Выбрать главу

Odetchnęła głęboko.

— To są ludzie, którzy nigdy się nie dowiedzą, kim naprawdę mogliby zostać. Zmarnowane szansę. A Święty Gaj jest moją szansą, rozumiesz?

Victor nie rozumiał.

— Tak — powiedział jednak.

Magia dla zwykłych ludzi, jak to nazwał Silverfish. Człowiek kręci korbą i całe życie ulega zmianie.

— I nie tylko moją — podjęła Ginger. — To szansa dla nas wszystkich. Dla ludzi, którzy nie są magami, królami ani bohaterami. Święty Gaj jest jak wielki, bulgoczący garnek z potrawką, tylko że teraz na wierzch wypływają inne składniki. Nagle można robić całkiem nowe rzeczy. Czy wiesz, że kobietom nie pozwalają występować w teatrach? A Święty Gaj pozwala. W Świętym Gaju trolle mogą znaleźć zajęcie, nie ograniczające się do bicia ludzi. A co robili korbowi, zanim pojawiły się korby do kręcenia?

Machnęła ręką mniej więcej w kierunku Ankh-Morpork.

— Teraz próbują do ruchomych obrazków dołączyć jakoś głos. A tam żyją ludzie, którzy będą znakomicie wytwarzać… głosowce. Jeszcze o tym nie wiedzą, ale są tam. Wyczuwam ich. Są…

Jej oczy lśniły złociście. Może to tylko zachód słońca, pomyślał Victor, ale…

— Dzięki Świętemu Gajowi setki ludzi dowiadują się, kim naprawdę chcieli zostać — mówiła Ginger. — A tysiące, wiele tysięcy może dzięki temu zapomnieć o sobie na mniej więcej godzinę. Cały ten przeklęty świat trzęsie się w posadach.

— No właśnie — przerwał jej Victor. — To mnie martwi. Jakbyśmy byli przypisani do miejsca. Wydaje ci się, że wykorzystujesz Święty Gaj, ale to on ciebie używa. Nas wszystkich.

— Jak? Dlaczego?

— Nie wiem, ale…

— Spójrz na magów. — Głos Ginger wibrował poczuciem urazy. — Co dobrego przyszło komuś z ich magii?

— Magia tak jakby utrzymuje świat w całości — zaczął Victor.

— Całkiem dobrze im wychodzą magiczne ognie i różne takie, ale czy potrafią stworzyć bochenek chleba? — Ginger wyraźnie nie miała ochoty słuchać niczyich argumentów.

— Nie na długo — przyznał bezradnie Victor.

— Co to znaczy?

— Coś rzeczywistego, jak chleb, zawiera bardzo dużo… bardzo dużo… no, ty chyba nazwałabyś to „energią” — tłumaczył Victor. — Trzeba naprawdę być niezłym magiem, żeby stworzyć bochenek, który przetrwa w naszym świecie dłużej niż małą część sekundy. Ale rozumiesz, w magii chodzi o coś innego — dodał szybko. — Ponieważ świat jest…

— Kogo to obchodzi? — przerwała mu Ginger. — Nie widzisz tego? Możemy do czegoś dojść. Możemy kimś zostać. Dzięki Świętemu Gajowi. Świat otwiera się przed nami niby…

— Homar — dokończył Victor. Z irytacją machnęła ręką.

— Jaki chcesz skorupiak — rzuciła. — Właściwie to myślałam o ostrygach.

— Naprawdę? Ja pomyślałem o homarach.

* * *

— Kwestoor!

Nie powinienem tak biegać w moim wieku, myślał kwestor, sunąc korytarzem, by odpowiedzieć na ryk nadrektora. Właściwie czemu on się tak interesuje tym paskudztwem? Przeklęty dzbanek!

— Już idę, mistrzu! — zawołał.

Biurko nadrektora zaścielały stare dokumenty.

Kiedy umierał mag, wszystkie jego papiery składano w którejś z zewnętrznych rubieży Biblioteki. Kolejne półki murszejących kartek — siedlisko dziwnych robaków — ciągnęły się na nieodgadnioną odległość. Wszyscy powtarzali, że to prawdziwy skarbiec dla badaczy, jeśli tylko znajdą czas, żeby je zbadać.

Kwestor był poirytowany. Nigdzie nie mógł znaleźć bibliotekarza. Ostatnio małpy w ogóle nie było widać, przez co musiał grzebać w archiwach osobiście.

