Выбрать главу

— Bardzo dobrze! — przerwał mu Dibbler. — Zuch chłopak. Wiedziałem, że jest takie słowo. Wydziedziczyć. Słyszałeś, Soli?

— Tak, wujku — przyznał zniechęcony Soli. — Spróbuję poszukać cieślów, dobrze?

— Dobrze.

Soli rzucił Victorowi na pożegnanie spojrzenie pełne zalęknionego podziwu. Dibbler zaczął poganiać grupkę korbowych. Instrukcje płynęły z jego ust niczym woda z fontanny.

— Chyfa nikt dzisiaj nie pojedzie już do Ankh-Morpork — odezwał się głos z wysokości Victorowego kolana.

— Rzeczywiście, Dibbler jest dzisiaj bardzo… ambitny. Zupełnie do siebie niepodobny.

Gaspode podrapał się w ucho.

— Muszę ci o czymś powiedzieć. Zaraz, co to fyło? A, już wiem. Twoja dziewczyna jest opętana przez demoniczne moce. Nocą widzieliśmy ją na wzgórzu, prawdopodofnie zamierzała połączyć się z diaflem. Co o tym myślisz?

Wyszczerzył zęby. Był dumny ze sposobu, w jaki przedstawił sprawę.

— To miło — odparł z roztargnieniem Victor. Dibbler zachowywał się dzisiaj jeszcze bardziej dziwacznie niż zwykle. A nawet bardziej niż zwykle mieszkańcy Świętego Gaju.

— No tak… — Gaspode nieco się zirytował tą reakcją. — Hasa pewnie po nocach z przerażającymi, okultystycznymi Inteligencjami z Tamtej Strony… Wcale rym się nie zdziwił…

— Dobrze — odpowiedział Victor.

Normalnie nikt niczego w Świętym Gaju nie pali. Raczej zachowuje na później i zamalowuje drugą stronę. Wbrew sobie, zaczynał odczuwać zaciekawienie.

— …tysiące statystów — mówił Dibbler. — Nie obchodzi mnie, skąd ich weźmiemy. Jak będzie trzeba, zatrudnimy cały Święty Gaj, jasne? I jeszcze…

— Pomaga im w nienawistnych staraniach zmierzających do przejęcia władzy nad całym światem, jeśli mam wyrazić swoją opinię — stwierdził Gaspode.

— Rzeczywiście? — spytał Victor.

Dibbler rozmawiał z dwoma uczniami alchemików. Co? Dwudziestoszpulowiec? Przecież nikt dotąd nawet nie myślał o przekroczeniu granicy pięciu szpul…

— Tak; kopała u wrót, fo chciała przefudzić je z pradawnego snu, fy mogły szerzyć zniszczenie, i takie rzeczy — tłumaczył Gaspode. — Pewnie z pomocą kotów, zapamiętaj moje…

— Słuchaj, czy nie mógłbyś się na chwilę uciszyć? — przerwał mu z irytacją Victor. — Chcę wiedzieć, o czym oni mówią.

— No to przepraszam fardzo… Prófowałem tylko ocalić świat — mruczał Gaspode. — A kiedy już upiorne Stwory sprzed Zarania Czasu zaczną machać do ciefie spod łóżka, nie przychodź do mnie się skarżyć.

— O czym ty gadasz?

— Nic ważnego.

Dibbler obejrzał się i dostrzegł Victora z wyciągniętą szyją. Skinął na niego.

— Hej, chłopcze! Chodź no tutaj. Czyżbym miał dla ciebie rolę?

— Ma pan? — spytał Victor, przeciskając się przez tłum.

— Przecież mówię.

— Nie. Pytał pan… — zaczął Victor i zrezygnował.

— A gdzie panna Ginger, jeśli wolno spytać? Jak zawsze się spóźnia?

— …pewno zaspała… — mamrotał ponury, całkowicie ignorowany głos, wydobywający się spomiędzy lasu nóg. — Pewnie takie grze-fanie się w okultyzmie męczy…

— Soli, poślij kogoś, żeby ją sprowadził.

— Tak, wujku.

— …ale czego tu się dziwić, hm, tacy, co lufią koty, są zdolni do wszystkiego, nie można takim ufać…

— I znajdź kogoś, kto przepisze łóżko.

— Tak, wujku.

— …ale czy ktoś mnie słucha? Nie oni. Jakfym miał lśniące futro, fiegał w kółko i szczekał, wtedy fy słuchali, jasne…

Dibbler otworzył usta, żeby jeszcze coś powiedzieć, ale nagle zmarszczył brwi i uniósł rękę.

— Co to za mamrotanie? — zapytał.

