Выбрать главу
PORWANE WIATREM.
* * *

Victor rzucał się i przewracał w wąskim łóżku. Nie mógł zasnąć. Wizje sunęły przez jego na wpół uśpiony umysł. Były tam wyścigi rydwanów, pirackie statki, jakieś obiekty, których nie zdołał zidentyfikować, a pośród tego wszystkiego coś wspinało się na wieżę. Coś wielkiego i strasznego, rzucającego wyzwanie całemu światu. I ktoś krzyczał…

Poderwał się, zlany potem.

Po kilku minutach zsunął nogi na podłogę, wstał i podszedł do okna.

Ponad światłami miasta wzgórze Świętego Gaju drzemało w pierwszych bladych promieniach świtu. Zapowiadał się kolejny piękny dzień.

* * *

Sny Holy Woodu płynęły po ulicach wielkimi, złocistymi, niewidzialnymi falami.

I Coś przypłynęło wraz z nimi.

Coś, co nigdy, ale to nigdy nie śniło. Coś, co nigdy nie zasypiało.

Ginger wstała z łóżka i także spojrzała na wzgórze, choć można wątpić, czyje widziała. Poruszając się jak niewidoma, przeszła po schodach i pobiegła śladem odpływającej nocy.

Nieduży pies, kot i mysz obserwowali ją z cienia.

— Widzieliście jej oczy? — upewnił się Gaspode.

— Świeciły — potwierdził kot. — Fuj!

— Idzie na wzgórze — stwierdził Gaspode. — Wcale mi się to nie podofa.

— Co z tego? — zapytał Pip. — Zawsze się kręci koło wzgórza. Przychodzi co noc i wzdycha tam dramatycznie.

— Co?

— Każdej nocy. Myśleliśmy, że chodzi o te romanse.

— Ale przecież choćfy po tym, jak się rusza, widać, że coś jest nie w porządku — przekonywał zrozpaczony Gaspode. — Ona nie idzie normalnie, tylko się zatacza. Jakfy coś ją popychało, jakiś wewnętrzny głos alfo co.

— Wcale tak nie uważam — odparł Pip. — Według mojego słownika, chodzenie na dwóch nogach to właśnie zataczanie.

— Popatrzcie tylko na jej twarz! Coś z nią jest nie tak!

— Oczywiście, że coś z nią jest nie tak. Jest człowiekiem — burknął Pip.

Gaspode rozważył możliwości. Nie miał ich wiele. Oczywistym rozwiązaniem byłoby odszukanie Victora i sprowadzenie go tutaj.

Odrzucił ten pomysł. Przypominał głupie nadskakiwanie Laddiego. Sugerował, że najlepsze, co mógł zrobić pies, gdy stanie wobec zagadki, to znaleźć człowieka, żeby ją rozwiązał.

Podbiegł i chwycił w zęby wlokący się po ziemi skraj nocnej koszuli Ginger. Szła dalej, ciągnąc go za sobą. Gaspode usłyszał śmiech kota, trochę zbyt ironiczny jak na jego gust.

— Pora się zfudzić, panienko — warknął, puszczając koszulę. Ginger nie zatrzymała się nawet.

— Widzisz? — zawołał kot. — Wysztarczy dać im przeciwsztawny kciuk, a już uważają się za czoś lepszego.

— Pójdę za nią — oświadczył Gaspode. — Samotna dziewczyna nocą nie jest fezpieczna.

— No i masz te pszy — zwrócił się kot do myszy. — Zawsze nadszkakują ludziom. Mówię ci, nasztępnym razem będzie już miał diamentową obrożę i miszkę że szwoim imieniem.

— Jeśli szukasz okazji, żefy stracić trochę sierści z pyska, to trafiłeś we właściwe miejsce, koteczku — warknął Gaspode, odsłaniając swoje spróchniałe zęby.

— Nie mam zamiaru tego szłuchać — oświadczył kot, z wyższością zadzierając nos. — Chodź, Pip, szprawdzimy tamten sztosz odpadków. Tam nie ma tylu śmieci.

Gaspode obserwował ich spod zmrużonych powiek.

— Mruczuś! — krzyknął jeszcze.

Potem pobiegł za Ginger. Sam siebie nienawidził.

