Powierzchnia ledwie okrytego pośladka zajęła miejsce, gdzie uprzednio znajdowała się wielbłądzia szyja. Była to znaczna poprawa.
— Dlaczego leżę na wielbłądzie? — spytała Ginger lodowatym tonem.
— Mnie nie pytaj. A nie chciałaś?
Zsunęła się na piasek i spróbowała poprawić kostium.
W tej właśnie chwili oboje uświadomili sobie, że mają publiczność.
Był Dibbler. Był bratanek Dibblera. Był korbowy. Byli statyści. Byli rozmaici wiceprezesi i inni ludzie, najwyraźniej przywołani do istnienia przez sam fakt kreacji ruchomych obrazków[12]. I był Gaspode, Cudowny Pies.
I wszyscy — z wyjątkiem psa, który chichotał — rozdziawiali usta.
Korbowy wciąż kręcił korbą. Wreszcie spojrzał na swą dłoń, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, i znieruchomiał.
Dibbler wyrwał się chyba z transu czy też tego, w czym był pogrążony.
— Ho, ho… — powiedział. — Nieźle.
— Magia — szepnął Soli. — Prawdziwa magia. Dibbler szturchnął korbowego.
— Masz to wszystko? — upewnił się.
— Co wszystko? — spytali chórem Ginger i Victor.
Wtedy dopiero Victor zauważył, że Morry siedzi na piasku i ma odłupany spory kawałek ramienia. Skallin nakładał coś do rany. Troll zauważył minę Victora i rzucił mu mdły uśmieszek.
— Myślisz, że jesteś Cohenem Barbarzyńcą, co? — mruknął.
— Właśnie — poparł go Skallin. — Wcale nie musiałeś go tak nazywać, jak nazwałeś. A gdybyś dalej chciał tak fikuśnie machać mieczem, to zażądamy dodatkowego dolara dziennie jako wynagrodzenia za Odłupywanie Różnych Kawałków.
Miecz Victora miał na klindze kilka szczerb. A Victor w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć, skąd się tam wzięły.
— Słuchajcie — rzekł zrozpaczony. — Niczego tu nie rozumiem. Nikogo nijak nie nazywałem. Czy zaczęliśmy już kręcić?
— Siedzę spokojnie w namiocie, a w następnej chwili oddycham wielbłądzią sierścią — rzekła nadąsana Ginger. — Czy za wiele wymagam, kiedy chcę się dowiedzieć, co się dzieje?
Zdawało się, że nikt ich nie słucha.
— Dlaczego nie ma sposobu, żeby dołączyć dźwięk? — narzekał Dibbler. — To był świetny dialog. Nie zrozumiałem ani słowa, ale dobry dialog umiem rozpoznać od razu.
— Papugi — odparł spokojnie korbowy. — Takie zwykłe howondalandzkie zielone. Zadziwiające ptaki. Mają pamięć jak słonie. Wystarczy zebrać parę tuzinów różnej wielkości, a mamy pełny zestaw wokalny…
Pogrążyli się w technicznej dyskusji.
Victor zsunął się z grzbietu wielbłąda i przemknął pod jego szyją, żeby dotrzeć do Ginger.
— Posłuchaj — szepnął z naciskiem. — To zupełnie tak jak poprzednio. Tylko mocniej. Jak we śnie. Korbowy zaczął robić obrazki, a reszta była jak sen.
— Tak, ale co my robiliśmy? — spytała.
— Robiliście tyle — odparł Skallin — że Victor pogalopował wielbłądem pod sam namiot, zeskoczył, ruszył na nas jak wiatrak…
— …skakał po kamieniach i śmiał się… — uzupełnił Morry.
— Tak. I powiedziałeś do Morry’ego: „A masz, Ohydny Czarny Sługusie” — mówił dalej Skallin. — A potem walnąłeś go mieczem w ramię, aż zabrzęczało, wyciąłeś dziurę w namiocie…
— Szermierka była niezła — pochwalił Morry. — Trochę na pokaz, ale całkiem niezła.
— Przecież ja nie potrafię… — zaczął Victor.
— …i ona leżała tam cała sennie mentalna, a ty porwałeś ją, a ona powiedziała…
— Sennie mentalna? — powtórzyła niepewnie Ginger.
— Sentymentalna — wyjaśnił Victor. — Jemu chodziło o sentymentalną.
— …ona powiedziała: „Ależ to Złodziej z… Złodziej z…” — Skallin zawahał się. — Bok Taty, tak chyba mówiłaś.
