No, właściwie… większość magów by uwierzyła, gdyby ktoś im powiedział.
I bibliotekarz uwierzyłby z całą pewnością.
A także pani Marietta Cosmopilite z Quirmowej 3 w Ankh-Morpork. Ale ona wierzyła, że świat jest kulisty, że główka czosnku w szufladzie z bielizną odpędza wampiry, że człowiekowi dobrze robi, jeśli wyjdzie czasem i trochę się pośmieje, że w każdym tkwi piękno, jeśli tylko się wie, gdzie go szukać, i że trzy obrzydliwe skrzaty podglądają ją co wieczór, kiedy się rozbiera[4].
Święty Gaj!…
…na razie nie wyglądał imponująco. Zwyczajny pagórek nad morzem, a po jego drugiej stronie sporo wydm. Okolica miała to szczególne piękno, które zachwyca tylko wtedy, gdy można opuścić je po krótkiej chwili podziwu i odjechać w inne miejsce, gdzie znana jest gorąca kąpiel i zimne drinki. Pozostawanie tutaj przez dłuższy czas mogło być tylko pokutą.
Mimo to wyrosło tu miasteczko… prawie. Drewniane szopy wznoszono wszędzie tam, gdzie ktoś zrzucił na ziemię ładunek drewna. Były prymitywne, jakby ich budowniczym żal było czasu zabieranego czemuś, co woleliby robić. Szopy wyglądały jak zwykłe skrzynie z desek.
Z wyjątkiem frontonów.
Jeśli ktoś chce zrozumieć Święty Gaj, mawiał Victor wiele lat później, musi zrozumieć jego budynki.
Weźmy typową szopę na piasku. Ma pewnie skośny dach, to jednak bez znaczenia, gdyż w Świętym Gaju nigdy nie pada deszcz. Ma też szczeliny w ścianach, zapchane szmatami. Okna to zwykłe dziury, ponieważ szkło jest zbyt kruche, by dostarczać je aż z Ankh-Morpork. A oglądany z tyłu fronton to po prostu wielka drewniana płyta podtrzymywana gąszczem podpórek.
Od przodu jednak fronton jest wycinaną, rzeźbioną, malowaną, barokową architektoniczną ekstrawagancją. W Ankh-Morpork ludzie rozsądni budowali proste domy, zachowując ozdoby dla wnętrza. Ale w Świętym Gaju budynki były odwrócone na lewą stronę.
Victor w oszołomieniu kroczył tym, co uchodziło za główną ulicę miasteczka. Obudził się o świcie między wydmami. Dlaczego? Postanowił przybyć do Świętego Gaju, ale dlaczego? Nie mógł sobie przypomnieć. Pamiętał tylko, że wydawało mu się to całkiem oczywiste. Istniały setki ważnych powodów…
Gdyby tylko zapamiętał choć jeden…
To nie znaczy, że w głowie pozostało jakieś miejsce na wspomnienia. Umysł był zbyt zajęty świadomością, że jego właściciel jest bardzo głodny i mocno spragniony. Kieszenie mieściły łączną sumę siedmiu pensów — za to nie mógłby kupić nawet miski zupy, a co dopiero porządnego posiłku.
Posiłek by mu się przydał. Po dobrym jedzeniu wszystko wydaje się bardziej zrozumiałe.
Przeciskał się przez tłumy. Większość ludzi wyglądała na cieślów, lecz widywał też innych, dźwigających jakieś pojemniki i tajemnicze pudła. I wszyscy chodzili bardzo szybko, bardzo stanowczym krokiem, skupieni na jakimś ważnym celu.
Wszyscy z wyjątkiem Victora.
Wlókł się zaimprowizowaną ulicą, gapił na domy i czuł jak zabłąkany konik polny w mrowisku. Zupełnie nie miał…
— Nie mógłbyś uważać, jak chodzisz?!
Odbił się od ściany. Kiedy odzyskał równowagę, druga strona tej kolizji znikała już w tłumie. Spojrzał za nią tępo, po czym biegiem ruszył w pogoń.
— Hej! — zawołał. — Przepraszam! Panienko! Zatrzymała się i niecierpliwie zaczekała, aż ją dogoni.
— Słucham?
Była o stopę niższa od niego, o kształtach dość niejasnych, skrywanych bowiem pod bezsensowną liczbą falbanek. Co prawda sukienka nie była aż tak śmieszna jak blond peruka pełna loczków. Twarz, biała od pudru — poza oczami, które otaczały czarne pierścienie — sprawiała wrażenie klosza od lampy, który ostatnio mocno nie dosypiał.
