Выбрать главу

— Filmuje Poszukiwacza przygód po drugiej stronie wzgórza — poinformował.

— Przecież mieli to skończyć wczoraj! — jęknął Silverfish.

— Błona wybuchła — wyjaśnił Halogen.

— Niech to! No dobrze, możemy zrobić następną walkę. Dziewczyna nie jest na razie potrzebna — burknął gniewnie Silverfish. — Uwaga wszyscy! Kręcimy ten kawałek, gdzie Victor walczy ze straszliwym Balgrogiem.

— Co to jest Balgrog? — zdziwił się Victor.

Przyjazna, choć ciężka dłoń klepnęła go po ramieniu.

— To tradycyjny zły potwór, znaczy się Morry pomalowany na zielono, z przyklejonymi skrzydłami — wytłumaczył mu Skallin. — Pójdę mu pomóc w malowaniu.

I odszedł powoli.

Victor chyba nikomu nie był w tej chwili potrzebny.

Wbił w piasek bezsensowny miecz, odszedł kawałek i znalazł odrobinę cienia pod karłowatymi drzewkami oliwnymi. Tkwiły tam jakieś głazy; postukał je delikatnie, ale chyba nikim nie były.

Grunt tworzył tu płytkie zagłębienie, chłodne i niemal przyjemne w porównaniu z upalną normą wzgórza Świętego Gaju.

Poczuł nawet wiejącą skądś bryzę. Kiedy oparł się o głaz, zrozumiał, że wietrzyk dmucha spod kamienia. Pewnie jest tam mnóstwo jaskiń, pomyślał.

…daleko stąd, na Niewidocznym Uniwersytecie, w pełnym przeciągów, obudowanym filarami korytarzu, niewielki aparat, na który od lat nikt nie zwracał uwagi, zaczął wydawać dźwięki…

Więc to jest Święty Gaj… Na srebrnym ekranie wyglądał całkiem inaczej. Victor miał wrażenie, że ruchome obrazki polegały na długim oczekiwaniu oraz — jeśli dobrze zrozumiał — na pomieszaniu czasów. Rzeczy zdarzały się przed rzeczami, które zdarzały się wcześniej. Potwory były tylko Morrym pomalowanym na zielono, z przyklejonymi skrzydłami. Nic prawdziwego, wszystko udawane.

Ale mimo to ekscytujące.

— Mam już tego naprawdę dosyć — odezwał się jakiś głos.

Victor podniósł głowę. Ścieżką zbliżała się dziewczyna. Twarz pod bladym makijażem miała zaczerwienioną z wysiłku, włosy w śmiesznych loczkach spadały jej na oczy; nosiła sukienkę, która — choć uszyta na jej rozmiar — została zaprojektowana dla kogoś o dziesięć lat młodszego i uwielbiającego koronkowe falbanki.

Była też całkiem atrakcyjna, choć fakt ten nie był oczywisty od pierwszego rzutu oka.

— A wiesz, co mówią, kiedy próbujesz się poskarżyć? — spytała. Właściwie nie zwracała się do Victora. Był tylko poręczną parą uszu.

— Nie mam pojęcia — odparł grzecznie Victor.

— Mówią: „Tam jest mnóstwo innych, czekających tylko na szansę w ruchomych obrazkach”. Tak mówią.

Oparła się o sękate drzewko i zaczęła wachlować słomkowym kapeluszem.

— W dodatku jest za gorąco — narzekała. — A teraz mam robić jakiś bzdurny jednoszpulowiec dla Silverfisha, który w ogóle się na niczym nie zna. Z jakimś dzieciakiem, który pewnie ma nieświeży oddech, siano we włosach i czoło, na którym można nakryć do stołu.

— I z trollami — podpowiedział uprzejmie Victor.

— O bogowie… Byle nie Morry i Galenit.

— Owszem. Tylko że Galenit teraz nazywa się Skallin.

— Myślałam, że ma być Flint.

— Skallin mu się spodobał.

Zza głazów dobiegło żałosne beczenie Silverfisha, który pytał całego świata, gdzie się wszyscy podziali akurat wtedy, kiedy są mu potrzebni. Dziewczyna przewróciła oczami.

— O bogowie… I dla czegoś takiego tracę obiad…

— Zawsze możesz zjeść z mojego czoła — zaproponował Victor, wstając.

Z satysfakcją czuł na karku jej zamyślony wzrok, kiedy wyjmował miecz z piasku i kilka razy machał na próbę, wkładając w ćwiczenie nieco więcej siły, niż to było konieczne.

