Выбрать главу
* * *

Bum!

Delikatny obłok tynkowego pyłu spłynął na biurko właśnie w chwili, kiedy Mustrum Ridcully, nowy nadrektor Niewidocznego Uniwersytetu, usiłował zawiązać wyjątkowo oporną muchę. Wyjrzał przez witrażowe okno. Chmura dymu unosiła się nad przedmieściem Ankh-Morpork.

— Kwestooor!

Zdyszany kwestor zjawił się po kilku sekundach. Głośne hałasy zawsze go niepokoiły.

— To alchemicy, mistrzu — wysapał.

— Już trzeci raz w tym tygodniu. Przeklęci handlarze fajerwerków — mruczał pod nosem nadrektor.

— Obawiam się, że tak, mistrzu — zgodził się kwestor.

— Co oni tam wyprawiają?

— Naprawdę nie wiem, mistrzu. — Kwestor powoli odzyskiwał oddech. — Alchemia nigdy mnie nie interesowała. Jest zbyt… zbyt…

— Niebezpieczna — oświadczył stanowczo nadrektor. — Tylko mieszają różne paskudztwa i powtarzają: „Zaraz, a co się stanie, jeśli dodam kropelkę tego żółtego…”. A potem biegają przez dwa tygodnie bez brwi.

— Chciałem powiedzieć: niepraktyczna — dokończył kwestor. — Próbują robić wszystko trudniejszym sposobem, kiedy jest przecież dostępna zwyczajna, codzienna magia.

— Myślałem, że próbują leczyć kamienie filozofów czy coś takiego. Same bzdury, gdyby ktoś mnie pytał. A poza tym wychodzę.

Gdy nadrektor zaczął wymykać się z pokoju, kwestor pospiesznie zamachał do niego plikiem papierów.

— Zanim pan wyjdzie, nadrektorze — zawołał z rozpaczą — może zechciałby pan podpisać kilka…

— Nie teraz, człowieku — odburknął nadrektor. — Muszę się z kimś spotkać w sprawie konia, tak?

— Tak…?

— No właśnie.

Drzwi się zatrzasnęły.

Kwestor popatrzył na nie i westchnął.

Niewidoczny Uniwersytet miewał w przeszłości najrozmaitszych nadrektorów. Dużych, małych, sprytnych, lekko obłąkanych i zupełnie obłąkanych — przychodzili, służyli przez jakiś czas, niekiedy tak krótko, że nie zdążył nawet powstać oficjalny portret do zawieszenia w Głównym Holu, a potem umierali. Starszy mag w magicznym świecie ma mniej więcej takie perspektywy długotrwałego zatrudnienia jak biegacz przez płotki na polu minowym.

Jednakże z punktu widzenia kwestora nie miało to znaczenia. Owszem, imię zmieniało się od czasu do czasu, ale najważniejsze, że zawsze był jakiś nadrektor. A najważniejszym zajęciem nadrektora, jeśli kwestor to dobrze rozumiał, było podpisywanie papierów, najlepiej — z punktu widzenia kwestora — bez ich uprzedniego czytania.

Ten jednak był inny. Przede wszystkim rzadko kiedy bywał u siebie, chyba że akurat chciał zmienić zabłocone ubranie. I krzyczał na ludzi. Zwykle na kwestora.

A przecież pomysł, by wybrać na nadrektora kogoś, kto od czterdziestu lat nie postawił nogi na Niewidocznym Uniwersytecie, wydawał się naprawdę znakomity.

Ostatnio zbyt wiele było starć między różnymi obrządkami magii. Dlatego, dla odmiany, najstarsi magowie zgodzili się, że Uniwersytet potrzebuje spokoju, by przez kilka miesięcy mogli knuć swoje spiski i intrygi w ciszy i bez przeszkód. Po przestudiowaniu akt odkryto, że niejaki Ridcully Bury, kiedy w zadziwiająco młodym wieku dwudziestu siedmiu lat osiągnął poziom maga Siódmego Stopnia, porzucił uczelnię i wyjechał, by doglądać rodzinnych posiadłości gdzieś na wsi.

Wydawał się idealny.

— Odpowiedni człowiek — uznali wszyscy. — Nowa miotła. Nowe porządki. Wiejski mag. Powrót do natury, do korzeni magii… Wesoły staruszek z fajką i błyszczącymi oczami. Taki co potrafi jedno zioło odróżnić od drugiego, taki co idzie przez las, a każdy zwierz jest mu bratem. Te rzeczy. Sypia pod gwiazdami jak nic. Nie zdziwimy się, jeśli wie, co mówi wiatr. Można się założyć, że zna imię każdego drzewa. I jeszcze rozmawia z ptakami.

