Głos jej się załamał, ale natychmiast się opanowała i mówiła dalej:
– Taka jestem rada, że, jak się okazuje, mogę patrzeć na to miejsce bez wielkiego bólu… Czy będziemy w ogóle mówić na ten temat, Eleonoro? – spytała wahająco. – Czy to nie będzie złe? Bo ja potrafię już mówić o tym jak powinnam, przynajmniej tak mi się zdaje.
Eleonora serdecznie namawiała ją do otwartości.
– Jeśli idzie o niego – mówiła Marianna – przestałam już żałować. Nie chcę ci opowiadać, co czułam do niego kiedyś, ale co czuję teraz. Gdybym dzisiaj była co do jednego przekonana, gdybym mogła myśleć, że on nie zawsze grał wobec mnie, że nie zawsze mnie oszukiwał… a nade wszystko, gdybym mogła być pewna, że nigdy nie był aż tak nikczemny, jak to sobie czasami wyobrażałam w moim lęku, poznawszy historię tej nieszczęsnej dziewczyny…
Przerwała. Eleonora z radością chowała w sercu jej słowa.
– A gdybyś miała pewność co do tego, byłoby ci lżej? – zapytała.
– Tak. Od tego zależy mój spokój i to w dwójnasób, bo nie tylko strach podejrzewać o takie zamysły człowieka, który był dla mnie tym, czym on… ale też… jakże ja sama wyglądam we własnych oczach? Na co w takiej jak moja sytuacji mogłoby mnie narazić to nieoględne uczucie, którego mi teraz wstyd?
– Czymże więc – spytała siostra – chciałabyś tłumaczyć jego zachowanie?
– Chciałabym myśleć, och, jak bardzo chciałabym myśleć, że był niestały… tylko i jedynie niestały!
Eleonora nie powiedziała nic więcej. Zastanawiała się w duszy, czy lepiej wyjawić wszystko od razu, czy odłożyć do chwili, kiedy Marianna nabierze więcej sił… tak szły jakiś czas w milczeniu.
– Przecież nie życzę mu zbyt wiele dobrego – podjęła z westchnieniem Marianna – jeśli pragnę, by jego sekretne myśli nie były przykrzejsze od moich. Dosyć się przez nie wycierpi.
– Czy porównujesz jego postępowanie ze swoim?
– Nie. Porównuję moje postępowanie z tym, czym być powinno: z twoim.
– Nasze sytuacje były różne.
– Nie tak różne, jak nasze postępowanie. Siostrzyczko kochana, niechże twoja dobroć nie broni tego, co rozum musi potępiać. Choroba pozwoliła mi się zastanowić. Miałam czas i spokój na poważne z sobą rozrachunki. Na długo przedtem, nim zebrałam siły na rozmowę, zdolna już byłam do myślenia. Zastanawiałam się nad przeszłością. W moim zachowaniu, od samego początku naszej znajomości, dostrzegłam ogromną nieostrożność, jeśli idzie o samą siebie, i całkowity brak względów dla innych. Zrozumiałam, że to moje własne uczucia sprowadziły na mnie cierpienia, że brak męstwa w ich znoszeniu przywiódł mnie nieledwie do grobu. Wiem dobrze, że sama doprowadziłam się do choroby, zaniedbując zdrowie, choć świadoma byłam, że postępuję źle. Gdybym umarła, byłoby to samobójstwo. Nie znałam rozmiarów niebezpieczeństwa, póki nie minęło, ale dziwię się, że wróciłam do zdrowia, zważywszy uczucia, jakie budziły się we mnie pod wpływem rozmyślań, dziwię się, że nie zabiła mnie z miejsca ta żarliwa chęć do życia, do tego, by mieć czas na zadośćuczynienie Panu Bogu i wam wszystkim. Gdybym umarła, w jak strasznym nieszczęściu pogrążyłabym ciebie, moją pielęgniarkę, przyjaciółkę, siostrę. Ciebie, która była świadkiem tego płaczliwego samolubstwa moich ostatnich dni, która znała wszystkie szepty mego serca… Jakąż ja bym została w twojej pamięci. A i matka! Jakżebyś ją mogła pocieszyć! Trudno opisać, jak wielki powstał we mnie wstręt do samej siebie. Za każdym razem, gdy spoglądałam w przeszłość, dostrzegałam jakiś nie spełniony obowiązek czy słabostkę, której pobłażałam. Krzywdziłam wszystkich wokół. Za dobroć, nieustanną dobroć pani Jennings odpłacałam niewdzięcznością i wzgardą. Wobec Middletonów, Palmerów, panien Steele, wobec wszystkich zwykłych znajomych byłam lekceważąca i niesprawiedliwa, serce miałam nieczułe na ich zalety, denerwowały mnie nawet okazywane mi względy. Johnowi, Fanny – tak, nawet im, choć nie na wiele zasługują, dawałam mniej, niżby się należało. Ale przede wszystkim, bardziej nawet niż matkę, krzywdziłam ciebie. Ja i tylko ja znałam twoje serce i twoje smutki, a przecież co z tego przyszło? Nie współczucie, z którego ty czy ja miałybyśmy jakiś pożytek. Twój przykład miałam przed oczyma, ale czy z niego skorzystałam? Czy większe miałam starania o ciebie, czy próbowałam cię pocieszyć? Czy naśladowałam twoją wyrozumiałość, czy umniejszałam twoje trudy, biorąc na siebie część obowiązków zwykłej uprzejmości czy szczególnej wdzięczności, jakie w rezultacie obciążyły tylko ciebie? Nie, i wtedy, kiedy wiedziałam, żeś nieszczęśliwa, i wówczas, gdy sądziłam, żeś zadowolona i spokojna, zawsze wzbraniałam się od wszelkich wysiłków, czy to dyktowanych obowiązkiem, czy przyjaźnią, uważając, że ból może istnieć tylko w moim sercu, płacząc tylko za tym, który mnie opuścił i skrzywdził, pozwalając, byś ty, której deklarowałam bezgraniczne przywiązanie, cierpiała z mojego powodu.
