Выбрать главу

Gardło umilkł; miał wyraz twarzy człowieka, który dostąpił połączenia z jakimś wewnętrznym bóstwem.

— Wiesz, Thomas… — rzekł w końcu. — Mogę ci mówić Thomas, prawda? Kiedy zobaczyłem to arcydzieło, pomyślałem sobie: Dibbler, autorem jest artysta, człowiek twórczy…

— Skąd pan wiedział, że mam na imię…

— …twórczy, który powinien dążyć za swym natchnieniem, zamiast męczyć się z nudnymi obowiązkami kierowania firmą. Mam rację?

— Właściwie… Rzeczywiście, robota papierkowa jest trochę…

— Tak właśnie pomyślałem. I powiedziałem sobie: Dibbler, powinieneś natychmiast tam pojechać i zaoferować mu swoje usługi. No wiesz, administracja. Zdjąć mu brzemię z ramion. Żeby robił to, co potrafi najlepiej. Mam rację, Tom?

— Ja…Ja…Ja… Tak, oczywiście, moje zdolności to raczej…

— Otóż to, otóż to! — zawołał Dibbler. — Tom, przyjmuję! Oczy Silverfisha zaszły mgłą.

— Ehm… — powiedział.

Dibbler żartobliwie szturchnął go w ramię.

— Pokaż mi tylko, gdzie są te papiery, a potem możesz się brać do tego, co ci najlepiej wychodzi.

— Ee… No tak — zgodził się Silverfish.

Dibbler chwycił go za ramiona i obdarzył tysiącwatowym, szczerym uśmiechem.

— To dla mnie wielka chwila — oznajmił, lekko zachrypnięty ze wzruszenia. — Nie wyobrażasz sobie nawet, ile to dla mnie znaczy. Mogę szczerze zapewnić, że to najszczęśliwszy dzień mojego życia. Chciałem, żebyś o tym wiedział, Tommy. Naprawdę.

Pełną namaszczenia ciszę przerwało ciche, drwiące parskanie.

Dibbler obejrzał się wolno. Z tyłu nie było nikogo prócz małego szarego kundla, który siedział spokojnie w cieniu stosu drewna. Pies zauważył minę człowieka i pochylił głowę w bok.

— Hau? — powiedział.

Gardło Sobie Podrzynam Dibbler rozejrzał się w poszukiwaniu, czym mógłby rzucić, ale uznał, że taki gest nie pasuje do jego nowego wcielenia, więc znów odwrócił się do uwięzionego w serdecznym uścisku Silverfisha.

— Wiesz — rzekł z przekonaniem — naprawdę miałem szczęście, że cię spotkałem.

* * *

Obiad w tawernie kosztował Victora dolara i parę pensów. Składał się z miski zupy. Wszystko tu drogo kosztuje, wyjaśnił sprzedawca, ponieważ wszystko trzeba dostarczać z daleka. Wokół Świętego Gaju nie było żadnych farm. Zresztą kto by uprawiał ziemię, na której można produkować ruchome obrazki? Potem Victor zgłosił się do Halogena na próbne zdjęcia. Polegały na staniu nieruchomo przez minutę, gdy korbowy jak sowa obserwował go znad obrazkowego pudła.

— Dobra — stwierdził, kiedy minuta minęła. — Masz wrodzony talent, chłopcze.

— Przecież nic nie robiłem — zdziwił się Victor. — Kazał mi pan się nie ruszać.

— Tak. Zgadza się. Tego nam właśnie potrzeba. Ludzi, którzy umieją stać nieruchomo. Bez tego fikuśnego grania, jak w teatrze.

— I nie powiedział pan, co demony robią w pudle.

— Robią to… — Halogen zdjął kilka klamer. Na Victora spojrzał rząd złośliwych oczek.

— Mamy tu sześć demonów. — Halogen wskazał je palcem, ostrożnie, żeby uniknąć pazurów. — Wyglądają przez ten mały otwór w przedniej ścianie pudła i malują to, co zobaczą. Musi ich być sześć, jasne? Dwa malują, a cztery dmuchają, żeby farba wyschła. Bo zaraz przesuwa się następny obrazek. To dlatego, że kiedy obracam tą tutaj korbą, pasek przezroczystej błony przewija się o jeden ząbek.

Zakręcił korbą. Zastukała — klikaklika — a chochliki zapiszczały.

— Ale czemu to robią? — spytał Victor.

