Выбрать главу

Odetchnął głęboko.

Wszystkie Księgi Mocy przejawiały własną, specyficzną naturę. Octavo było surowe i władcze. Grimoire Skuterów lubił płatać zabójcze psikusy. Radości Seksu Tantrycznego trzeba było trzymać w lodowatej wodzie. Bibliotekarz znał je wszystkie i umiał z nimi postępować.

Ta była inna. Ludzie widywali zwykle dziesiąte czy dwunaste kopie, tak się mające do oryginału, jak rysunek wybuchu do… no, do wybuchu. Ta księga promieniowała czystym, grafitowoszarym złem swej tematyki.

Tytuł dzieła wykuto nad łukiem przejścia, na wypadek gdyby ludzie i małpy zapomnieli.

NECROTELICOMNICON.

Orangutan wsunął klucz do zamka i zmówił gorącą modlitwę do bogów.

— Uuk — powiedział żarliwie. — Uuk.

Drzwi stanęły otworem.

W ciemności usłyszał cichy brzęk łańcucha.

* * *

— Oddycha — oznajmił Victor.

Laddie skakał wokół nich i ujadał wściekle.

— Może powinieneś rozpiąć jej suknię alfo co — zaproponował Gaspode. — Tak tylko pomyślałem — dodał. — Nie musisz tak na mnie patrzeć. Jestem psem, co mogę wiedzieć?

— Chyba nic jej nie dolega, ale… Spójrz na jej ręce. Do licha, co ona tu robiła?

— Prófowała otworzyć te wrota — odparł Gaspode.

— Jakie wrota?

— Te tutaj.

Fragment zbocza osunął się i teraz z piasku wystawały wielkie kamienne bloki. Połamane starożytne kolumny sterczały jak fluorowane zęby.

Między dwoma filarami otwierało się łukowo sklepione przejście, trzy razy wyższe niż Victor i zamknięte bladoszarymi wrotami z kamienia lub z drewna, które po latach stwardniało na kamień. Jedno skrzydło było nieco uchylone, ale nie mogło się otworzyć z powodu nawianego piasku. W tym piasku ktoś gorączkowo wyrył głębokie bruzdy — to Ginger próbowała odgarnąć go gołymi rękami.

— Bez sensu tak się męczyć w upale — stwierdził ogólnikowo Victor. Spojrzał na drzwi, potem na błękitne morze i na Gaspode.

Laddie rozkopywał piasek i podniecony ujadał na szczelinę we wrotach.

— Dlaczego on się tak zachowuje? — zapytał Victor, nagle przejęty dreszczem. — Sierść mu stanęła dęba. Nie wydaje ci się, że ogarnęło go to tajemnicze zwierzęce przeczucie zła?

— Myślę, że jest głupi jak poduszka — odparł Gaspode. — Zamknij się, Laddie!

Zabrzmiał głośny skowyt. Laddie odskoczył od wrót, stracił równowagę na sypkim piasku i potoczył się po zboczu. Kiedy tylko poderwał się na nogi, znowu zaczął szczekać — ale tym razem nie było to zwykłe szczekanie głupiego psa, ale prawdziwy jazgot typu „kot na drzewie”.

Victor pochylił się i dotknął wrót. Były zimne, mimo wiecznego upału Świętego Gaju; wyczuwał leciutką sugestię wibracji.

Przesunął palcami po powierzchni. Była nierówna, jakby rzeźbiona, ale lata całkiem zatarły wizerunek.

— Takie wrota… — odezwał się za nim Gaspode. — Takie wrota, jeśli chcesz poznać moje zdanie, takie wrota, takie wrota… — Nabrał tchu. — Wróżą.

— Hm. A co wróżą?

— Nie muszą wróżyć niczego konkretnego. Możesz mi wierzyć, wystarczy sam fakt wróżenia.

— Musiały być ważne. Wyglądają trochę jak w świątyni — zauważył Victor. — Dlaczego próbowała je otworzyć?

— Osuwa się kawałek zfocza i odsłania tajemnicze wejście. — Gaspode pokręcił głową. — To fardzo wróżenie. Chodźmy gdzieś daleko stąd i zastanówmy się poważnie. Zgoda?

Ginger jęknęła cicho. Victor przykucnął.

— Co powiedziała?

— Nie wiem.

— Brzmiało jak „Postawcie mnie z mamą”.

— To głupie. Pewnie słońce tak na nią podziałało, moim zdaniem — stwierdził mądrym tonem Gaspode.

