Eleonora patrzyła z troską na tę nadmierną uczuciowość siostry, matka jednak bardzo ją lubiła i ceniła. Teraz wzajemnie podsycały w sobie gwałtowną rozpacz. Straszliwy ból, jaki je w pierwszej chwili przejmował, był teraz własnowolnie rozbudzany, podtrzymywany, wyglądany. Pogrążyły się ze wszystkim w swym cierpieniu, szukając okazji do rozdrapywania ran w każdej uwadze, jaka by temu celowi mogła posłużyć, zdecydowane nigdy już w niczym nie znaleźć pociechy. Eleonora była równie zbolała, zdolna jednak do wysiłku, do starań. Potrafiła naradzać się z bratem, przyjąć bratową, która właśnie zjechała, i okazać jej należne względy, potrafiła również nakłaniać matkę, by spróbowała się otrząsnąć, uczyniła podobny wysiłek i zdobyła się na podobną wyrozumiałość.
Trzecia siostra, Małgorzata, byłą pogodną, uczynną dziewczynką, ale przyswoiła już sobie od Marianny jej skłonność do romantyczności, brakowało jej natomiast rozsądku siostry. Nie zapowiadała w czternastym roku życia, iż dorówna swym siostrom w późniejszych latach.
ROZDZIAŁ II
Pani Fanny Dashwood rozgościła się teraz w Norland jako pani tego domu, jej zaś teściowa i siostry męża zostały zdegradowane do roli gości. Jako takie były jednak przez nią traktowane ze spokojną uprzejmością, przez męża jej zaś z taką dobrocią, na jaką go było stać w stosunku do kogoś, kto nie był nim samym, jego żoną czy synem. Nalegał nawet, by uważały Norland za swój dom, a zaproszenie zostało przyjęte, gdyż pani Dashwood nie pozostawało nic innego, jak pozostać we dworze, póki nie znajdzie do zamieszkania odpowiedniego domu w sąsiedztwie.
Rada by najchętniej pozostać w tych stronach, gdzie wszystko przypominało jej o minionym szczęściu. W pogodnych czasach nikt nie mógł być bardziej pogodny niż ona, czy też ufniej i z większą pewnością wyglądać nadchodzącego szczęścia, co już jest szczęściem samym w sobie. W bólu jednak dawała się tak samo ponosić wyobraźni i nic nie mogło umniejszyć jej smutku, tak jak poprzednio nic nie mogło umniejszyć jej radości.
Pani Fanny Dashwood nie pochwalała tego, co jej mąż zamierzał uczynić dla swoich sióstr. Przecież odjąć trzy tysiące funtów od majątku ich najdroższego synka to tyle, co zubożyć go najokrutniej. Błagała, by mąż ponownie przemyślał sprawę. Jakże będzie się czuł w swoim sumieniu, jeśli obedrze dziecko, swoje jedyne dziecko, z takich pieniędzy? I jakież prawo do podobnej hojności mogą sobie rościć panny Dashwood, związane z nim pokrewieństwem przez zaledwie jedno z rodziców, co jej zdaniem nie jest w ogóle żadnym pokrewieństwem? Powszechnie przecież wiadomo, że trudno szukać uczucia pomiędzy dziećmi tego samego mężczyzny z dwóch małżeństw. Czemu by więc miał rujnować siebie i malutkiego synka, biedaczka, oddając wszystkie pieniądze swoim przyrodnim siostrom?
– Ostatnią wolą mego ojca – odparł jej mąż – było, ażebym pomógł wdowie i córkom.
– Na pewno nie wiedział, co mówi. Jestem przekonana, że już wtedy majaczył. Gdyby był przy zdrowych zmysłach, nigdy by mu do głowy nie przyszło, żeby cię prosić o oddanie połowy majątku twojego dziecka.
– Nie żądał żadnej określonej sumy, maja droga, prosił mnie tylko ogólnie, żebym je wspierał i pomógł żyć bez trosk, czego sam nie był w stanie im zapewnić. Może byłoby dobrze, gdyby mi w tym zaufał bez przypominania. Nie mógł przecież wątpić, że nie opuszczę ich w potrzebie. Ale że prosił o przyrzeczenie, musiałem mu je dać, tak przynajmniej mi się wówczas wydawało. Obietnica została złożona i musi być dotrzymana. Trzeba coś dla nich zrobić, kiedy wyjadą z Norland i urządzą się w nowym domu.
– No więc dobrze, niech będzie, coś trzeba zrobić, ale czemu to ma być trzy tysiące funtów? Zważ – dodała – że jak się raz rozstaniesz z pieniędzmi, nigdy już ich więcej nie zobaczysz. Siostry twoje wyjdą za mąż i pieniądze przepadną. Gdyby mogły kiedykolwiek wrócić do naszego synka, biedaczka…
– No cóż – powiedział z powagą jej mąż – w istocie, wówczas sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Może przyjść czas, kiedy Harry będzie żałował, iż rozstaliśmy się z taką znaczną sumą. Gdyby, na przykład, miał dużo dzieci, suma taka bardzo by mu się przydała.
