Rozległo się zduszone kwakanie.
— Kaczor pyta, co zrofiłeś z książką — przetłumaczył Gaspode.
— Obejrzałem ją w przerwie obiadowej.
— Kaczor mówi: no dofrze, ale co zrofiłeś w sprawie książki?
— Przecież nie mogę ot tak wyjechać do Ankh-Morpork — mruknął niechętnie Victor. — To zajmie parę godzin! A przez cały dzień kręcimy.
— Poproś o dzień wolnego — poradził Tuptuś.
— W Świętym Gaju nikt nie prosi o dzień wolnego! Już raz mnie wyrzucili. Dziękuję bardzo.
— A potem przyjęli cię znowu, za większe pieniądze — przypomniał mu Gaspode. — To zafawne. — Podrapał się w ucho. — Powiedz mu, że twój kontrakt przewiduje dzień wolnego.
— Wiesz dobrze, że nie mam żadnego kontraktu. Pracujesz, dostajesz pieniądze. Prosta sprawa.
— Tak… — mruknął Gaspode. — Tak. Tak? Kontrakt ustny. Prosta sprawa. Podofa mi się.
Noc dobiegała końca. Troll Detrytus czaił się w cieniach przy tylnym wyjściu Błękitnego Liasu. Przez cały dzień dziwne uczucia targały jego ciałem. Kiedy tylko zamykał oczy, widział postać o kształtach niewielkiego pagórka.
Musiał spojrzeć w oczy faktom. Był zakochany.
Owszem, wiele lat spędził w Ankh-Morpork, bijąc ludzi za pieniądze. Owszem, stosował przemoc i nie miał przyjaciół. Był samotny. Pogodził się już ze zgorzkniałą starością w stanie kawalerskim, gdy nagle Święty Gaj dał mu szansę, o jakiej nawet nie marzył.
Został wychowany surowo i niejasno przypominał sobie wykład, jaki wygłosił ojciec, kiedy Detrytus był jeszcze młodym trollem. Jeśli zobaczysz dziewczynę, którą polubisz, nie rzucaj się na nią. Takie rzeczy załatwia się we właściwy sposób.
Poszedł więc na plażę i znalazł kamień. Ale nie byle jaki kamień. Szukał pilnie i wreszcie trafił na duży, wygładzony przez morze, z żyłkami różowego i białego kwarcu. Dziewczęta lubią takie rzeczy.
A teraz czekał nieśmiało, aż Ruby skończy pracę.
Próbował wymyślić, co mógłby powiedzieć. Nikt go nigdy nie nauczył, co się mówi w takich sytuacjach. I nie należał do tych bystrych trolli w rodzaju Skallina i Morry’ego, którzy radzili sobie ze słowami. W zasadzie nigdy nie potrzebował czegoś, co można by nazwać słownictwem. Przygnębiony kopał nogą piasek. Jaką ma szansę z taką światową damą?
Zatupały ciężkie stopy i drzwi otworzyły się. Obiekt jego pożądania wyszedł na zewnątrz i odetchnął głęboko, co wywarło na Detrytusie takie wrażenie, jakby ktoś rzucił mu kostkę lodu na kark.
W panice spojrzał na swój kamień — teraz, kiedy z bliska ocenił rozmiary wybranki, nie wydawał się już dość duży. Ale może najważniejsze jest to, co się z nim robi…
Cóż, nie ma wyjścia. Podobno nigdy nie zapomina się pierwszego razu…
Zamachnął się i trafił ją kamieniem prosto między oczy.
I wtedy wszystko zaczęło iść nie tak, jak powinno.
Tradycja mówiła, że dziewczyna — kiedy tylko zdoła na powrót zogniskować wzrok i jeśli kamień okaże się odpowiedni — powinna zgodzić się na wszystko, co zaproponuje troll. To znaczy na człowieka przy świecach, tylko we dwoje… Chociaż teraz już się nie robi takich rzeczy, szczególnie gdy ktoś mógłby ich na tym przyłapać.
Nie powinna zmrużyć powiek ani przyłożyć mu w ucho tak, że gałki oczne zastukały w oczodołach.
— Ty głupi troll! — krzyknęła, kiedy Detrytus się zatoczył. — Czemu tak robić? Myślisz, że ja prosta dziewczyna prosto z góra? Dlaczego nie robić jak należy?
— Ale… Ale… — zaczął przerażony jej gniewem Detrytus. — Nie mogłem spytać twojego ojca o pozwolenie, żeby cię uderzyć kamieniem. Nie wiem, gdzie on mieszka…
Ruby wyprostowała się dumnie.
