Daleko za górami leżało Okrągłe Morze, Ankh-Morpork i to dziwne miejsce zwane Świętym Gajem. Dalekie miejsca o dziwnych nazwach…
Wiatr dmuchnął nad sawanną, nawet tutaj niosąc ciche szepty.
Azhural podniósł laskę.
— Od Ankh-Morpork dzieli nas półtora tysiąca mil — rzekł. — Mamy trzysta sześćdziesiąt trzy słonie, pięćdziesiąt wozów z paszą, nadchodzi pora monsunów i nosimy… nosimy… takie ze szkła, tylko że ciemne… ciemne szklane rzeczy na oczach…
Umilkł. Zmarszczył czoło, jak gdyby właśnie słuchał własnego głosu i nie zrozumiał ani słowa.
Powietrze zdawało się migotać.
Zauważył, że M’Bu mu się przygląda.
Wzruszył ramionami.
— Ruszajmy — powiedział.
M’Bu złożył dłonie. Przez całą noc opracowywał porządek marszu.
— Sekcja Niebieska pod wodzą wujka N’gru… Naprzód! — krzyknął. — Sekcja Żółta pod ciocią Googool… Naprzód! Sekcja Zielona pod kuzynem! Kckiem!… Naprzód!
Godzinę później sawanna pod niskim pagórkiem opustoszała. Pozostał tylko miliard much i żuk gnojnik, który nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu.
Coś plusnęło w czerwony pył, pozostawiając mały krater.
I jeszcze raz. I znowu.
Błyskawica rozszczepiła pień rosnącego nieopodal baobabu.
Nadeszła pora deszczowa.
Victora zaczął boleć grzbiet. Noszenie na rękach młodych kobiet w bezpieczne miejsce może wydawać się dobrym pomysłem na papierze, ale już po pierwszych pięćdziesięciu sążniach sprawia poważne kłopoty.
— Wiesz może, gdzie ona mieszka? — zapytał. — I czy to gdzieś blisko?
— Nie mam pojęcia — odparł Gaspode.
— Wspominała kiedyś, że nad sklepem z ubraniami.
— To w alejce obok Forgle’a.
Gaspode i Laddie prowadzili go wąskimi uliczkami, a potem po chwiejnych schodach na zewnątrz ściany budynku. Może wywęszyli pokój Ginger. Victor nie miał ochoty spierać się z tajemniczymi zwierzęcymi zmysłami.
Wspinał się po schodach jak najciszej. Niejasno zdawał sobie sprawę, że miejsca, gdzie ludzie wynajmują pokoje, często nawiedzane są przez Gospodynie Pospolite, zwane też Niezwykle Podejrzliwymi. Uznał, że i tak ma już dość kłopotów.
Za pomocą stóp Ginger otworzył drzwi.
Pokój był mały, niski, wyposażony w smętne, wyblakłe meble, jakie spotyka się we wszystkich wynajętych pokoikach w multiwersum. A przynajmniej tak było na początku.
Teraz umeblowany był Ginger.
Zachowała wszystkie plakaty. Nawet te z pierwszych filmów, gdzie była wpisana małymi literkami jako Dziewczyna. Wisiały przypięte do ścian. Twarze Ginger — i jego własna — spoglądały na Victora ze wszystkich stron.
Na drugim końcu ciasnego pokoju wisiało duże lustro, a przed nim stało kilka nadpalonych świec.
Victor ostrożnie ułożył Ginger na wąskim łóżku i rozejrzał się czujnie. Szósty, siódmy i ósmy zmysł krzyczały do niego ostrzegawczo. Znalazł się w miejscu magicznym.
— To coś w rodzaju świątyni — powiedział. — Świątyni… jej samej.
— Dreszcz mnie od tego przechodzi — wyznał Gaspode.
Victor patrzył. Owszem, udawało mu się dotąd uniknąć wręczenia szpiczastego kapelusza i wielkiej laski, jednak zdołał nabyć instynkty maga. W jego głowie pojawiła się nagle wizja miasta pod morzem, z ośmiornicami rozwijającymi macki w zatopionych bramach i homarami obserwującymi ulice.
— Los nie lubi, kiedy ludzie zajmują więcej miejsca, niż powinni. Wszyscy o tym wiedzą.
„Zamierzam być najsłynniejszą osobą na świecie”, przypomniał sobie. Tak powiedziała.
Potrząsnął głową.
— Nie — zaprzeczył głośno. — Ona po prostu lubi plakaty. To zwykła próżność.