— …pewnie ocaliłem dla nich świat i słusznie mi się należy jakiś pomnik, ale nie, nie, panie Gaspode, fo nie jest pan odpowiednią osofą, więc…

Narzekanie ucichło. Ludzie rozstąpili się, odsłaniając małego szarego psa na krzywych nogach, który spojrzał spokojnie na Dibblera.

— Szczek? — powiedział z niewinną miną.

* * *

W Świętym Gaju wydarzenia zawsze biegły prędko, ale praca nad Porwanym wiatrem mknęła naprzód niczym kometa. Wszystkie inne migawki Wieku Nietoperza zostały wstrzymane. Podobnie jak większość innych w mieście, ponieważ Dibbler podkupiał aktorów i korbowych, płacąc im dwa razy więcej niż inni.

Między wydmami powstawało coś w rodzaju Ankh-Morpork. Byłoby taniej, narzekał Soli, gdyby zaryzykować gniew magów, zrobić parę obrazków w prawdziwym Ankh-Morpork, a potem wsunąć komuś garść dolarów, żeby podłożył ogień w mieście.

Dibbler się nie zgadzał.

— Poza wszystkim innym — mówił — nie wyglądałoby to jak należy.

— Przecież to prawdziwe Ankh-Morpork, wujku — protestował Soli. — Jest dokładnie takie, jak należy. Jak może wyglądać inaczej?

— Ankh-Morpork, rozumiesz, wcale nie wygląda tak znowu naturalnie — oświadczył po namyśle Dibbler.

— Przecież jest naturalne! — krzyknął Soli. Więzy rodzinne naprężyły się do granicy pęknięcia. — Naprawdę tam stoi! Jest naprawdę sobą! Nie można zrobić bardziej naturalnego Ankh-Morpork! Jest tak naturalne, jak to tylko możliwe!

Dibbler wyjął z ust cygaro.

— Nie jest — rzucił krótko. — Zobaczysz.

Ginger pojawiła się koło południa. Była tak blada, że nawet Dibbler na nią nie krzyczał. Cały czas z niechęcią zerkała na Gaspode, który starał się schodzić jej z drogi.

Zresztą Dibbler i tak był zajęty. Siedział w gabinecie i tłumaczył Fabułę.

Zasadniczo była całkiem prosta i rozwijała się wzdłuż typowych wątków: Chłopak Spotyka Dziewczynę, Dziewczyna Spotyka Innego Chłopaka, Chłopak Traci Dziewczynę… Tyle że tutaj akurat w środku tego wszystkiego trwała wojna domowa…

Przyczyny wybuchu Ankh-Morporkańskiej Wojny Domowej (od 20:32, 3 Grune’a 432 r. do 10:45, 4 Grune’a 432 r.) zawsze były tematem gorących dyskusji historyków. Istnieją dwie główne teorie:

1) Prosty lud, nękany podatkami przez wyjątkowo głupiego i niemiłego króla, uznał, że starczy już tego i czas zrezygnować z przestarzałej koncepcji monarchii, by zastąpić ją — jak się potem okazało — ciągiem despotycznych władców, którzy nadal nękali podatkami, ale mieli przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby nie udawać, iż bogowie dali im do tego prawo;

albo 2) Jeden z graczy w Okalecz Pana Cebulę oskarżył w tawernie innego gracza, że ma w ręku więcej asów, niż zwykle występuje w talii, sięgnięto po noże, potem ktoś uderzył kogoś innego ławą, potem ktoś jeszcze dźgnął kogoś, zaczęły fruwać strzały, ktoś zaczął się huśtać na żyrandolu, nieostrożnie ciśnięty topór trafił kogoś na ulicy, później wezwano Straż, ktoś podłożył ogień w lokalu, ktoś jeszcze uderzył wiele innych osób stołem, aż w końcu wszyscy stracili cierpliwość i zaczęły się walki.

W każdy razie przyczyny te doprowadziły do wojny domowej, która niezbędna jest każdej dojrzałej cywilizacji[20]

— Widzę to tak — mówił Dibbler. — Jest taka szlachetnie urodzona dziewczyna, mieszkająca całkiem sama w wielkim domu, jasne, a jej chłopak odchodzi, by walczyć z buntownikami, rozumiecie, ona spotyka innego, więc zaczynają działać między nimi różne reakcje chemiczne…

— Wybuchają? — zdziwił się Victor.

— To znaczy, że się zakochują — wyjaśniła lodowato Ginger.

вернуться

20

Poza wszystkim innym, daje ona bratu lepszy pretekst do walki z bratem niż zwykłe powody, na przykład to, co jego żona powiedziała o mamie na pogrzebie cioci Very.