— Wszystko jedno. Idę do łóżka. Pewnie trzeba będzie wcześnie wyjechać.
Gaspode rozejrzał się niewinnie po ulicy. Gdzieś niedaleko otworzyły się drzwi i zabrzmiał pijacki śmiech.
— Pomyślałem, że przed snem moglifyśmy się przespacerować — powiedział. — Pokażę Laddie…
— Dobry Laddie!
— …widoki i różne rzeczy…
Victor przyjrzał mu się podejrzliwie.
— Tylko niech nie wraca za późno — uprzedził. — Będą się martwić.
— Pewnie, oczywiście — uspokoił go Gaspode. — Dofranoc. Patrzył za odchodzącym Victorem.
— Ha — mruknął pod nosem. — Ciekawe, czy o mnie ktoś fy się martwił. — Zerknął na Laddie, który posłusznie się poderwał. — No dofrze, szczeniaku — rzekł. — Pora na naukę. Lekcja Pierwsza: Zdofywanie Darmowych Drinków w Farach. Masz szczęście — dodał — że mnie spotkałeś.
Była północ. Dwie psie sylwetki sunęły chwiejnie środkiem.
— To my, dwa małe jagniątka… — wył Gaspode — które zgubiły drogę…
— Hau! Hau! Hau!
— Jesteśmy małe owieczki, co się… co się… — Gaspode usiadł i podrapał się w ucho, a przynajmniej w miejsce, gdzie niejasno pamiętał, że powinno być ucho. Łapa pomachała niepewnie w powietrzu.
Laddie spojrzał na niego ze współczuciem.
Wieczór okazał się niezwykle udany. Gaspode zawsze zdobywał drinki, po prostu siedząc i patrząc na ludzi z naciskiem, aż poczuli zakłopotanie i nalewali mu trochę piwa na spodek, w nadziei że wypije i sobie pójdzie. Technika była powolna i nużąca, ale skuteczna. Jednak Laddie…
Laddie robił sztuczki. Laddie umiał pić z butelki. Laddie wyszczekiwał, ile palców ktoś mu pokazuje. Gaspode też to potrafił, oczywiście, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że takie wyczyny zasługują na nagrodę.
Laddie mógł podejść do młodej kobiety, zaproszonej na kolację przez ambitnego adoratora, położyć jej głowę na kolanach i rzucić obojgu tak wyraziste spojrzenie, że adorator kupował mu miseczkę piwa i torbę herbatników w kształcie złotych rybek, żeby tylko zrobić wrażenie na potencjalnej ukochanej. Gaspode nie mógłby osiągnąć tego efektu, ponieważ był za niski względem kolan, a zresztą gdyby nawet próbował, wywołałby jedynie zdegustowane okrzyki.
Siedział więc pod stołem z początku zakłopotany i pełen niesmaku, a później pijany, zakłopotany i pełen niesmaku, gdyż Laddie — jeśli chodziło o dzielenie się piwem — był wcieleniem wielkoduszności.
Teraz, kiedy wyrzucili ich już z baru, Gaspode uznał, że przyszła pora na wykład prawdziwej psiowości.
— Nie wolno tak się nanizać… polizać… poniżać wofec ludzi — oświadczył. — W ten sposóf kompletujesz… kompromitujesz wszystkich. Nigdy nie zrzucimy kajdan zależności od ludzi, jeśli takie psy jak ty tylko fiegają i fez przerwy się cieszą na widok człowieka. Muszę zaznaczyć, że poczułem się osofiście narażony… porażony… urażony, kiedy rofiłeś ten numer z leżeniem na grzfiecie i udawaniem trupa.
— Hau.
— Jesteś psem łańcuchowym ludzkiego imperializmu — dodał oskarżycielskim tonem Gaspode.
Laddie zakrył łapami nos.
Gaspode spróbował wstać, potknął się o własne nogi i usiadł ciężko. Po chwili dwie wielkie łzy spłynęły mu po pysku.
— No tak… — powiedział. — Ja nigdy nie miałem takiej szansy, ot co. — Zdołał jakoś stanąć na wszystkich czterech łapach. — Pomyśl, jaki start miałem w życiu, Ciśnięty do rzeki w worku… W zwyczajnym worku. Śliczny mały szczeniaczek otwiera oczęta, spogląda w zachwycie na świat i w ogóle, i nagle trafia do worka. — Łzy kapały mu z nosa. — Przez dwa tygodnie myślałem, że cegła jest moją mamusią.