Nawet w jego własnych uszach nie zabrzmiało to wiarygodnie. Pokoik aż brzęczał od…
…czego? Nigdy jeszcze czegoś takiego nie odczuwał. Jakaś moc, to oczywiste. Coś muskało kusząco jego zmysły… Nie całkiem magia, a przynajmniej nie taka, do jakiej był przyzwyczajony. Ale to coś wydawało się całkiem podobne, choć nie takie samo — jak cukier w porównaniu z solą: ten sam kształt, ten sam kolor, a jednak…
Ambicja nie jest magiczna. Potężna, owszem, ale nie magiczna… Na pewno?
Magia nie jest trudna. To największa tajemnica, jaką miała ukrywać wzniesiona przez magów barokowa hierarchia. Kto tylko posiadał choć odrobinę inteligencji i dostateczny upór, mógł dokonywać czarów; właśnie dlatego magowie przesłaniali ten fakt rytuałami i całą tą zabawą ze szpiczastymi kapeluszami.
Sztuka polegała na tym, żeby czarować i wyjść z tego cało.
Całkiem tak jakby rasa ludzka była polem kukurydzy, a magia pomagała jej użytkownikom wyrosnąć nieco wyżej, tak że wystawali ponad resztę. A to ściągało na nich uwagę bogów i… Victor zawahał się… i różnych Stworów spoza tego świata. Ludzie, którzy zajmowali się magią, nie wiedząc, co robią, kończyli zwykle lepko.
Czasem nawet rozmazani po całym pokoju.
Wyobraził sobie Ginger, wtedy na plaży. „Zamierzam być najsłynniejszą osobą na świecie”. Jeśli się dobrze zastanowić, może w tym tkwił nowy element. Ktoś pragnął nie złota, władzy, ziemi ani żadnej z tych rzeczy, które stanowiły znajome elementy świata ludzi. Nie, pragnął po prostu być sobą, tak wielkim, jak to tylko możliwe. Nie mieć, ale być…
Pokręcił głową. Przecież to zwykły wynajęty pokoik w tanim domku, w jakimś miasteczku mniej więcej tak rzeczywistym, jak… jak… powiedzmy, jak grubość migawki. Nie miejsce, żeby snuć takie myśli.
Najważniejsze to pamiętać, że Święty Gaj w ogóle nie jest rzeczywistym miejscem.
Raz jeszcze spojrzał na plakaty. Ma się tylko jedną szansę, mówiła. Człowiek może przeżyć siedemdziesiąt lat i jeśli ma szczęście, dostanie jedną szansę. Wystarczy pomyśleć o utalentowanych narciarzach, którzy przyszli na świat na pustyni. O genialnych kowalach, którzy urodzili się setki lat przed wynalezieniem konia. Nigdy nie wykorzystane zdolności, zmarnowane szansę…
Mam szczęście, pomyślał smętnie, że przypadkiem żyję akurat w tych czasach.
Ginger odwróciła się na bok. Jej oddech stał się bardziej regularny.
— Chodźmy — ponaglał Gaspode. — Nie wypada, żefyś przerywał sam w fuduarze damy.
— Nie jestem sam — zauważył Victor. — Ona jest ze mną.
— O to właśnie chodzi.
— Hau — dodał lojalnie Laddie.
— A wiesz — odezwał się Victor, schodząc za psami po schodach — zaczynam wyczuwać, że coś tu jest nie w porządku. Coś się dzieje, a ja nie wiem co. Po co próbowała dostać się pod wzgórze?
— Pewnie jest w zmowie z mrocznymi Potęgami — domyślił się Gaspode.
— Miasto, wzgórze, ta stara książka i w ogóle… — Victor nie zwracał na niego uwagi. — Wszystko to miałoby sens, gdybym tylko wiedział, co je łączy.
Wyszedł na ulicę, we wczesny wieczór, w światła i gwar Świętego Gaju.
— Jutro pójdziemy tam za dnia i sprawdzimy, co to za wrota — oświadczył.
— Nie, nie pójdziemy — sprzeciwił się Gaspode. — Jutro jedziemy do Ankh-Morpork. Zapomniałeś?
— My? — zdziwił się Victor. — Jedziemy Ginger i ja. O tobie pierwszy raz słyszę.
— Laddie też jedzie. A ja…
— Dobry Laddie!
— Tak, tak. Słyszałem rozmowę treserów. Więc i ja muszę z nim jechać, żefy nie wpadł w jakieś kłopoty i w ogóle. Victor ziewnął.