— Ale po co?
— Bo ktoś taki jak Sham Harga zapłaci wam mnós… trochę pieniędzy.
Znów spojrzeli na plansze.
— Jadałem w Najlepszych Żeberkach Hargi — oznajmił Victor. — Nie powiedziałbym, że jedzenie jest najlepsze. Nie najlepsze. Bardzo dalekie od najlepszego. — Zastanowił się. — Mniej więcej tak dalekie od najlepszego, jak to tylko możliwe.
— To bez znaczenia — stwierdził z przekonaniem Dibbler. — Całkiem nieważne.
— Ale przecież… — odezwał się Silverfish — jeśli będziemy ciągle powtarzać, że Najlepsze Żeberka Hargi to najlepszy lokal w mieście, co pomyślą inni restauratorzy?
Dibbler pochylił się nad biurkiem.
— Pomyślą: Dlaczego sami na to nie wpadliśmy? Wyprostował się. Silverfish rzucił mu spojrzenie pełne inteligentnego niezrozumienia.
— Może wytłumaczy pan to jeszcze raz, jeśli można…
— Będą chcieli zrobić dokładnie to samo! — oświadczył Dibbler.
— Już wiem — rzekł Victor. — Będą chcieli, żebyśmy pokazali plansze z napisami „Lokal Hargi wcale nie jest najlepszy w Mieście. Nasz jest”.
— Coś w tym rodzaju, coś w tym rodzaju — mruknął Dibbler, zerkając na niego nieprzyjaźnie. — Można by popracować trochę nad doborem słów, ale mniej więcej o to chodzi.
— Zaraz, zaraz… — Silverfish starał się nadążyć za rozmową. — Harga nie będzie z tego zadowolony, prawda? Jeśli zapłaci nam, żebyśmy mówili, że jego lokal jest najlepszy, a potem my weźmiemy pieniądze od innych ł będziemy mówić, że ich lokale są najlepsze, to przecież…
— Zapłaci nam więcej — dokończył Dibbler. — Żeby powiedzieć to znowu, tylko większymi literami.
Obaj jego rozmówcy popatrzeli na niego z niedowierzaniem.
— Naprawdę myśli pan, że to dobry pomysł? — upewnił się Silverfish.
— Oczywiście. Wystarczy przecież posłuchać rano ulicznych handlarzy. Nie krzyczą: „Prawie świeże pomarańcze, tylko trochę zgniecione, rozsądna cena”, prawda? Nie; krzyczą: „Super pomarańcze, przecudne!”. Mają wyczucie interesu.
Znowu pochylił się nad biurkiem.
— Wydaje mi się — oznajmił — że tutaj też by się go trochę przydało.
— Na to wygląda — przyznał smętnie Silverfish.
— A mając pieniądze… — głos Dibblera był niczym łom wbity w szczeliny rzeczywistości — …mógłbyś poważnie zająć się doskonaleniem swej sztuki.
Silverfish poweselał.
— To prawda. Na przykład spróbować dołączyć jakoś dźwięk… Dibbler nie słuchał. Wskazał stos plansz opartych o ścianę.
— Co to jest? — zapytał.
— To mój pomysł — odparł Silverfish. — Pomyślałem, że to, no, wyczucie interesu… — smakował te słowa, jakby były nieznaną i egzotyczną delicją — żeby uprzedzić ludzi o innych ruchomych obrazkach, które produkujemy.
Dibbler podniósł jedną z tablic i obejrzał ją krytycznie z odległości wyciągniętego ramienia.
Napis głosił:
W przyszłym tygodniu pokażemy
Peliasa i Melisandę
Romantyczne Tragedyę w dwóch szpulach.
Dziękuyemy za uwagę
— Hm… — stwierdził z groźną miną.
— Coś nie w porządku? — spytał Silverfish, całkiem już załamany. — Przecież mówi im wszystko, co powinni wiedzieć, prawda?
— Mogę? — Dibbler wziął z biurka Silverfisha kawałek kredy. Przez chwilę skrobał pracowicie na tylnej stronie planszy, po czym ją odwrócił.
Napis brzmiał teraz:
Bogowye i Ludzie Powyadali, że To być Nie Może
Ale Oni nie chcieli Słuchać!
Pelias i Melisanda, Historya Zakazaney Miłości!
Gorąca Namyętność, Co Pokonuye Pszeszczeń i Czas!
