Выбрать главу

– Myślę, że ani się obejrzę, jak zacznę go uważać za przystojnego. Kiedy mi powiesz, że mam go kochać jak brata, przestanę zauważać niedostatki jego urody, tak jak dzisiaj nie widzę niedostatków jego serca.

Eleonora drgnęła na te słowa i pożałowała okazanego przejęcia. Miała o Edwardzie bardzo wysokie mniemanie. Ufała, iż jej uczucie jest wzajemne, lecz musiałaby mieć o wiele większą pewność, by ucieszyło ją przekonanie Marianny o łączącym ich sentymencie. Wiedziała, że u Marianny i matki od przypuszczeń do pewności jest jeden krok, że pragnąć – to dla nich znaczy tyle, co mieć nadzieję, a nadzieja równa się oczekiwaniu. Próbowała więc wyjaśnić siostrze, jak się ma rzecz naprawdę.

– Nie próbuję przeczyć – powiedziała – że mam o nim wysokie mniemanie… że go ogromnie cenię, że go lubię…

Tu Marianna wybuchnęła oburzeniem.

– Cenisz go! Lubisz go! Och, ty dziewczyno bez serca! Ty się tego serca wstydzisz! Jeśli jeszcze raz użyjesz podobnych słów, natychmiast wyjdę z pokoju.

Eleonora musiała się roześmiać.

– Wybacz – powiedziała – i uwierz, że nie chciałam cię urazić, mówiąc o moich uczuciach w sposób tak powściągliwy. Przyjmij, że są silniejsze, niż powiedziałam. Krótko mówiąc, przyjmij, że są takie, jakie można rozważnie i rzetelnie uzasadnić, znając jego zalety i przypuszczając… licząc na jego dla mnie afekt. Ale niczego więcej nie wolno ci zakładać. Nie otrzymałam żadnych zapewnień o jego uczuciu. Są chwile, kiedy w nie wątpię, a nie możesz się dziwić, że póki nie będę znała jego sentymentów, póty nie będę chciała podsycać własnych, myśląc czy mówiąc, że są czymś więcej, niż są. W głębi serca nie mam wielkich, właściwie nie mam żadnych wątpliwości co do jego afektu. Ale oprócz jego skłonności są jeszcze inne problemy. On nie jest niezależny materialnie. Daleko mu do tego. Nie wiemy, jaka jest w gruncie rzeczy jego matka, lecz z przypadkowych uwag Fanny o jej postępkach i przekonaniach odniosłyśmy wrażenie, że nie jest osobą miłą, i chyba się nie mylę sądząc, że Edward zdaje sobie sprawę z ogromnych trudności, jakie by napotkał, pragnąc poślubić kobietę miernej fortuny i niewysokiego rodu.

Marianna słuchała ze zdumieniem, jak bardzo jej wyobraźnia i wyobraźnia matki wyprzedziły rzeczywistość.

– A więc ty naprawdę nie jesteś z nim zaręczona! – zawołała. – No, ale to się przecież wkrótce stanie. A z tej zwłoki będą dwie korzyści: ja cię nie stracę tak szybko, a Edward będzie miał większą sposobność doskonalenia swego wrodzonego smaku w twojej ulubionej dziedzinie, co jest nieodzowne dla waszego przyszłego szczęścia. Och, gdyby też twój talent tak go zachęcił, by sam się wziął do rysunku! Jakież by to było cudowne!

Eleonora powiedziała siostrze prawdę. Nie mogła uważać, by Edward odwzajemniał się jej uczuciem, którego dopatrywała się Marianna. Młody człowiek popadał od czasu do czasu w nastrój przygnębienia, które świadczyło, jeśli nie o zupełnej obojętności, to o czymś równie mało obiecującym. Przecież gdyby miał wątpliwości co do jej uczuć, byłby najwyżej niespokojny. Skąd więc ta melancholia, która go tak często nachodziła? Wydawało się bardziej prawdopodobne, iż jej przyczyną jest zależność materialna, która uniemożliwiała mu folgowanie własnym uczuciom. Wiedziała, że matka Edwarda nie ma zamiaru pozwolić mu na założenie w przyszłości własnej rodziny, jeśli się nie zastosuje we wszystkim do jej życzeń i nie zrobi kariery. Wiedząc tyle, nie mogła zaznać spokoju. Wcale nie była pewna, że skłonność Edwarda do niej doprowadzi do tego, co jej matka i siostra uważały za oczywiste. Wręcz przeciwnie, im dłużej przebywała z Edwardem, tym bardziej wątpiła w naturę jego względów i czasami przez kilka przykrych chwil sądziła, że nie jest to nic więcej nad przyjaźń.