— Słucham? — powtórzyła dziewczyna. — Ale szybko! Za pięć minut zaczynają kręcić!
— Ehm…
Uspokoiła się trochę.
— Nic nie mów — powiedziała. — Właśnie tu dotarłeś. Wszystko wydaje ci się nowe. Nie wiesz, co robić. Jesteś głodny. Nie masz pieniędzy. Zgadza się?
— Tak! Skąd wiedziałaś?
— Wszyscy tak zaczynają. A teraz chciałbyś się dostać do migawek, tak?
— Żeby się wymigać?
Przewróciła oczami w głębi czarnych kręgów.
— Do ruchomych obrazków!
— Och…
Chcę, pomyślał. Nie wiedziałem o tym, ale chcę. Po to przyszedłem. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem?
— Tak — potwierdził. — Tak, tego właśnie chcę. Chcę się dostać. Jak to załatwić?
— Trzeba długo, bardzo długo czekać. Aż ktoś cię zauważy. — Dziewczyna z nieskrywaną pogardą zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. — Zajmij się może stolarstwem. W Świętym Gaju zawsze potrzebni są dobrzy rzeźnicy drzew.
A potem odwróciła się na pięcie i zniknęła wśród tłumu bardzo zajętych ludzi.
— Dziękuję! — krzyknął za nią Victor. — Mam nadzieję, że szybko wyleczysz oczy!
Zabrzęczał monetami w kieszeni.
Stolarstwo nie wchodziło w grę. Wymagało zbyt ciężkiej pracy. Kiedyś zresztą próbował; on i drewno szybko doszli do porozumienia: on go nie tykał, ono nie pękało.
Bardzo długie oczekiwanie miało swoje zalety, jednak wymagało pieniędzy, by je wykorzystać.
Palcami trafił nagle na niewielki i nieoczekiwany prostokąt. Wyjął go z kieszeni i spojrzał. Wizytówka Silverfisha.
Rezydencja Święty Gaj l okazała się zbiorowiskiem drewnianych szop otoczonych wysokim ogrodzeniem. Była też brama, a przed bramą kolejka. Tworzyli ją ludzie, krasnoludy i trolle. Wyglądali, jak gdyby stali już dosyć długo; niektórzy nawet tak doskonale opanowali owo naturalne przygarbienie — przy jednoczesnym zachowaniu pozycji wyprostowanej — że mogliby być bezpośrednimi potomkami pierwszych prehistorycznych kolejkowiczów.
Przy bramie stal wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna, który obserwował kolejkę z pełną wyższości miną wszystkich pomniejszych przedstawicieli władzy.
— Przepraszam… — zaczął Victor.
— Pan Silverfish dziś rano nikogo więcej nie potrzebuje — odpowiedział mężczyzna samym kącikiem ust. — Spadaj.
— Ale mówił, że gdybym kiedykolwiek…
— Czy powiedziałem: spadaj, przyjacielu?
— Tak, ale…
Furtka w płocie uchyliła się nieco. Wychyliła się drobna, blada twarz.
— Potrzebujemy trolla i dwóch ludzi — oznajmiła. — Jeden dzień, zwykła cena.
Furtka się zamknęła.
Mężczyzna wyprostował się i podniósł dłonie do ust.
— No dobra, męty! — krzyknął. — Słyszeliście! — Ocenił kolejkę doświadczonym spojrzeniem hodowcy bydła. — Ty, ty i ty — wskazał palcem.
— Przepraszam bardzo — wtrącił uprzejmie Victor. — Wydaje mi się, że ten człowiek, o ten, był pierwszy i…
Odepchnięto go na bok. Szczęśliwa trójka weszła przez bramę. Zdawało mu się, że dostrzega błysk monet przechodzących z rąk do rąk. Potem strażnik zwrócił ku niemu czerwoną ze złości gębę.
— Ty! Na koniec kolejki! I tam masz zostać.
Victor spojrzał na niego. Spojrzał na bramę. Spojrzał na długi rząd zniechęconych ludzi.
— Nie — odparł. — Raczej nie. Ale dziękuję.
— No to spływaj.
Victor uśmiechnął się przyjaźnie. Ruszył wzdłuż płotu i skręcił za róg. Za kolejnym rogiem trafił w wąski zaułek.