Выбрать главу

– Ale czemu pan przyjeżdżał? – zapytała z wyrzutem Eleonora. – Wystarczyłby przecież krótki liścik. Czemu trzeba było przyjeżdżać?

– Nakazywała mi to moja duma. Nie mogłem znieść myśli, że wyjadę z okolicy pozwalając, by panie i sąsiedzi zaczęli się domyślać, co zaszło pomiędzy panią Smith i mną. Postanowiłem więc zajechać do Barton w drodze do Honiton. Ale widok twojej drogiej siostry, pani, był strasznym przeżyciem, a na domiar złego zastałem Mariannę samą. Wszystkie panie wyszły, nie wiem dokąd. Rozstałem się z nią poprzedniego wieczora z tak silnym, tak nieodwołalnym postanowieniem, że zachowam się uczciwie. Za kilka godzin miała się ze mną związać na zawsze i pamiętam, jaki byłem szczęśliwy, wesół, kiedy wracałem wówczas do Allenham, zadowolony z siebie, zachwycony wszystkim. Ale podczas naszego ostatniego przyjaznego spotkania miałem w sercu poczucie winy, które niemal odbierało mi możność obłudnej gry. Jej ból, zawód, jej rozpacz, kiedy powiedziałem, że muszę natychmiast wyjeżdżać z hrabstwa Devon… Nigdy tego nie zapomnę… i tyle do mnie zaufania… tyle wiary… Och, Boże, jaki ze mnie był łotr bez serca!

Przez chwilę milczeli oboje. Eleonora przemówiła pierwsza:

– Czy pan jej powiedział, że wkrótce wróci?

– Nie wiem, com jej mówił – odparł gwałtownie. – Z pewnością mniej, niż należało ze względu na przeszłość, i według wszelkiego prawdopodobieństwa o wiele więcej, niż usprawiedliwiała przyszłość. Nie mogę o tym myśleć. To mi się na nic nie zda… Potem przyszła kochana wasza matka, by dręczyć mnie dalej swą dobrocią, ufnością. Dzięki Bogu, przechodziłem męki! Byłem nieszczęśliwy! Panno Dashwood, pani nie może sobie nawet wyobrazić, jaką pociechą jest dla mnie powrót myślami do tamtej udręki. Taki mam do siebie żal o to głupie, podłe szaleństwo mojego serca, że wszystkie ówczesne związane z nim cierpienia są dzisiaj tylko triumfalną radością. No cóż, pojechałem, zostawiłem tych, których kochałem, i ruszyłem do tych, którzy, w najlepszym wypadku, byli mi tylko obojętni. Podróż do Londynu – własnymi końmi, więc powoli… do nikogo ust otworzyć… te pogodne myśli… ta zachęcająca przyszłość… ten kojący obraz przeszłości w Barton… och, cóż to była za wspaniała podróż!

Zamilkł.

– No i – zaczęła Eleonora, która, choć mu współczuła, zaczęła już pragnąć, by wyjechał – czy to wszystko?

– Wszystko? Nie… Czyżbyś pani zapomniała o tym, co było w Londynie? Ten haniebny list? Czy ona ci go, pani, pokazała?

– Tak, widziałam wszystko, co napisaliście do siebie.

– Kiedy dostałem jej pierwszy list… a dostałem go natychmiast, gdyż przez cały czas byłem w Londynie… tego, co czułem… jak to się pospolicie mówi… nie można wyrazić, a mówiąc prościej… może zbyt prosto, by to mogło wywołać jakiekolwiek wrażenie… czułem wielki, wielki ból… Każda linijka, każde słowo było… używając wyświechtanej metafory, której droga Marianna zabroniłaby mi tu użyć… było sztyletem wbijanym mi w serce. Wiadomość, że Marianna jest w Londynie, była – używając tego samego języka – gromem. Grom i sztylet! Jakżeby mi wyrzucała takie porównania… Jej gusta, jej sądy… myślę, że znam je lepiej niż własne… a na pewno są mi droższe..

Serce Eleonory, w którym gościły różne uczucia podczas tej niezwykłej rozmowy, znowu zmiękło, uważała jednak za swój obowiązek pohamować podobne wynurzenia swojego towarzysza.

– Tak nie wolno, panie Willoughby. Proszę, pamiętaj pan, żeś jest człowiekiem żonatym. Opowiadaj tylko to, co w swym sumieniu uważasz za konieczne.