Gdyfym fył wilkiem, myślał, którym technicznie przecież jestem, stanowczo rozdarłfym ją szczękami i tak dalej. Każda dziewczyna włócząca się samotnie, i to po ciemku, fyłafy w poważnych kłopotach. Mógłfym zaatakować, mogę zaatakować, kiedy tylko zechcę, po prostu nie mam ochoty. Coś, czego na pewno nie rofię, to jej nie pilnuję. Wiem, Victor prosił, żefym na nią uważał, ale nikt mnie nie przyłapie na wykonywaniu rozkazów ludzi. Jeszcze nie widziałem ludzi, którzy moglify mi rozkazywać. Gardło fym rozdarł i tyle. Ha. A gdyfy coś jej się stało, on fy chodził smętny całymi dniami i pewnie zapominał mnie nakarmić. Co prawda takie psy jak ja nie potrzefują ludzi, żefy ich karmili, mogę przecież powalać renifery, skakać im na grzfiety i przegryzać tętnice, ale o wiele wygodniej jest dostawać wszystko na talerzu.

Ginger szła dość szybko. Gaspode wywiesił język, próbując dotrzymać jej kroku. Głowa go bolała.

Zaryzykował kilka spojrzeń na boki, by sprawdzić, czy nie widzą go inne psy. Gdyfy tak, pomyślał, zawsze mogę udawać, że ją gonię.

Zresztą to właśnie robił. Kłopot w tym, że nigdy nie był zbyt sprawny, nawet w najlepszych czasach, i coraz trudniej mu było nadążyć. Powinna mieć odrobinę przyzwoitości i zwolnić trochę.

Ginger zaczęła się wspinać na zbocze.

Gaspode pomyślał, czyby głośno nie zaszczekać. Gdyby potem ktoś się zainteresował, zawsze mógłby tłumaczyć, że chciał ją przestraszyć. Ale powietrza w płucach pozostało mu najwyżej na groźne rzężenie.

Ginger pokonała grzbiet i zniknęła w zagłębieniu między drzewami.

Gaspode powlókł się za nią, wyprostował się, otworzył pysk, żeby zaskomleć ostrzegawczo, i niemal połknął własny język.

Wrota otworzyły się na kilka cali. Na jego oczach z niewielkiej wydmy spłynęła strużka piasku.

I słyszał głosy. Miał uczucie, że nie wymawiają słów, ale kości słów, znaczenia bez żadnej osłony. Brzęczały wokół jego spłaszczonej głowy niczym żebrzące moskity, proszące, kuszące i…

…był najsławniejszym psem na świecie. Sierść wygładziła mu się, wytarte miejsca wypuściły lśniące włosy, futro porosło zwinną nagle postać i przestało wchodzić w zęby. Przed nim pojawiały się półmiski, pełne nie wielobarwnych i tajemniczych organów, jakie zwykle mu dawano do jedzenia, ale ciemnoczerwonych steków. Była też słodka woda, nie, to piwo w misce z wypisanym jego imieniem. Kuszące zapachy w powietrzu sugerowały, że kilka psich dam chętnie się z nim zapozna, kiedy już zje i wypije do syta. Tysiące ludzi uważało, że jest wspaniały. Miał obrożę ze swoim imieniem i…

Nie, to się nie zgadza. Nie obrożę. Jeśli nie wyznaczy się granicy przy obrożach, następnym razem to będzie piszcząca gumowa zabawka.

Wizja rozwiała się w chaosie i teraz…

…stado pędziło między ciemnymi, zasypanymi śniegiem drzewami, pędziło za nim, rozdziawiając czerwone paszcze. Długie łapy pożerały dystans. Uciekający saniami ludzie nie mieli żadnych szans; jeden wypadł, kiedy płoza podskoczyła na gałęzi, i leżał teraz na drodze; wrzeszczał, kiedy dopadł go Gaspode i wilki…

Nie, tutaj też coś jest nie tak, myślał ogłupiały. Przecież naprawdę nie je się ludzi. Owszem, ma się ich po uszy, to prawda, bogowie świadkami, ale żeby ich zjadać…

Zamęt instynktów groził spięciem w jego schizofrenicznym psim umyśle.

Głosy z niesmakiem zrezygnowały z ataku i skupiły się na Ginger, która próbowała metodycznie odgarniać jak najwięcej piasku.

Pchła ukąsiła mocno Gaspode. Pewnie śniła, że jest największą pchłą na świecie. Odruchowo podniósł łapę, żeby się podrapać… i zaklęcie opadło.

Zamrugał.

— Niech to demony… — jęknął.

Coś takiego dzieje się z ludźmi? Ciekawe, jakie sny zsyłają na nią…

Włosy stanęły mu dęba na grzbiecie.

Nie potrzebował żadnych tajemniczych zwierzęcych instynktów. Całkiem zwyczajne, ogólne instynkty zupełnie wystarczały, by go przerazić.