– Panie Willoughby, musi pan zdawać sobie sprawę – tak samo jak ja – że po tym, co zaszło, pański przyjazd tutaj i narzucenie mi się swoją osobą wymaga nie byle jakiego usprawiedliwienia. O co panu chodzi? Czego pan chce?
– Chcę – powiedział poważnie i z przejęciem – sprawić, jeśli tylko zdołam, byś mnie pani nienawidziła trochę mniej niż teraz. Chcę przedstawić coś w rodzaju wyjaśnienia… usprawiedliwienia… tego, co się stało. Chcę przed panią otworzyć całe moje serce i przekonać panią, że chociaż zawsze byłem głupcem, nie zawsze byłem łotrem, chcę otrzymać coś, co przypominałoby przebaczenie… od Mar… od twojej siostry.
– Czy to jest prawdziwy powód twego przyjazdu?
– Na mą duszę, tak – odparł z żarem, który natychmiast przypomniał jej dawnego pana Willoughby'ego i wbrew niej samej kazał uwierzyć w jego szczerość.
– Jeśli tylko o to idzie, możesz pan być spokojny, gdyż Marianna już… ona ci już dawno wybaczyła.
– Naprawdę! – zakrzyknął tym samym żywym głosem. – Wobec tego uczyniła to przedwcześnie. Ale wybaczy mi po raz drugi, tyle że wiedziona rozsądkiem. A teraz, czy wysłuchasz mnie, pani?
Eleonora skinęła głową.
– Nie wiem – zaczął po chwili zastanowienia, a jej wyczekiwania – czym tłumaczyłaś sobie, pani, moje zachowanie wobec siostry, jakie mi przypisałaś szatańskie motywy… Może niewiele lepiej będziesz o mnie myślała… ale warto spróbować, dowiesz się wszystkiego. Na początku mojej znajomości z waszą rodziną nie miałem żadnych innych intencji, żadnych innych zamiarów, jak to, by umilić sobie bardziej niż kiedykolwiek czas, jaki musiałem spędzić w hrabstwie Devon. Wdzięk, uroda i interesujące obejście twojej siostry, pani, musiały mi się spodobać, a jej zachowanie w stosunku do mnie było niemal od pierwszej chwili… Zdumiewające, gdy wspomnę, jakie ono było… i jaka ona była… że też moje serce mogło pozostać tak obojętne. Ale muszę wyznać, że na początku czułem się tylko pochlebiony w mojej próżności. Nie dbając o jej szczęście, myśląc tylko o własnej rozrywce, folgując uczuciom, którym zawsze zwykłem zbytnio folgować, starałem się, jak mogłem, przypodobać pannie, nie mając najmniejszego zamiaru odwzajemnić się jej podobnym uczuciem.
W tym momencie Eleonora, obrzucając go spojrzeniem pełnym gniewnej pogardy, przerwała:
– Wydaje mi się, panie Willoughby, że nie warto panu dalej opowiadać, a mnie słuchać. Po takim początku wszystko jest już jasne. Proszę nie sprawiać mi przykrości, mówiąc więcej o tej sprawie.
– Żądam, abyś, pani, wysłuchała wszystkiego do końca – odparł. – Fortunę miałem niewielką, a zawsze żyłem rozrzutnie, miałem zwyczaj szukać towarzystwa ludzi zamożniejszych od siebie. Odkąd doszedłem lat, albo nawet wcześniej, powiększałem długi, a chociaż śmierć mojej dalekiej kuzynki, pani Smith, miała mnie od nich uwolnić, była rzeczą odległą i niepewną, toteż już od dłuższego czasu chciałem poprawić bogatym ożenkiem moją sytuację majątkową. Z tego względu miłość do siostry pani nie wchodziła w rachubę, toteż z podłym, samolubnym okrucieństwem, którego żadne gniewne, żadne pogardliwe spojrzenie, nawet pani spojrzenie, nie może dostatecznie potępić, starałem się pozyskać jej uczucie, nie mając zamiaru odpłacić własnym. Jedno tylko można za mną powiedzieć: nawet wówczas, kiedy rządziła mną ta straszna samolubna próżność, nie znałem rozmiarów krzywdy, jaką miałem wyrządzić, gdyż nie wiedziałem jeszcze co to miłość. Ale czy kiedykolwiek się tego dowiedziałem? Można w to wątpić. Gdybym bowiem naprawdę kochał, czy poświęciłbym moje uczucie, aby zaspokoić próżność, chciwość?… albo, co więcej, czy poświęciłabym jej uczucie? A przecież to uczyniłem. Chcąc uniknąć względnej biedy, która w jej towarzystwie i przy jej uczuciu nie byłaby wcale taka straszna, zdobyłem majątek, tracąc jednocześnie wszystko, co mogłoby go uczynić błogosławieństwem.