— To już chyba wszystko, nadrektorze — oświadczył, zrzucając na biurko lawinę zatęchłych papierzysk.

Ridcully zamachał rękami na chmurę moli.

— Papier, papier, papier… — mruczał pod nosem. — Ile nieszczęsnych kartek papieru jest w tych stosach?

— Ee… dwadzieścia trzy tysiące osiemset trzynaście, nadrektorze — odparł kwestor. — Notował je.

— Popatrz tylko… Numerator gwiazd, Miernik wieleb. do użytku w obszarach eklezjastycznych… Bagnomierz… Bagnomierz! Ten człowiek był wariatem!

— Miał bardzo staranny umysł.

— Na jedno wychodzi.

— Czy to, hm, ważna sprawa, nadrektorze? — spytał kwestor.

— To paskudztwo strzelało we mnie kulkami — wyjaśnił Ridcully.

— Dwa razy!

— Jestem pewien, że nie było to zamiarem…

— Chcę wiedzieć, jak to działa, człowieku! Pomyśl o zastosowaniach myśliwskich!

Kwestor spróbował pomyśleć o zastosowaniach.

— Jestem przekonany, że Riktor nie planował stworzenia żadnej broni ofensywnej — stwierdził bez wielkich nadziei.

— Kogo obchodzi, co on planował? Gdzie to jest teraz?

— Kazałem służbie ułożyć dookoła worki z piaskiem.

— Dobry pomysł. To… …whumm… whumm…

Z korytarza dobiegł stłumiony hałas. Obaj magowie wymienili znaczące spojrzenia.

…whumm… whumm WHUMM.

Kwestor wstrzymał oddech.

Plib.

Plib.

Plib.

Nadrektor zerknął na stojącą nad kominkiem klepsydrę.

— Robi to już co pięć minut — zauważył.

— I strzela po trzy razy — dodał kwestor. — Muszę zamówić więcej worków z piaskiem.

Przełożył kilka arkuszy. Jakieś słowo przyciągnęło jego uwagę.

„Rzeczywistość”.

Spojrzał na ręczne pismo, pokrywające stronę. Litery były małe, ciasno stłoczone i z wyglądu bardzo stanowcze. Ktoś mówił mu kiedyś, że to dlatego iż Licznik Riktor stale cierpiał na obstrukcję analną. Kwestor nie wiedział, co to znaczy, i miał nadzieję nigdy się nie dowiedzieć.

Sąsiednie słowo brzmiało: „Pomiar”. Kwestor podążył wzrokiem w górę i przeczytał cały podkreślony tytuł: „Uwagi o Obiektywnym Pomiarze Rzeczywistości”.

Na stronie był wykres. Kwestor przyjrzał mu się uważnie.

— Znalazłeś coś? — spytał nadrektor, nie podnosząc głowy.

— Nic ważnego — zapewnił go kwestor.

* * *

W dole huczał przybój (…a jeszcze niżej, pod powierzchnią wody, homary spacerowały tyłem po zatopionych ulicach…).

Victor cisnął do ognia następny kawałek drewna. Obrośnięte solą, paliło się błękitnym płomieniem.

— Nie rozumiem jej — powiedział. — Wczoraj zachowywała się całkiem normalnie, a dzisiaj coś uderzyło jej do głowy.

— Suki… — mruknął współczująco Gaspode.

— Nie, to stanowczo za mocne — sprzeciwił się Victor. — Jest po prostu oględna.

— Oględna… — powiedział współczująco Gaspode.

— Tak właśnie inteligencja wpływa na życie seksualne — stwierdził I Nie Mów Do Mnie Tuptuś. — Króliki nie mają takich problemów. Szybki numer pod ostatnim krzakiem i po sprawie.

— Mógłbyś ofiarować jej mysz — zaproponował kot. — Ż wyłączeniem tu obecznych, naturalnie — dodał, czując na sobie gniewne spojrzenie Absolutnie Nie Pipa.

— Inteligencja nie przydała mi się też w życiu towarzyskim — rzekł z goryczą Tuptuś. — Tydzień temu: najmniejszych kłopotów. A teraz nagle mam ochotę pogadać, a oni wszyscy siedzą tylko i marszczą na mnie nosy. Czuję się jak idiota.