Wcząśnie wami!
I 1000 słoni!
Victor i Silverfish przeczytali starannie, tak jak się w restauracji czyta kartę w obcym języku. To rzeczywiście był obcy język, ale — co gorsza — był również ich własny.
— No, no… — mruknął Silverfish. — Niech mnie… Nie słyszałem, żeby cokolwiek tam było istotnie zakazane. Hm… Tylko historyczne. Pomyślałem, że pomoże, no wiecie, dzieciom w nauce i w ogóle. Żeby poznały historię. Oni, wiecie, nigdy się właściwie nie spotkali i dlatego to takie tragiczne. Bardzo, no… smutna historia. — Patrzył na planszę. — Choć muszę przyznać, że coś w tym jest. Hm… — Wydawał się czymś bardzo zakłopotany. — Ale nie przypominam sobie żadnych słoni — dodał, jakby się tłumaczył. — Byłem na planie przez całe popołudnie, kiedy kręciliśmy, i ani przez chwilę nie widziałem tysiąca słoni. Jestem pewien, że bym je zauważył.
Dibbler wytrzeszczył oczy. Nie wiedział, skąd się biorą te myśli, ale teraz, kiedy się zastanowił, miał bardzo wyraźny obraz tego, co należy umieścić w ruchomych obrazkach. Na początek tysiąc słoni byłoby całkiem niezłym pociągnięciem.
— Nie ma słoni? — upewnił się.
— Raczej nie.
— A może są jakieś tancerki?
— Hm… Nie.
— A może szaleńcze pościgi i ludzie wiszący na czubkach palców nad przepaściami?
Silverfish ożywił się lekko.
— W jednej scenie jest balkon — powiedział.
— Tak? Czy ktoś zwisa z niego na czubkach palców?
— Chyba nie. Melisanda się z niego wychyla.
— No tak, ale czy publiczność wstrzyma oddech ze strachu, że wypadnie?
— Mam nadzieję, że będą patrzeć na mowę Peliasa — odparł kwaśnym tonem Silverfish. — Musieliśmy ją zapisać na pięciu planszach. Małymi literami.
Dibbler westchnął.
— Myślę, że wiem, czego chcą ludzie — powiedział. — Na pewno nie mnóstwa małych literek. Chcą widowiska!
— A te literki im zasłaniają? — spytał ironicznie Victor.
— Chcą tancerek! Chcą dreszczu emocji! Chcą słoni! Chcą ludzi spadających z dachów! Chcą marzeń! Świat jest pełen małych ludzików z wielkimi marzeniami!
— Ma pan na myśli krasnoludy, gnomy i tak dalej? — domyślił się Victor.
— Nie!
— Panie Dibbler — wtrącił Silverfish — jaki właściwie jest pański zawód?
— Sprzedaję towary.
— Głównie kiełbaski — sprecyzował Victor.
— I towary — poprawił ostro Dibbler. — Kiełbaski sprzedaję tylko wtedy, kiedy interes z towarami słabo idzie.
— I sprzedaż kiełbasek pozwala panu wierzyć, że potrafi pan robić lepsze ruchome obrazki? Każdy może sprzedawać kiełbaski. Mam rację, Victorze?
— No… — odparł z wahaniem Victor. Nikt oprócz Dibblera nie mógłby chyba sprzedawać kiełbasek Dibblera.
— Sam pan widzi — zakończył Silverfish.
— Tylko że — dodał Victor — pan Dibbler potrafi sprzedać swoje kiełbaski nawet tym, którzy już raz je od niego kupili.
— Zgadza się! — Dibbler uśmiechnął się promiennie.
— Człowiek, który potrafi sprzedać kiełbaski pana Dibblera dwa razy, potrafi sprzedać wszystko — orzekł Victor.
Następny ranek wstał jasny i czysty, jak zawsze w Świętym Gaju. Zaczęli kręcić Niezwykłe i ciekawe przygody Cohena Barbarzyńcy. Dibbler, jak twierdził, pracował nad filmem przez cały wieczór.
Tytuł jednak wymyślił Silverfish. Wprawdzie Dibbler zapewnił go, że Cohen Barbarzyńca jest postacią praktycznie historyczną i z pewnością ma wartość edukacyjną, ale Silverfish stanowczo odrzucił Dolynę Krwi.