Wysłano gońca. Ridcully Bury westchnął, poklął trochę, w warzywniku znalazł swoją laskę, służącą za podpórkę stracha na wróble, i wyruszył.

…A jeśli zacznie sprawiać kłopoty, dodali magowie, choć już tylko w myślach, to przecież kogoś, kto gada do drzew, można się bez kłopotu pozbyć.

A potem Ridcully Bury przybył i okazało się, że rzeczywiście rozmawia z ptakami. Właściwie to krzyczy na ptaki, a krzyczy zwykle „Trafiłem cię, draniu!”.

Zwierzęta lądowe i ptaki powietrzne istotnie znały Ridcully’ego Burego. Osiągnęły taką doskonałość w rozpoznawaniu kształtów, że na dwadzieścia mil wokół jego posiadłości uciekały, kryły się, a w sytuacjach rozpaczliwych gwałtownie atakowały na sam widok szpiczastego kapelusza.

W ciągu dwunastu godzin od przybycia Ridcully umieścił w spiżarni dla służby stado myśliwskich smoków, ostrzelał ze swej potwornej kuszy wrony na starożytnej Wieży Sztuk, wypił tuzin butelek czerwonego wina i zwalił się do łóżka o drugiej nad ranem, śpiewając piosenkę ze słowami, które co starsi i obdarzeni słabszą pamięcią magowie musieli sprawdzać w słownikach.

Po czym wstał o piątej rano i poszedł polować na kaczki wśród mokradeł wokół ujścia Ankh.

Wrócił narzekając, że na całe mile wokół nie ma tu dobrych miejsc do łowienia pstrągów. (W Ankh nie da się łowić ryb; trzeba skakać po haczykach, żeby je zmusić do zanurzenia).

I zamówił piwo do śniadania.

I opowiadał dowcipy.

Z drugiej strony, myślał kwestor, przynajmniej nie próbował się wtrącać w kierowanie Uniwersytetem. Ridcully’ego Burego kierowanie zupełnie nie interesowało, chyba że sforą psów myśliwskich. Jeśli czegoś nie można było trafić strzałą, upolować albo złowić, nie widział w tym większego sensu.

Piwo na śniadanie! Kwestor zadrżał. Magowie nie czuli się najlepiej przed południem, więc śniadania w Głównym Holu przebiegały w spokoju i ciszy, zakłócanej jedynie chrząknięciami, dyskretnym stąpaniem służby i tylko z rzadka czyimś stęknięciem. Ludzie żądający głośno cynaderek, kaszanki i piwa byli tu zjawiskiem nowym.

Jedyną osobą, której nie przerażał ów okropny człowiek, okazał się Windle Poons. Windle Poons miał sto trzydzieści lat i był głuchy. Był także specjalistą od starożytnych tekstów, jednak potrzebował sporej dozy uwagi i dłuższego przygotowania, by poradzić sobie z dniem dzisiejszym. Przyswoił jakoś fakt, że nowy nadrektor to przyjaciel zwierzątek i ptaszynek; potrwa tydzień, albo i dwa, nim zauważy zmianę sytuacji. Tymczasem starał się rozmawiać uprzejmie i grzecznie, wykorzystując swoją skromną wiedzę o Naturze i innych sprawach.

Mniej więcej tak: „Przypuszczam, że to, mm, miła odmiana, mm, spać teraz w normalnym łóżku zamiast pod, mm, gwiazdami?”. Albo „Te przedmioty tutaj, mm, nazywamy nożem i widelcem, mm”. I „Te, mm, zielone kawałki w jajecznicy, mm, to pewnie będzie pietruszka, nie sądzi pan?”.

Nowy nadrektor podczas jedzenia na nic prawie nie zwracał uwagi, a Poons nie zauważał, że nikt mu nie odpowiada, więc doskonale się dogadywali.

Zresztą kwestor miał inne problemy.

Na przykład alchemików. Alchemikom nie można ufać. Traktują siebie zbyt serio.

Bum!

I to była ostatnia. Potem mijały kolejne dni, nie akcentowane nawet najmniejszą eksplozją. Miasto uspokoiło się z wolna, co było posunięciem bardzo nierozsądnym.

Kwestorowi nie przyszło do głowy, że koniec wybuchów wcale nie oznacza, iż przestali to robić, czymkolwiek to było. Oznacza po prostu, że zaczęli to robić jak należy.

* * *

Była północ. Przybój huczał o brzeg i fosforyzował wśród nocy. Wokół pradawnego wzgórza dźwięk wydawał się tak martwy, jakby dobiegał przez kilka warstw aksamitu.

Otwór w piasku stał się już całkiem spory.