– A więc – powiedziała Eleonora nieco miększym tonem – sądziłeś pan kiedyś, że jesteś w niej zakochany?
– Czy jest na świecie człowiek, który oparłby się takim wdziękom, takiej słodyczy? Tak, stwierdziłem, że bezwiednie, krok po kroku, oddałem serce twojej siostrze, a najszczęśliwsze w życiu godziny spędziłem u jej boku, sądząc, że zamiary moje są uczciwe, a uczucia, bez skazy. Ale nawet wówczas, zdecydowany się oświadczyć, pozwoliłem sobie odkładać to nieroztropnie z dnia na dzień, niechętnie myśląc o zaręczynach w momencie, kiedy moje sprawy finansowe są tak zawikłane. Nie będę się nad tym rozwodził… ani też nie przerwę, byś mogła, pani, powiedzieć, jak absurdalne i gorzej niż absurdalne były wahania przed związaniem się słowem tam, gdzie byłem już związany honorem. Dowiodło to, żem był chytrym głupcem, który przezornie szykował sobie drogę do upodlenia i unieszczęśliwienia się na zawsze. Wreszcie podjąłem decyzję. Postanowiłem przy pierwszej okazji, kiedy znajdę ją samą, usprawiedliwić nieustannie okazywane atencje i otwarcie zapewnić ją o uczuciu, którego przecież tak jawne starałem się dawać dowody. Lecz tak się nie stało… właśnie w ciągu tych kilku godzin, które mnie dzieliły od możliwości porozmawiania z nią sam na sam, zaszła pewna okoliczność… nieszczęsna okoliczność, która zniweczyła moje postanowienie i razem z nim moje szczęście. Wyszła na jaw pewna sprawa… – tu zawahał się i spuścił wzrok. – Pani Smith dowiedziała się, w ten czy inny sposób, przypuszczam, że od pewnego dalekiego krewnego, w którego interesie leżało pozbawienie mnie jej łask… otóż dowiedziała się o pewnej historii… pewnym związku… ale chyba nie trzeba dalszych wyjaśnień – dodał, spoglądając na nią z rumieńcem na policzkach i pytaniem w oczach. – Tak bliski znajomy… pani zapewne od dawna wiesz o wszystkim.
– Wiem – odparła Eleonora, rumieniąc się również i ponownie zamykając litości dostęp do swego serca. – Wiem wszystko. I jak wytłumaczysz pan choć część swej winy w tej okropnej sprawie… wyznam, że to przechodzi moje pojęcie.
– Proszę pamiętać – zawołał Willoughby – od kogo wszystko słyszałaś, pani! Czy te słowa mogą być bezstronne? Przyznaję, że powinienem był uszanować i jej położenie, i reputację. Nie mam zamiaru się tłumaczyć, ale jednocześnie nie mogę pozwolić, byś pani sądziła, że nie mam nic na usprawiedliwienie… że ponieważ została skrzywdzona, musiała być bez skazy, a ponieważ ja byłem libertynem, ona musiała być świętą. Jeśli gwałtowność jej namiętności, brak rozsądku… to nie znaczy, żebym miał się bronić. Jej uczucie dla mnie zasługiwało na lepsze potraktowanie i często z wyrzutem wspominałem jej czułość, która, przez bardzo krótki okres, znajdowała odzew. Pragnąłbym… pragnąłbym z całego serca, żeby to się było nigdy nie stało. Ale skrzywdziłem nie tylko ją. Skrzywdziłem osobę, której uczucie dla mnie… czy mogę to powiedzieć?… było niemal równie gorące, a której umysł! Och, nieskończenie wyższy!