– Co do tego nie ma wątpliwości.
– Może więc, wziąwszy wszystko pod rozwagę, lepiej będzie zmniejszyć tę sumę do połowy. Pięćset funtów to i tak ogromna różnica w ich majątku.
– Nie do wyobrażenia! Jaki brat na świecie zrobiłby choć połowę tego dla swoich sióstr, nawet rodzonych sióstr. A to przecież tylko przyrodnie. Taki jesteś hojny!
– Nie chciałbym postąpić małodusznie. W podobnym wypadku człowiek powinien dać raczej więcej niż mniej. Tak przynajmniej nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie zrobiłem, co do mnie należało. Tak, nawet one same nie mogą się więcej spodziewać.
– Trudno powiedzieć, czego one się mogą spodziewać – rzekła dama – ale nie nad tym musimy się zastanawiać. Pytanie: na ile cię stać?
– Oczywista, i sądzę, że stać mnie na to, by każdej z nich dać pięćset funtów. Obecnie, bez żadnych dodatków z mojej strony, każda z nich będzie miała po śmierci matki ponad trzy tysiące funtów, a to wcale ładna sumka dla młodej kobiety.
– Niewątpliwie ładna. I doprawdy myślę teraz, że nie trzeba im nic więcej. Przecież będą miały do podziału dziesięć tysięcy funtów. Jeśli wyjdą za mąż, to na pewno będzie im się dobrze powodziło, a jak nie wyjdą, to mogą zupełnie przyzwoicie żyć we trzy z procentów od dziesięciu tysięcy.
– Szczera prawda, wobec tego nie wiem, czy, wszystko razem wziąwszy, nie postąpię rozsądniej, pomagając ich matce, póki żyje. Może jakieś dożywocie. Moje siostry odniosą z tego tyle samo korzyści, co ona. Sto funtów rocznie pozwoli im wszystkim żyć zupełnie dostatnio.
Żona jego zawahała się jednak przed wyrażeniem zgody na ten plan.
– Niewątpliwie – powiedziała – lepsze to, niż rozstawać się z tysiącem funtów naraz. Ale pomyśl, jeśli pani Dashwood pożyje piętnaście lat, to się oszukamy.
– Piętnaście lat! Droga moja! Przecież ona nie pożyje i siedmiu!
– Zapewne, ale zważ, że ludzie, którzy mają dożywocie, zawsze żyją w nieskończoność, a ona jest krzepka, zdrowa i ma ledwie czterdzieści lat. Dożywocie to sprawa bardzo poważna – trzeba je wypłacać co rok i nie sposób z tym skończyć. Sam nie wiesz, na co się narażasz. Widziałam na własne oczy, ile jest z tym kłopotów, bo moja matka miała ręce związane trzema dożywotnimi zapisami dla starych, zgrzybiałych sług – ojciec tak postanowił w testamencie – i aż dziw, ile z tym było ambarasu i przykrości. Trzeba było wypłacać pieniądze dwa razy w roku, i jeszcze je dostarczać. Kiedyś powiedziano nam, że jedna ze sług umarła, a potem okazało się, że nic podobnego. Matka miała tego serdecznie dość. Powiadała, że nie czuje się panią własnych przychodów z takimi obciążeniami, a tym gorzej to świadczy o ojcu, że gdyby nie te zapisy, miałaby pieniądze w swojej dyspozycji, bez żadnych ograniczeń. Tak mi to obrzydziło wszelkie dożywocia, że za żadne skarby świata nie zobowiązałabym się do czegoś podobnego.
– Przykra to rzecz, w istocie – przyznał jej małżonek – mieć taki coroczny wyłom w dochodach. Jak to twoja matka słusznie określiła, człowiek przestaje być panem własnego majątku. Związać się koniecznością regularnego uiszczania takiej sumy z tenuty dzierżawnej, to doprawdy bardzo przykre, odbiera człowiekowi poczucie niezależności.
– Bez wątpienia, a na dodatek nikt ci za to nie podziękuje. Uważa, że ma byt zabezpieczony, a to, co robisz, jest przecież zupełnie oczywiste i nie wzbudza najmniejszej wdzięczności. Na twoim miejscu kierowałabym się własnym rozumem i nie wiązałabym się żadnymi stałymi zobowiązaniami. Może przyjść rok, kiedy będzie ci bardzo trudno zaoszczędzić sto czy nawet pięćdziesiąt funtów ze swoich dochodów.