Przeszukał typowe dla takich zaułków śmieci, aż znalazł kawałek papieru. Podwinął rękawy. Dopiero wtedy zbadał dokładnie płot i odkrył parę obluzowanych desek, które — przy odrobinie wysiłku — przepuściły go na drugą stronę.
Znalazł się na placu zastawionym deskami i stosami materiałów. Nie zauważył nikogo.
Maszerując zdecydowanym krokiem, świadom, że nikt nie zaczepi człowieka z podwiniętymi rękawami, który maszeruje zdecydowanym krokiem i trzyma w ręku kawałek papieru, ruszył przez drewnianą i brezentową krainę cudów Ciekawej i Pouczającej Kinematografii.
Były tu budynki wymalowane na tyłach innych budynków. Były drzewa, będące drzewami z przodu i masą podpórek z tyłu. Było też wiele nerwowego biegania, chociaż — o ile Victor mógł to ocenić — nikt niczego nie produkował.
Zauważył mężczyznę w długim czarnym płaszczu, czarnym kapeluszu, z wąsem jak ryżowa szczotka, który przywiązywał do jednego z drzew młodą dziewczynę. Nikt jakoś nie próbował mu przeszkodzić, choć dziewczyna się wyrywała. Kilku ludzi obserwowało to nawet ze znudzeniem; obok nich stało wielkie pudło na trójnogu i jakiś człowiek kręcił wystającą ze ścianki korbą.
Dziewczyna wyciągnęła błagalnie rękę, po czym bezgłośnie poruszyła ustami.
Jeden z patrzących wstał, przejrzał kilka ułożonych obok plansz, wybrał jedną i przytrzymał ją przed pudłem.
Plansza była czarna. Białą farbą wymalowano na niej słowa: „Nie! Nie!”.
Człowiek się odsunął. Złoczyńca podkręcił wąsa. Człowiek wrócił z inną tablicą. Tym razem głosiła: „Aha! Moja dumna piękność!”.
Inny z siedzących sięgnął po megafon.
— Dobrze, świetnie — powiedział. — Teraz pięć minut przerwy i kręcimy scenę bitwy!
Złoczyńca odwiązał dziewczynę i odeszli razem. Człowiek z korbą przestał kręcić, zapalił papierosa i podniósł pokrywę pudła.
— Wszyscy słyszeli? — zapytał.
Odpowiedział mu chór pisków.
Victor zbliżył się do człowieka z megafonem; stuknął go w ramię.
— Pilna wiadomość dla pana Silverfisha — powiedział.
— Jest w biurze. — Człowiek machnął kciukiem ponad ramieniem, nie odwracając się nawet.
— Dziękuję.
Pierwsza szopa, do której zajrzał Victor, mieściła tylko długie, ginące w mroku rzędy małych klatek. Niewyraźne stworki rzucały się na pręty i ćwierkały coś do niego. Czym prędzej zatrzasnął drzwi.
W następnej szopie znalazł Silverfisha, stojącego przy biurku zawalonym stosami papierów i kubkami. Silverfish nawet na niego nie spojrzał.
— Połóż tutaj — rzucił z roztargnieniem.
— To ja, panie Silverfish — powiedział Victor. Silverfish przyjrzał mu się z taką miną, jakby winą Victora było, że nikogo mu nie przypomina.
— Tak?
— Przyszedłem w sprawie tej pracy. Pamięta pan?
— Jakiej pracy? Co mam pamiętać? Skąd się tu wziąłeś, u licha?
— Dostałem się do ruchomych obrazków — wyjaśnił Victor. — Przez płot. Ale młotek i parę gwoździ załatwi sprawę.
Na twarzy Silverfisha pojawił się wyraz paniki. Victor pomachał mu wizytówką w sposób — miał nadzieję — uspokajający.
— W Ankh-Morpork — podpowiedział. — Parę nocy temu. Ktoś panu groził.
Silverfish wyraźnie skojarzył fakty.
— Tak — szepnął. — Ty jesteś tym chłopcem, który przyszedł mi z pomocą.
— A pan powiedział, żebym się zjawił i przekonał, czy chciałbym ruszać obrazki. Wtedy nie chciałem, ale teraz chcę.
Uśmiechnął się promiennie.
A równocześnie myślał: spróbuje się wymigać. Żałuje tej propozycji. Wyśle mnie z powrotem do kolejki.