Względy te jednak, choćby nawet niewielkie, okazywał dostatecznie jawnie, by zaniepokoić własną siostrę i sprowokować jej, jeszcze bardziej dla niej typową, niegrzeczność. Przy pierwszej sposobności obraziła świekrę, mówiąc jej bez osłonek o wielkich oczekiwaniach brata, o niewzruszonym postanowieniu pani Ferrars, że obaj jej synowie dobrze się ożenią, i o niebezpieczeństwie, na jakie naraziłaby się każda młoda osoba, która by usiłowała go złapać. Pani Dashwood nie mogła udawać, że nie wie, o co chodzi, nie potrafiła też zachować spokoju. Odpowiedziała, nie ukrywając wzgardy, i natychmiast wyszła z bawialni postanowiwszy, że bez względu na trudności i koszta nagłej przeprowadzki nie pozwoli, by jej ukochana Eleonora znosiła podobne insynuacje.

W takim właśnie nastroju otrzymała pocztą list z propozycją niezwykle na czasie. Była to oferta wynajęcia na bardzo dobrych warunkach małego domku, należącego do jej krewniaka, zamożnego właściciela ziemskiego w hrabstwie Devon. List pisany był przez niego ze szczerą, przyjazną chęcią niesienia pomocy. Słyszał, że kuzynka szuka mieszkania, a chociaż mógł jej ofiarować tylko pokaźnych rozmiarów domek farmerski, zapewniał panią Dashwood, że jeśli jej się miejsce spodoba, dokona w budynku wszelkich przeróbek, jakie ona uzna za nieodzowne. Podawał szczegóły tyczące domu i ogrodu i usilnie nalegał, by przyjechała z córkami do Barton Park, jego dworu, gdzie osobiście stwierdzi, czy proponowany jej Barton Cottage, leżący w tej samej parafii, będzie jej odpowiadał po stosownych przeróbkach. Cały list tchnął ogromną życzliwością człowieka, któremu szczerze zależy na przyjeździe pań, co było na pewno miłe adresatce, zwłaszcza w momencie, kiedy została zraniona zimnym i nieczułym zachowaniem bliższej rodziny. Nie traciła czasu na namysły czy zasięganie informacji. W miarę czytania krzepło w niej postanowienie. Najważniejszym argumentem była teraz odległość dzieląca Barton w hrabstwie De – von od Sussex, odległość, która jeszcze przed kilku godzinami przeważyłaby wszelkie zalety proponowanego domku. Wyjazd z okolic Norland nie był już teraz złem, wręcz przeciwnie, był pożądany, był dobrodziejstwem w porównaniu z koniecznością pozostawania w gościnie u synowej. Mniej będzie bolesne pożegnanie na zawsze ukochanego miejsca niż mieszkanie w nim czy odwiedzanie go, jak długo ta kobieta będzie tu panią. Natychmiast napisała do sir Johna Middletona, dziękując mu za uprzejmość i przyjmując propozycję, po czym pośpieszyła do dziewcząt, by pokazać im oba listy i uzyskać aprobatę swojej decyzji przed wysłaniem odpowiedzi.

Eleonora zawsze uważała, że rozsądniej będzie osiedlić się nieco dalej od Norland, a nie w bezpośrednim sąsiedztwie, nie mogła więc opierać się projektowi matki, szermując argumentem odległości, jaka dzieliła Devon od Sussex. Nadto, sądząc z opisu sir Johna, dom był taki skromny, a czynsz tak niezwykle umiarkowany, że i tu nie znajdowała powodów do sprzeciwu. Tak więc, choć projekt nie zawierał niczego, co byłoby jej w smak, choć było to przeniesienie dalej od Norland, niżby sobie życzyła, nie próbowała nawet odwodzić matki od wysłania listu ze zgodą na propozycję sir Johna.

ROZDZIAŁ V

Natychmiast po wysłaniu odpowiedzi pani Dashwood zrobiła sobie przyjemność i poinformowała pasierba i jego żonę, że znalazła już dom i będzie korzystać z ich uprzejmości tylko do chwili, kiedy przeprowadzka stanie się możliwa. Słuchali jej ze zdumieniem. Młodsza pani Dashwood nie odezwała się ani słowem, ale jej mąż wyraził uprzejmą nadzieję, że macocha nie zamieszka daleko od Norland. Z ogromną satysfakcją odparła, że przenosi się do hrabstwa Devon. Słysząc to, Edward obrócił się ku niej spiesznie i głosem pełnym zdumienia i przejęcia, całkowicie dla niej zrozumiałego, powtórzył: – Do hrabstwa Devon! To tak daleko! A do której części? – Wyjaśniła, gdzie leży jej nowy dom. Cztery mile na północ od Exeter.