– List Marianny, który mówił, że wciąż jestem jej równie drogi jak dawniej, że mimo wielu, wielu tygodni rozłąki jest stała w swoich uczuciach i ufna w stałość moich, obudził moje skrupuły. Powiadam, obudził, gdyż czas i miasto, zajęcia i hulanki uśpiły je w dużej mierze. Zrobił się ze mnie zatwardziały łotr, który wyobrażał sobie, że zobojętniał wobec niej, i wmawiał w siebie dla wygody, że i ona musiała stać się obojętna. O naszym dawnym uczuciu mówiłem sobie jako o przelotnej błahostce, wzruszając na dowód ramionami, uciszając sumienie; dławiąc wszelkie skrupuły powtarzaniem sobie od czasu do czasu: „Będę serdecznie rad, gdy usłyszę, że dobrze wyszła za mąż”. Ale ten liścik pozwolił mi poznać, co czuję. Zrozumiałem, że jest mi droższa niż jakakolwiek inna kobieta na świecie i że zachowałem się wobec niej haniebnie. Ale między panną Grey i mną wszystko już było wtedy ułożone. Nie mogłem się wycofać. Mogłem jedynie unikać was obu. Nie odpowiedziałem na liścik Marianny, postanawiając w ten sposób uniemożliwić jej dalszą korespondencję, i przez pewien czas chciałem nawet nie składać wizyty na Berkeley Street, lecz w końcu doszedłem do wniosku, że mądrzej postąpię, przybierając postawę zwykłego, obojętnego znajomego. Pewnego ranka, sprawdziwszy, że wyszłyście z domu, wszedłem i zostawiłem bilet wizytowy.

– Sprawdziwszy, że wyszłyśmy!

– Nawet i to. Zdumiałabyś się, pani, usłyszawszy, jak często was obserwowałem, jak często byliśmy bliscy spotkania. Ileż to razy wchodziłem do sklepu, by skryć się przed waszym wzrokiem, gdy przejeżdżałyście powozem. Mieszkając na Bond Street, niemal każdego dnia musiałem widzieć którąś z was i tylko moja nieustanna czujność i ciągłe pragnienie, by się z wami nie spotkać, sprawiały, że nie widzieliśmy się tak długo. Unikałem, jak mogłem, Middletonów, jak zresztą wszystkich, którzy mogli być wspólnymi naszymi znajomymi. Nie wiedząc jeszcze, że są w Londynie, natknąłem się kiedyś przypadkowo na sir Johna, chyba w dzień ich przyjazdu, a następnego dnia po złożeniu przeze mnie biletu u pani Jennings. Zaprosił mnie na przyjęcie, na tańce do siebie tego wieczora. Gdyby mi nawet nie powiedział, w formie zachęty, że będziesz tam ty, pani, i twoja siostra, uważałbym to za zbyt pewne, by ryzykować spotkanie. Następnego ranka przyszedł drugi liścik od Marianny… W dalszym ciągu serdeczny, otwarty, szczery, ufny… Było w nim wszystko, co kazało mi się brzydzić własnym postępowaniem. Nie mogłem jej odpowiedzieć. Próbowałem, lecz nie potrafiłem sklecić jednego zdania. Ale myślałem o niej przez cały dzień, bez przerwy, w każdej minucie. Jeśli możesz, pani, litować się nade mną, pomyśl, w jakiej byłem wtedy sytuacji – doprawdy godnej litości. Mając głowę i serce zaprzątnięte tylko twoją siostrą, musiałem odgrywać rolę szczęśliwego kochanka przy boku innej. Te trzy czy cztery tygodnie były najgorsze ze wszystkiego. No i wreszcie, nie potrzebuję zresztą tego mówić, nastąpiło nasze nieuniknione spotkanie. Na jakiego wyszedłem potwora! Tu Marianna, piękna jak anioł, wzywająca mnie takim tonem!… O, Boże… wyciągała do mnie rękę, prosiła o wytłumaczenie… i te urzekające oczy wpatrzone we mnie z wyrazem takiego niepokoju!… z drugiej strony Zofia, zazdrosna jak diabli, z piekłem w twarzy… No cóż, to już nie ma znaczenia, skończyło się… Co za wieczór! Uciekłem od was, kiedy tylko mogłem, ale zobaczyłem jeszcze słodką twarz Marianny, bladą jak śmierć. Taką ją widziałem ostatni, ostatni raz… Taką mi się ostatni raz pokazała… Straszny obraz. Lecz kiedy myślałem o niej dzisiaj jak o umierającej, było mi niemal pociechą, iż wiem, jak ją ujrzą ci, co ją będą oglądać ostatni raz na tym świecie. Stała mi przed oczami, stała mi cały czas przed oczami, kiedy tu jechałem, z tym samym spojrzeniem, z tą samą bladością.