— Może masz rację. Rzeczywiście jest rozgorączkowana. — Victor podniósł Ginger i zachwiał się lekko pod jej ciężarem. — Chodźmy — wysapał. — Pójdziemy do miasta. Niedługo zrobi się ciemno.

Przyjrzał się karłowatym drzewom. Wrota stały w płytkim zagłębieniu, które zapewne wychwytywało dość rosy, by roślinność była tutaj mniej wysuszona niż gdzie indziej.

— Wiesz co? To miejsce wygląda znajomo — stwierdził. — Tutaj kręciliśmy naszą pierwszą migawkę. Tutaj pierwszy raz ją spotkałem.

— Fardzo romantyczne — przyznał Gaspode, oddalając się szybkim krokiem. Laddie skakał wesoło wokół niego. — Jeśli przez te wrota wyjdzie coś okropnego, fędziecie mogli to nazwać Naszym Potworem.

— Hej! Zaczekaj!

— To się pospiesz.

— Dlaczego chciała stać, jak myślisz? I dlaczego niby akurat teraz zatęskniła za mamą?

— Nie mam pojęcia.

Kiedy odeszli, zagłębienie na powrót wypełniła cisza.

Trochę później zaszło słońce. Ostatnie promienie padły na wrota, zmieniając drobne zadrapania w głębokie rzeźbienia. Z pomocą wyobraźni mogłyby tworzyć wizerunek człowieka.

Z mieczem.

Zabrzmiał najcichszy szelest, kiedy — ziarnko po ziarnku — piasek odsuwał się od wrót. Do północy otworzyły się o co najmniej jedną szesnastą cala.

Holy Wood śniło.

Śniło o przebudzeniu.

* * *

Ruby wygasiła ogień pod kotłami, ustawiła ławy na stołach i już miała zamykać Błękitny Lias. Zanim jednak zdmuchnęła ostatnią lampę, przystanęła jeszcze przed lustrem.

On na pewno czeka dzisiaj przed wyjściem. Jak co wieczór. Był w lokalu i uśmiechał się do siebie. Na pewno coś planował.

Ruby poradziła się kilku pracujących w migawkach dziewcząt i jako dodatek do boa z piór zainwestowała w kapelusz z szerokim rondem i jakimś oograah — nazywały to chyba kwiatem wiśni. Zapewniły ją, że efekt jest porażający.

Kłopot — musiała przyznać — polegał na tym, że był z niego kawał trolla. Przez miliony lat kobiety trollów czuły naturalny pociąg do trolli zbudowanych jak monolity z jabłkiem na czubku. Odwieczne instynkty wysyłały wiadomości wzdłuż kręgosłupa Ruby, zdradziecko przekonując, że długie kły i krzywe nogi to wszystko, czego trollowa dziewczyna może wymagać od partnera.

Takie trolle jak Skallin czy Morry były oczywiście bardziej nowoczesne, potrafiły używać noża i widelca… Ale Detrytus miał w sobie coś… coś uspokajającego. Może to, jak kostki palców dynamicznie ciągnął po ziemi… A poza wszystkim innym Ruby była pewna, że jest mądrzejsza od niego. Dostrzegała w nim rodzaj bezmyślnej przebojowości, która wydała jej się fascynująca. To znowu działał instynkt — inteligencja nigdy nie była u trolli cechą szczególnie pożądaną.

Musiała też przyznać, że niezależnie od prób z boa i stylowymi kapeluszami, dobiegała już stuczterdziestki i miała czterysta funtów więcej, niż dopuszczała moda.

Gdyby tylko zdołał rozwinąć pewne myśli…

A przynajmniej jedną…

Może warto by spróbować makijażu, o którym opowiadały dziewczęta.

Westchnęła, zgasiła lampę, otworzyła drzwi i wyszła w plątaninę korzeni.

Gigantyczne drzewo leżało wzdłuż całej długości zaułka. Detrytus musiał je ciągnąć tu przez wiele mil. Nieliczne ocalałe gałęzie przebijały okna albo żałośnie falowały w powietrzu.

A pośrodku tego wszystkiego Detrytus siedział dumnie na pniu, z uśmiechem jak cząstka arbuza. Rozłożył ręce.

— Tralaa! — powiedział.

Ruby westchnęła ciężko. Romanse nie są rzeczą łatwą, kiedy jest się trollem.

* * *

Bibliotekarz z wysiłkiem przewrócił stronę i przycisnął ją łańcuchem. Książka usiłowała przytrzasnąć mu palce. To zawartość uczyniła ją taką. Złą i zdradziecką.