Tu urwał się gwałtowny potok samooskarżeń, a Eleonora, chętna do łagodzenia, choć zbyt uczciwa na próżne komplementy, pochwaliła ją zaraz i pokrzepiła tak, jak na to zasługiwała przez okazaną szczerość i skruchę. Marianna uścisnęła jej dłoń i odparła:
– Jesteś bardzo dobra. Przyszłość dowiedzie, jaka jestem. Ułożyłam sobie plan i jeśli będę zdolna go wykonać… uczucia moje zostaną zdyscyplinowane, a moje usposobienie ulegnie poprawie. Przestanę być strapieniem dla innych i udręką dla siebie. Będę żyła wyłącznie dla rodziny. Od teraz ty, mama i Małgorzata będziecie całym moim światem… Wy tylko cieszyć się będziecie mymi uczuciami. Nie będę miała nigdy najmniejszej ochoty ruszyć się od was, z mojego domu, a jeśli znajdę się w innym towarzystwie, to tylko po to, by dowieść, że duch mój spokorniał, serce dostało nauczkę i że potrafię spokojnie i wyrozumiale okazywać grzeczność, ten kolejny obowiązek życiowy. Jeśli idzie o pana Willoughby'ego, daremnie byłoby mówić, że go wkrótce czy kiedykolwiek zapomnę. Żadna zmiana okoliczności czy opinii nie wymaże go z mojej pamięci. Ale przyciszą to i stłumią religia, rozsądek i nieustanne zajęcia.
Przerwała i dodała cichszym już głosem: – Gdybym tylko znała prawdę o jego sercu, wszystko stałoby się łatwiejsze.
Eleonora od pewnego już czasu zastanawiała się na ryzykiem powiedzenia siostrze o wszystkim, a gdy to usłyszała, zaczęła mówić, stwierdziwszy, że zastanawianie na nic się nie zda i trzeba podjąć decyzję.
Poszło jej, jak sądziła, zgrabnie: ostrożnie przygotowała niecierpliwą słuchaczkę, zrelacjonowała prosto i uczciwie wszystko, w czym Willoughby widział swe usprawiedliwienie, opisała rzetelnie jego skruchę i stuszowała tylko deklarację o ciągłym uczuciu dla Marianny. Ta nie powiedziała ani słowa. Drżała, oczy wbiła w ziemię, wargi miała bledsze niż podczas choroby. Tysięczne pytania cisnęły się jej na usta, lecz nie śmiała wypowiedzieć ani jednego. Chwytała łapczywie każdą sylabę, dłoń jej nieświadomie ściskała dłoń siostry, a łzy spływały po policzkach.
Eleonora, w obawie, by nie okazało się to ponad siły siostry, prowadziła ją do domu, a rozumiejąc, jak bardzo musi być ciekawa, choć nie pozwala sobie na żadne pytanie, mówiła przez cały czas tylko o panu Willoughbym i owej rozmowie: drobiazgowo opisywała, co powiedział i jak wyglądał, jeśli uważała, że te szczegóły można bezpiecznie wyjawić. Kiedy doszły do domu, Marianna, ucałowawszy z wdzięcznością siostrę, szepnęła jej dwa słowa: „powiedz mamie”, ledwo dosłyszalne wśród szlochów, a sama powoli poszła na górę. Eleonora nie próbowała naruszać tej tak potrzebnej samotności i przewidując z góry jej skutki, postanowiła, że wróci do poruszonego tematu, nawet jeśli Marianna sama o to nie poprosi, a tymczasem skierowała się do bawialni, by spełnić prośbę siostry.