli w wyśmienitych humorach, gotowi pysznie się bawić, chętni znosić największe niewygody i trudności, byle tylko jechać.

Podczas śniadania nadeszła poczta; wśród przyniesionych listów znajdował się jeden do pułkownika Brandona. Wziął go w rękę, spojrzał na adres, zbladł i wyszedł natychmiast z pokoju.

– Co się stało pułkownikowi? – spytał sir John.

Nikt nie umiał mu odpowiedzieć.

– Mam nadzieję, że nie dostał złych wiadomości – zaniepokoiła się lady Middleton. – Musiało to być jednak coś bardzo ekstraordynaryjnego, jeśli pułkownik odszedł tak nagle od stołu w moim domu.

Po pięciu minutach wrócił.

– Mam nadzieję, że nie dostał pan złych wiadomości? – zwróciła się do niego natychmiast pani Jennings.

– Nie pani.

– Może z Awinionu? Mam nadzieję, że to nie była wiadomość o pogorszeniu zdrowia pańskiej siostry?

– Nie, pani. To list z Londynu w sprawach interesów.

– Ale skąd takie zdenerwowanie, jeśli list był w interesach? No, no, panie pułkowniku, niechże pan powie prawdę, tylko to nas zadowoli.

– Mamo droga – zwróciła się do niej lady Middleton – zastanów się, co mówisz.

– A może to wiadomość, że pańska kuzynka, Fanny, wyszła za mąż? – dopytywała dalej pani Jennings niepomna na wyrzut córki.

– Nie, pani.

– Wobec tego, wiem już, od kogo ten list, panie pułkowniku. Mam nadzieję, że ona jest w dobrym zdrowiu.

– O kim, pani, mówisz? – zapytał, czerwieniejąc lekko.

– Och, dobrze pan wiesz, o kim mówię.

– Jest mi szczególnie przykro – zwrócił się pułkownik do lady Middleton – że list ten otrzymałem dzisiaj, bowiem sprawa, której dotyczy, wymaga natychmiastowej mojej obecności w Londynie.

– W Londynie! – zakrzyknęła pani Jennings. – A cóż takiego możesz pan mieć do roboty w Londynie o tej porze roku!

– Wiele tracę – ciągnął pułkownik – będąc zmuszony do opuszczenia tak miłego towarzystwa, a przykro mi tym bardziej, że beze mnie, obawiam się, nie będą mogli państwo wjechać na teren Whitwell.

Cóż za cios dla wszystkich!

– Ale gdyby pan napisał karteczkę do gospodyni – zaproponowała Marianna – czy to by nie wystarczyło?

Potrząsnął głową.

– Musimy jechać – oświadczył sir John. – Teraz, kiedy tak niewiele nas dzieli od wyjazdu, nie sposób go odkładać. Nie możesz jechać do Londynu przed jutrem i tyle.

– Ba, żeby to można było tak prosto załatwić! Nie jest jednak w mojej mocy odłożyć wyjazd o jeden dzień.

– Gdybyś nam pan powiedział, o co idzie, pułkowniku – wtrąciła pani Jennings – moglibyśmy się zastanowić, czy można odłożyć wyjazd, czy nie.

– Jeśli pan odłoży wyjazd do naszego powrotu, opóźni go pan zaledwie o sześć godzin – powiedział Willoughby.

– Nie mogę sobie pozwolić na stratę ani godziny.

Eleonora usłyszała, jak Willoughby mówi po cichu do Marianny: – Są ludzie, którzy nie znoszą wycieczek otwartym ekwipażem. Brandon do nich należy. Jestem przekonany, że boi się kataru i wymyślił tę sztuczkę, żeby się wykręcić od jazdy. Założę się o pięćdziesiąt gwinei, że sam napisał ten list.

– Nie mam co do tego wątpliwości – odparła Marianna.

– Od dawna cię znam i wiem, że nic nie przyjdzie z namawiania cię do zmiany raz podjętej decyzji – mówił sir John. – Proszę cię jednak, zastanów się. Zważ, że mamy tutaj dwie panny Carey, które przyjechały aż z Newton, że trzy panny Dashwood przyszły tu ze swego domu i że pan Willoughby wstał z łóżka dwie godziny wcześniej niż zwykle, żeby pojechać do Whitwell…

Pułkownik Brandon raz jeszcze zapewnił, jak mu przykro, że sprawia wszystkim taki wielki zawód, lecz zmiana decyzji nie jest w jego mocy.

– No trudno, wobec tego, kiedy wracasz?

– Mam nadzieję – dołączyła się do męża pani domu – że zobaczymy pana w Barton natychmiast, gdy interesa pozwolą mu na powrót z Londynu, musimy też odłożyć do tego czasu wycieczkę do Whitwell.

– Bardzo pani łaskawa. Tak jest jednak niepewne, kiedy będę mógł wrócić, że nie śmiem się umawiać.

– Och, musi wrócić i wróci! – zawołał sir John. – Jeśli go tu nie zobaczymy pod koniec tygodnia, sam po niego pojadę.

– Proszę, zrób to koniecznie – ucieszyła się pani Jennings. – Może się wtedy dowiesz, jakie on tam ma interesy!

– Nie chcę wtykać nosa w cudze sprawy. Przypuszczam, że to jest coś, czego się wstydzi.

Zameldowano, że konie pułkownika Brandona stoją przed domem.

– Nie jedziesz chyba konno do Londynu? – spytał sir John.

– Nie. Tylko do Honiton. Dalej pojadę karetką pocztową.