— Bak Dziada — poprawił go Morry, rozcierając ramię.
— Właśnie; a potem powiedziała: „Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo, gdyż ojciec mój przysiągł, że cię zabije”, a ty na to: „Teraz, najpiękniejsza różo, mogę ci wyznać, żem w istocie jest Cieniem Pustyni…”.
— Jak to: sentymentalna? — spytała podejrzliwie Ginger.
— I jeszcze: „Uciekaj ze mną do kazby” czy jakoś tak, a potem dałeś jej to coś, no, to co wy, ludzie, robicie z wargami…
— Gwizdnąłem? — spytał Victor bez wielkiej nadziei.
— Nie, to drugie. Brzmi jak korek wyskakujący z butelki.
— Pocałunek — stwierdziła zimno Ginger.
— O, właśnie. Nie znam się na tym specjalnie — przyznał Skallin — ale miałem wrażenie, że trwa dość długo. Bardzo był, no wiecie, pocałunkowy.
— Mnie tam się wydawało, że potrzefne fędzie wiadro wody — odezwał się cichy psi głos.
Victor kopnął do tyłu, ale nie trafił.
— Później znowu wskoczyłeś na wielbłąda, wciągnąłeś ją, a pan Dibbler zaczął krzyczeć: „Stop! Stop! Co się tu dzieje, do demona, dlaczego nikt mi nie mówi, co się tu dzieje” — tłumaczył Skallin. — A wtedy ty powiedziałeś: „Co się stało?”.
— Nie wiem, kiedy ostatnio widziałem taką szermierkę — oświadczył Morry.
— Tego… Dziękuję — odparł Victor.
— I te krzyki: „Ha!” i „A masz, psie”. Bardzo profesjonalne.
— Rozumiem — mruknął Victor. Sięgnął w bok i chwycił Ginger za rękę. — Musimy porozmawiać — szepnął. — Na osobności. Za namiotem.
— Jeśli myślisz, że pójdę gdzieś z tobą sama… — zaczęła.
— Słuchaj, to nie pora, żeby się zachowywać jak… Victor poczuł ciężką dłoń na ramieniu. Obejrzał się i zobaczył sylwetkę Detrytusa, przesłaniającą cały świat.
— Pan Dibbler chce, żeby nikt nie odchodził — oznajmił troll. — Wszyscy zostają, dopóki pan Dibbler nie powie.
— Straszne z tobą utrapienie — westchnął Victor.
Detrytus obdarzył go szerokim, wysadzanym klejnotami uśmiechem[13].
— Pan Dibbler mówi, że mogę zostać wiceprezesem — pochwalił się.
— Do jakich spraw?
— Do spraw wiceprezesów.
Gaspode, Cudowny Pies, zawarczał cicho w głębi krtani. Wielbłąd, leniwie obserwujący niebo, przesunął się trochę i nagle kopnął z całej siły, trafiając Detrytusa w kark. Troll jęknął. Gaspode obrzucił cały świat spojrzeniem pełnym usatysfakcjonowanej niewinności.
— Chodź — rzekł stanowczo Victor. — Póki troll szuka czegoś, czym mógłby uderzyć wielbłąda.
Po chwili usiedli w cieniu za namiotem.
— Chciałam tylko zaznaczyć — oznajmiła zimno Ginger — że nigdy w życiu nie starałam się wyglądać sentymentalnie.
— Może warto spróbować — mruknął Victor.
— Słucham?
— Przepraszam. Wiesz, nie rozumiem, co każe nam tak się zachowywać. Przecież ja nie potrafię używać miecza. Zawsze tylko machałem nim dookoła. Co wtedy czułaś?
— Wiesz… Tak jak się czujesz, kiedy nagle słyszysz, że ktoś coś mówi, i zdajesz sobie sprawę, że śniłeś na jawie.
— Jakby własne życie odpływało i jakieś inne zajmowało jego miejsce.
Zastanawiali się w milczeniu.
— Myślisz, że to ma jakiś związek ze Świętym Gajem? — spytała po chwili.
Victor przytaknął. Nagle rzucił się w bok i wylądował na Gaspode, który obserwował ich pilnie.
— Auu! — powiedział Gaspode.
— Dość tych aluzji — syknął mu Victor prosto do ucha. — Co takiego w nas zauważyłeś? Bo inaczej oddam cię Detrytusowi. Z musztardą.