— Jesteś tym chłopcem z ulicy, tak? — zapytała.

— Zgadza się. A ty jesteś dziewczyną, która chciała, żeby ją przekręcili. Widzę, że im się udało.

Przyjrzała mu się z zaciekawieniem.

— W jaki sposób tak szybko dostałeś pracę? Zwykle całymi tygodniami czeka się na swoją szansę.

— Szansę są tam, gdzie człowiek je znajduje. Zawsze to powtarzam.

— Ale jak…

Victor odszedł już z demonstracyjną nonszalancją. Pobiegła za nim, nadąsana.

— Ha! — zawołał sarkastycznie Silverfish. — Coś podobnego! Wszyscy na swoich miejscach… Bardzo dobrze. Zaczniemy od miejsca, gdzie on znajduje ją przywiązaną do pala. Ty — zwrócił się do Victora — masz ją odwiązać, pociągnąć za sobą, pokonać Balgroga, a ty… — wskazał palcem dziewczynę — ty masz iść za nim i wyglądać na tak… tak ocaloną, jak tylko potrafisz. Jasne?

— W tym jestem dobra — odpowiedziała zrezygnowana.

— Nie! Nie! Nie! — Dibbler złapał się oburącz za głowę. — Znowu to samo!

— Przecież tego pan chciał — przypomniał mu Silverfish. — Walki i ocalenia.

— Musi być coś jeszcze…

— Co na przykład?

— Och, sam nie wiem. Razmatazz. Umpff. Łubudubu.

— Dziwne odgłosy? Nie mamy dźwięku.

— Wszyscy robią migawki o ludziach, którzy biegają w kółko, walczą i przewracają się — stwierdził Dibbler. — Powinno być coś jeszcze. Oglądałem to, co tu produkujecie, i wszystkie ruchome obrazki wydały mi się takie same.

— Dla mnie też wszystkie kiełbaski wyglądają tak samo — odparł zjadliwie Silverfish.

— Bo powinny! Tego się od nich oczekuje.

— Ja też daję ludziom to, czego oczekują. Ludzie chcą zawsze więcej tego samego: walk, pościgów i takich rzeczy…

— Przepraszam, panie Silverfish — odezwał się korbowy, przekrzykując gniewne ćwierkanie demonów.

— Czego? — warknął Dibbler.

— Przepraszam, panie Dibbler, ale za kwadrans muszę je nakarmić.

Dibbler jęknął.

Victor w retrospekcji nie przypominał sobie dokładnie następnych minut. Tak to już bywa. Chwile, które odmieniają życie człowieka, to te, które nadchodzą niespodziewanie — jak moment śmierci.

Była jeszcze jedna stylizowana bitwa, tyle pamiętał, z Morrym uzbrojonym w coś, co powinno być straszliwym biczem, gdyby troll cały czas nie plątał sobie nim nóg. A kiedy przerażający Balgrog został pokonany i potwornie skrzywiony, jedną ręką przytrzymując skrzydła, wyszedł poza zasięg wzroku demonów z pudła, Victor odwrócił się i przeciął sznury wiążące dziewczynę do pala. Powinien teraz pociągnąć ją gwałtownie na prawo, kiedy…

…usłyszał szepty.

Nie było w nich słów, ale coś, co leży w samym sercu słów, co pomknęło od uszu wprost do rdzenia kręgowego, nie pamiętając, by po drodze zrobić przystanek w mózgu.

Spojrzał dziewczynie w oczy i zastanowił się, czy ona też słyszy.

Gdzieś w oddali brzmiały zwykłe słowa. Silverfish mówił: „No dalej, co się tak na nią gapisz”, korbowy tłumaczył: „Strasznie marudzą, kiedy spóźnia się obiad”, a Dibbler, głosem podobnym do świstu rzuconego noża — „Nie przerywaj kręcenia korbą”.

Mgła zasnuła obrzeża pola widzenia; we mgle pojawiły się kształty; zmieniały się i znikały, zanim zdążył je obejrzeć. Bezradny jak mucha w żywicy, panując nad własnym przeznaczeniem jak bańka mydlana w huraganie, pochylił się i pocałował dziewczynę.

Inne słowa zabrzmiały na tle dzwonienia w uszach.

— Co on wyprawia? Czyja mu kazałem robić coś takiego? Nikt mu nie kazał!

— …a potem muszę wyrzucić gnój i możecie mi wierzyć, to żadna…

— Kręć korbą! Kręć korbą! — wrzeszczał Dibbler.

— Czemu on tak wygląda?