— No wiesz, dlatego że korba napędza również to małe kółko z umocowanymi batami. To jedyny sposób, żeby je zmusić do odpowiednio szybkiej pracy. Taki normalny chochlik jest leniwy jak diabeł. To wszystko jest sprzężone. Im szybciej kręcisz korbą, tym szybciej przesuwa się film i szybciej muszą malować. Trzeba wyczuć odpowiednią prędkość. Tak, kręcenie korbą to bardzo trudna praca.

— A czy to nie jest trochę, no, okrutne? Halogen zdziwił się wyraźnie.

— Ależ skąd. Wcale nie. Co pół godziny mam przerwę na wypoczynek. Tak mówi regulamin Gildii Korbowych.

Przeszedł kawałek dalej, do stojącego na blacie innego pudła z otwartą tylną ścianą. Z wnętrza smętnie mrugnęły na Victora uwięzione w klatce, ociężałe jaszczurki.

— To nie jest najlepsza metoda — rzekł Halogen — ale nic innego nie mamy. Taka typowa salamandra, rozumiesz, cały dzień będzie leżeć na pustyni i wchłaniać światło. A kiedy się wystraszy, wydziela to światło z powrotem. To się nazywa mechanizm samoobrony. Więc kiedy błona się przesuwa, a ta tutaj przesłona skacze do przodu i do tyłu, ich światło pada przez błonę i przez te soczewki na ekran. Całkiem prosta sprawa.

— A jak sieje straszy? — chciał wiedzieć Victor.

— Widzisz tę korbę?

— Aha… — Victor z namysłem stuknął palcem w obrazkowe pudło. — No dobrze — przyznał. — Czyli ma pan bardzo dużo obrazków. I przesuwa je pan bardzo szybko. W takim razie powinniśmy widzieć wszystko rozmazane, a nie widzimy.

— Tajemnica Gildii Korbowych. — Halogen musnął się palcem po nosie. — Przekazywana kolejnym pokoleniom adeptów… Victor spojrzał na niego surowo.

— Wydawało mi się, że ludzie robią ruchome obrazki dopiero od paru miesięcy — przypomniał.

Halogen miał dość przyzwoitości, by zrobić chytrą minę.

— No dobrze. Póki co przekazywana jest między adeptami w pierwszym pokoleniu — przyznał. — Ale daj nam parę lat, a pojawią się następne… Nie dotykaj tego!

Przestraszony Victor gwałtownie cofnął rękę znad stosu puszek.

— To jest właściwa błona. — Halogen delikatnie odsunął je na bok. — Z nią trzeba bardzo ostrożnie. Nie może się za bardzo przygrzać, bo jest z oktocelulozy. I nie lubi wstrząsów.

— Co się wtedy z nią dzieje?

— Kto to wie? Nikt jeszcze nie pożył tak długo, żeby opowiedzieć. — Halogen dostrzegł minę Victora i uśmiechnął się szeroko. — Ty nie musisz się o to martwić. Będziesz stał przed ruchomoobrazkowym pudłem.

— Tyle że nie wiem, jak mam grać — przyznał się Victor.

— A wiesz, jak robić, co ci każą?

— Co? No tak. Tak, chyba wiem.

— I więcej nie trzeba, chłopcze. Więcej nie trzeba. Starczą porządne muskuły.

Wyszli z szopy na ostre słońce i ruszyli w stronę szopy Silverfisha.

Która okazała się zajęta.

Gardło Sobie Podrzynam Dibbler podjął działalność w ruchomych obrazkach.

* * *

— Pomyślałem sobie — rzekł Dibbler — o czymś takim. Sami popatrzcie. Podniósł planszę. Wypisano na niej trochę niezgrabnymi literami:

Po pszedstawieniu Czemusz nie Odwiedzić

Naylepszych Żeberek Hargi

To, co naylepsze w Hawte Cuisyne

— Co to jest „hawte cuisyne”? — zapytał Victor.

— To zagraniczne — odparł Dibbler, zerkając na młodego człowieka niechętnie. Ktoś taki pod tym samym dachem nie był elementem planu. Liczył, że dopadnie Silverfisha samego. — Oznacza jedzenie — dodał.

Silverfish przyglądał się planszy.

— I co z tym? — spytał.

— Dlaczego by — odparł Dibbler, bardzo powoli i wyraźnie — nie pokazać planszy na koniec przedstawienia?