— Całe te staromodne zwyczaje teraz bardzo niekulturalne — parsknęła. — To nie nowocześnie. Ja nie interesować się żaden troll — dodała — który nie nowoczesny. Cios kamieniem w głowę może i sentymentalny — mówiła dalej i z wolna traciła pewność siebie, studiując dalszy ciąg tego zdania — ale diamenty są najlepszym przyjacielem dziewczyny.
Zawahała się. Nie brzmiało to dobrze, nawet dla niej.
— Co? Chcesz, żebym sobie wybił zęby?
— No, niech będzie, nie diamenty — zgodziła się Ruby. — Ale odpowiednie nowoczesne sposoby. Masz robić zaloty. Detrytus się rozpromienił.
— Ale ja… — zaczął.
— Nie tak, że mnie podrzucać, a ja latać — przerwała mu ze znużeniem. — Teraz być odpowiednie, nowe sposoby. Musisz…
Urwała.
Nie była całkiem pewna, co takiego musi Detrytus. Ale spędziła już w Świętym Gaju kilka tygodni, a Święty Gaj zmieniał wszystkich. W Świętym Gaju zanurzyła się w szerokim, międzygatunkowym kobiecym wolnomularstwie, którego istnienia wcześniej nawet nie podejrzewała. I uczyła się szybko. Wiele rozmawiała z sympatycznymi ludzkimi dziewczętami. I krasnoludami. Nawet krasnoludy znają lepsze rytuały godowe, na miłość bogów[16]. A to, co wymyślają ludzie, jest wręcz zadziwiające.
Dziewczyna trolli natomiast mogła liczyć najwyżej na szybkie uderzenie w głowę i resztę życia w pokorze, przy gotowaniu tego, co samiec przywlecze do jaskini.
To się zmieni. Kiedy następnym razem Ruby wróci do domu, góry trolli aż się zatrzęsą — najmocniej od czasu ostatniego zderzenia kontynentów. A tymczasem miała zamiar rozpocząć nowe życie.
Machnęła potężną dłonią.
— Musisz śpiewać pod oknem dziewczyna — wyjaśniła. — I… I masz jej dawać oograah.
— Oograah?
— Tak. Ładne oograah[17]. Detrytus poskrobał się po głowie.
— Czemu?
Ruby na moment wpadła w panikę. W żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego wręczanie niejadalnej roślinności jest takie ważne. Nie miała jednak zamiaru się do tego przyznawać.
— Zabawne, że ty nie wiedzieć — rzuciła zjadliwie. Sarkazm nie trafił do Detrytusa. Jak większość rzeczy.
— Dobrze — rzekł. — Ja nie taki niekulturalny, jak myślisz. Będę nowoczesny. Zobaczysz.
Stuk młotków wznosił się pod niebo. Budynki wyrastały wokół nienazwanej głównej ulicy, sięgając między wydmy. Nikt nie posiadał tu żadnej ziemi; jeśli była pusta, stawiał na niej dom.
Dibbler miał już dwa gabinety. Jeden, w którym krzyczał na ludzi, i drugi, większy, tuż obok, gdzie ludzie sami na siebie krzyczeli. Soli krzyczał na korbowych. Korbowi krzyczeli na alchemików. Demony kręciły się po wszystkich płaskich powierzchniach, tonęły w kubkach kawy i krzyczały na siebie nawzajem. Para doświadczalnych zielonych papug krzyczała do siebie. Ludzie w dziwacznych elementach kostiumów zaglądali tutaj i po prostu krzyczeli. Silverfish krzyczał, bo zupełnie nie mógł zrozumieć, dlaczego ma teraz biurko w zewnętrznym gabinecie, chociaż jest właścicielem wytwórni.
Gaspode stał obojętnie przy drzwiach do wewnętrznego gabinetu. W ciągu ostatnich pięciu minut zarobił odruchowego kopniaka, wilgotny herbatnik i pogłaskanie po łbie. Uznał, że wychodzi na swoje — z psiego punktu widzenia.
Starał się słuchać wszystkich rozmów jednocześnie. Były wyjątkowo pouczające. Choćby dlatego, że niektórzy z tych, co wchodzili tu i krzyczeli, wnosili worki pieniędzy…
— Co?!
Krzyk dobiegł z wewnętrznego gabinetu. Gaspode nadstawił ucha.
16
Wszystkie krasnoludy noszą brody i liczne warstwy odzieży. Zaloty polegają przede wszystkim na sprawdzeniu — w sposób delikatny i ostrożny — jakiej płci jest drugi krasnolud.
17
Trolle znają 5400 słów określających kamienie i tylko jedno na roślinność. Oograah oznacza wszystko, od mchu po gigantyczne sekwoje. Z punktu widzenia trolli, jeśli nie można czegoś zjeść, nie warto tego nazywać.