— No cóż, naturalnie — rzekł Silverfish. — Wielu bardzo utalentowanych ludzi chciałoby się znaleźć w ruchomych obrazkach. Lada dzień będziemy mieli dźwięk. Chciałem powiedzieć: znasz się może na stolarce? Masz doświadczenie alchemiczne? Szkoliłeś kiedy chochliki? W ogóle znasz jakieś rzemiosło?
— Nie — przyznał Victor.
— Umiesz śpiewać?
— Trochę. W kąpieli. Ale nie za dobrze.
— Umiesz tańczyć?
— Nie.
— Miecz? Potrafisz robić mieczem?
— Trochę — potwierdził Victor.
Czasem ćwiczył z mieczem w sali gimnastycznej. Nigdy nie walczył z przeciwnikiem, gdyż magowie z reguły brzydzą się ćwiczeniami fizycznymi; oprócz niego z całego Uniwersytetu zjawiał się w sali tylko bibliotekarz, ale on korzystał z lin i trapezów. Victor ćwiczył jednak przed lustrem własne techniki, a lustro nigdy go jeszcze nie pokonało.
— Rozumiem — westchnął smętnie Silverfish. — Nie śpiewa. Nie tańczy. Trochę robi mieczem.
— Ale dwa razy dzięki mnie zachował pan życie — wtrącił Victor.
— Dwa razy? — zdziwił się Silverfish.
— Tak. — Victor nabrał tchu. Rzecz była ryzykowna. — Wtedy — rzekł. — I teraz.
Przez chwilę trwało milczenie.
— Nie wydaje mi się — powiedział w końcu Silverfish — żeby konieczne były takie metody.
— Przepraszam, panie Silverfish. Naprawdę nigdy się tak nie zachowuję, ale pan przecież obiecał, a ja szedłem tutaj na piechotę, nie mam pieniędzy, jestem głodny i wezmę wszystko, co mi pan znajdzie. Wszystko. Proszę.
Silverfish przyjrzał mu się z powątpiewaniem.
— Nawet granie? — spytał.
— Słucham?
— Będziesz się ruszał i udawał, że robisz różne rzeczy?
— Tak!
— Aż szkoda, taki inteligentny i wykształcony młody człowiek… — mruknął Silverfish. — Czym się zajmujesz?
— Uczę się na ma… — Victor przypomniał sobie niechęć Silverfisha do magów i poprawił się szybko: — sekretarza.
— Masekretarza?
— I nie wiem, czy poradzę sobie z graniem… Silverfish zdziwił się nieco.
— Na pewno — uspokoił go. — Bardzo trudno jest źle grać w ruchomych obrazkach.
Sięgnął do kieszeni i wyjął dolarową monetę.
— Trzymaj. Idź coś zjeść. — Raz jeszcze przyjrzał się Victorowi. — Czekasz na coś?
— Właściwie… Miałem nadzieję, że mi pan wytłumaczy, co się tu dzieje.
— Nie rozumiem…
— Parę dni temu obejrzałem w mieście pańską… migawkę — poczuł niejasną dumę, że zapamiętał to słowo. — I nagle zapragnąłem znaleźć się tutaj. Zapragnąłem najbardziej na świecie. Nigdy dotąd na niczym mi specjalnie nie zależało…
Na twarzy Silverfisha wykwitł uśmiech ulgi.
— Ach, to… To magia Holy Woodu. Nie magia magów — dodał pospiesznie — która jest tylko zabobonem i sztuczkami dla przesądnych. Nie. To magia dla zwykłych ludzi. Twój umysł aż wrze od dostrzeganych możliwości… Wiem, że mój wrzał — dodał.
— Tak — zgodził się niepewnie Victor. — Ale jak to działa? Silverfish się rozpromienił.
— Chcesz wiedzieć? Chcesz wiedzieć, jak wszystko działa?
— Tak, ja…
— Widzisz, ludzie zwykle mnie rozczarowują. Pokazujesz im coś naprawdę cudownego, na przykład obrazkowe pudło, a oni mówią: „Och!”. Nigdy nie pytają, jak ono działa. Panie Bird!
Ostatnie słowo wykrzyczał. Po chwili otworzyły się drzwi w głębi szopy i pojawił się jakiś człowiek. Na szyi miał zawieszone na taśmie obrazkowe pudło, a ręce poplamione chemikaliami. Nie miał brwi; Victor przekonał się później, że jest to cecha charakterystyczna każdego, kto przez dłuższy czas ma do czynienia z oktocelulozą.
Czapeczkę nosił daszkiem do tyłu.
— To jest Halogen Bird — przedstawił go Silverfish. — Nasz główny korbowy. Halogen, to Victor. Będzie u nas grał.