– Ale pańska obojętność wobec tej nieszczęsnej dziewczyny! Muszę powiedzieć, chociaż rozmowa na ten temat jest dla mnie zrozumiale przykra – pańska obojętność nie może usprawiedliwić okrucieństwa, jakim było jej porzucenie. Nie sądź pan, że słabość tej panny czy jej przyrodzony brak rozsądku mogą tłumaczyć twoje rozwiązłe i tak oczywiste okrucieństwo. Przecież na pewno wiedziałeś, że kiedy ty bawiłeś się w Devonshire, mając już nowe projekty w głowie, zawsze wesół, zawsze rad, ona musiała się znajdować w najsroższej biedzie.
– Ale, na ma duszę, ja nic nie wiedziałem – zapewnił ją żarliwie. – Zapomniałem, żem jej nie dał adresu, a najzwyklejszy rozsądek powiedziałby jej, jak mnie znaleźć.
– No więc, cóż powiedziała pani Smith?
– Zarzuciła mi w oczy moją przewinę. Łatwo sobie wyobrazić moje pomieszanie. Wszystko zjednoczyło się przeciwko mnie – czystość jej życia, sztywne pojęcia, nieznajomość świata. Samego uczynku nie sposób było się zaprzeć, a wszelkie wysiłki, by go pomniejszyć, na nic się zdały. Już uprzednio skłonna była, sądzę, wątpić w moralność mego postępowania, nadto ubodło ją, że zbyt mało uwagi, zbyt mało czasu poświęcałem jej podczas ostatniej wizyty. Krótko mówiąc, skończyło się całkowitym zerwaniem. Ofiarowała mi tylko jeden sposób ratunku. Zacna kobieta, w najgłębszym poczuciu odpowiedzialności moralnej, obiecała, że puści przeszłość w niepamięć, jeśli ożenię się z Elizą. To było niemożliwe – formalnie wymówiła mi więc dom i względy. Całą następną noc – bo miałem wyjechać rano – spędziłem na rozważaniach, jak mam postąpić dalej. Ciężką stoczyłem z sobą walkę, ale zbyt szybko uległem. Całe moje uczucie do Marianny, moje przekonanie o jej wzajemności, wszystko to nie zdołało przeważyć obawy przed ubóstwem czy też rozwiać fałszywych wyobrażeń o niezbędności bogactwa, do jakich z natury byłem skłonny, a jakie ugruntowało jeszcze we mnie towarzystwo, w którym się obracałem. Miałem powody sądzić, że jeśli zechcę, zdobędę moją obecną żonę, i wytłumaczyłem sobie, że zdrowy rozsądek nie pozwala mi na inne wyjście. Oczekiwały mnie jednak ciężkie chwile przed wyjazdem z Devonshire… Miałem tego dnia jeść kolację w domku pań, musiałem więc znaleźć jakieś usprawiedliwienie mojej nieobecności. Ale czy napisać list, czy przyjechać osobiście, to właśnie było tematem moich drugich deliberacji. Wiedziałem, że spotkanie z Marianną będzie dla mnie ciężkim przeżyciem, nawet wątpiłem, czy będę potrafił wytrwać w powziętym postanowieniu. Lecz okazało się, że nie doceniałem moich możliwości w tym względzie, jak tego dowiodły wypadki: pojechałem bowiem, stwierdziłem, że jest nieszczęśliwa, i opuściłem ją, i to opuściłem w nadziei, że nigdy więcej jej nie zobaczę.