— Hau — odpowiedział Laddie ze współczuciem i całkowitym brakiem zrozumienia.
— Takie już moje szczęście, że wrzucili mnie do Ankh — mówił dalej Gaspode. — W każdej innej rzece fym utonął i poszedł do psiego niefa. Słyszałem, że kiedy zdychasz, przychodzi do ciebie taki wielki, czarny, widmowy pies i mówi: Nadszedł twój czas. Choć… Chodź.
Gaspode zapatrzył się na nic szczególnego.
— W Ankh nie można utonąć — stwierdził po namyśle. — Twarda rzeka z tej Ankh.
— Hau.
— Nawet psu fym tego nie życzył. Metaforycznie.
— Hau.
Gaspode spojrzał w bystre, czujne i nieodmiennie głupie oczy Laddiego.
— Nie zrozumiałeś ani słowa z tego, co ci mówiłem, co? — mruknął.
— Hau — odpowiedział Laddie i zaczął służyć.
— Szczęściarz — westchnął Gaspode.
Przy wylocie zaułka dostrzegł jakiś ruch. Usłyszał ludzki głos.
— Tam jest! Tutaj, Laddie, do nogi! Słowa wręcz ociekały ulgą.
— To Człowiek — warknął Gaspode. — Nie musisz iść.
— Dobry Laddie! Laddie dobry! — zaszczekał Laddie i posłusznie, choć trochę chwiejnie potruchtał na spotkanie ludzi.
— Wszędzie cię szukaliśmy — mruknął jeden z treserów i podniósł kij.
— Nie bij go — powstrzymał go drugi. — Wszystko popsujesz. Spojrzał w głąb zaułka i napotkał biegnący w przeciwną stronę wzrok Gaspode.
— To ten worek pcheł, który stale się kręci w pobliżu — stwierdził. — Dreszczy dostaję na jego widok.
— Rzuć w niego czymś — poradził pierwszy.
Treser schylił się po kamień, ale kiedy się wyprostował, zaułek był pusty. Pijany czy trzeźwy, w pewnych sytuacjach Gaspode reagował błyskawicznie.
— Widziałeś? — burknął treser, badając wzrokiem cienie. — Jakby czytał w myślach.
— To zwykły kundel — uspokoił go towarzysz. — Nie przejmuj się. Weźmy tego na smycz i wracajmy, zanim pan Dibbler coś odkryje.
Laddie posłusznie szedł za nimi aż do Wieku Nietoperza i pozwolił przypiąć się łańcuchem do budy. Może mu się to nie spodobało, ale trudno mieć pewność wśród tego labiryntu obowiązków, odruchów i niejasnych emocjonalnych cieni, które tworzyły coś, co z braku lepszego określenia można nazwać jego umysłem.
Na próbę raz czy dwa szarpnął łańcuch, po czym położył się i czekał na rozwój wydarzeń.
Po chwili z drugiej strony ogrodzenia odezwał się cichy, chrapliwy głos:
— Mógłfym posłać ci kość z ukrytym w środku pilnikiem, ale pewnie fyś go zjadł.
Laddie podniósł głowę.
— Dobry Laddie! Dobry Gaspode!
— Cicho! Cicho! Powinni przynajmniej pozwolić ci porozmawiać z adwokatem. Przykuwanie kogoś łańcuchem stanowi złamanie przyrodzonych praw psa.
— Hau!
— Zresztą odpłaciłem im. Poszedłem za tym okropnym do jego domu i ofsiusiałem mu całe drzwi.
— Hau!
Gaspode westchnął i odszedł. Czasami w głębi serca rozważał, czy nie byłoby przyjemniej do kogoś należeć. Nie być czyjąś własnością, nie być uwiązanym przez kogoś na łańcuchu, ale naprawdę należeć, cieszyć się na jego widok, przynosić mu w zębach kapcie, tęsknić, kiedy umrze i tak dalej.
Laddie naprawdę lubił takie rzeczy, jeśli można to nazwać lubieniem, skoro miał te uczucia wbudowane w same kości. Gaspode myślał ponuro, czy nie tym jest prawdziwa psiowość… Zawarczał głucho. Nie, nie tym, jeśli on ma w tej sprawie coś do powiedzenia. Prawdziwa psiowość to nie żadne kapcie, spacery i tęsknoty za ludźmi; tego Gaspode był pewien. Psiowość to być twardym, niezależnym i sprytnym.