— Coś w tym stylu. — Dibbler kiwnął głową. — Oczy spotykają się w zatłoczonym pokoju i w ogóle. A jest całkiem sama, jeśli nie liczyć służby i, pomyślmy, może jej psa…
— To będzie Laddie? — upewniła się Ginger.
— Tak. I oczywiście robi wszystko, co może, żeby zachować rodzinną kopalnię, więc tak niby flirtuje z oboma, chłopakami znaczy, nie z psem, a potem jeden z nich ginie na wojnie, a ten drugi ją rzuca, ale to nic nie szkodzi, bo w głębi serca jest twarda. — Wyprostował się. — Co o tym myślicie? — zapytał.
Ludzie w gabinecie z zakłopotaniem spoglądali na siebie nawzajem.
Trwało niespokojne milczenie.
— Brzmi świetnie, wujku — oświadczył wreszcie Soli, który wolał już dzisiaj nie mieć kłopotów.
— Technicznie bardzo wymagające — dodał Halogen. Rozległ się chór wspierających go z ulgą głosów.
— Sam nie wiem — odezwał się wolno Victor.
Wszyscy obecni zwrócili ku niemu oczy w taki sposób, w jaki widzowie wokół areny z lwami spoglądają na pierwszego skazańca, który ma zostać wepchnięty zza żelaznej kraty.
Victor mówił dalej:
— To już wszystko? Niezbyt to, jak by to powiedzieć, skomplikowane jak na taką długą migawkę. Ludzie się zakochują, kiedy w tle toczy się wojna domowa… Nie bardzo widzę, jak można z tego zrobić obrazek.
Znowu zapadła cisza. Ludzie stojący obok Victora zaczęli się lekko odsuwać. Dibbler patrzył na niego nieruchomo.
Spod krzesła Victora dobiegał niemal niesłyszalny cichy głos:
— …och, oczywiście, zawsze jest jakaś rola dla Laddie… Co on ma takiego, czego mnie frakuje, tego chciałfym się… Dibbler wciąż patrzył na Victora.
— Masz rację — stwierdził w końcu. — Masz rację. Victor ma rację. Dlaczego nikt inny tego nie zauważył?
— Tak właśnie myślałem, wujku — rzekł pospiesznie Soli. — Musimy trochę to nadmuchać. Dibbler machnął cygarem.
— Możemy dołożyć coś w czasie pracy, żaden problem. Na przykład… no… Co powiecie na wyścig rydwanów? Ludzie zawsze lubili wyścigi rydwanów. Trzymają w napięciu. Czy ktoś wypadnie, czy urwą się koła? Tak. Wyścig rydwanów.
— Wujku… Wiesz, tego… czytałem trochę o wojnie domowej — powiedział ostrożnie Soli — i raczej nikt nie wspominał, że…
— Nie było tam wyścigów rydwanów. Mam rację? — zapytał Dibbler uprzejmym tonem, kryjącym jednak brzytwy groźby. Soli zgarbił się.
— Skoro tak stawiasz sprawę, wujku… Tak, masz rację.
— I jeszcze… — Dibbler się zamyślił. — Moglibyśmy spróbować… wielkiego, ogromnego rekina?
Nawet on sam wydawał się nieco zaskoczony tym pomysłem. Soli zerknął z nadzieją na Victora.
— Jestem prawie pewien, że rekiny nie walczyły w Ankh-Morporkańskiej Wojnie Domowej — oświadczył Victor.
— Jesteś pewien?
— Jestem pewien, że ludzie by zauważyli.
— Słonie by je stratowały — mruknął pod nosem Soli.
— No tak — westchnął smętnie Dibbler. — To była tylko sugestia. Sam nie wiem, po co o tym mówiłem.
Przez chwilę wpatrywał się w pustkę, po czym energicznie potrząsnął głową.
Rekin, myślał Victor. Wszystkie złote rybki własnych myśli pływają sobie wesoło, aż nagle woda porusza się i z zewnątrz nadpływa wielki rekin idei. Zupełnie jakby ktoś myślał za nas.
— Nie potrafisz się zachować — powiedział do Gaspode Victor, kiedy zostali sami.
— Przez cały czas słyszałem, jak marudzisz pod krzesłem.
— Może i nie potrafię, ale przynajmniej nie wzdycham do dziewczyny, która wpuszcza do naszego świata jakieś straszliwe Stwór; Ciemności — odparł Gaspode.
— Mam nadzieję, że nie wzdychasz — mruknął Victor. I dodał: — O co ci chodzi?
— Aha! Teraz słucha. Twoja dziewczyna…
— Ona nie jest moją dziewczyną!
— Niedoszła dziewczyna — poprawił się Gaspode — wychodzi co noc i prófuje otworzyć wrota we wzgórzu. Wczoraj też prófowała, kiedy już poszedłeś. Zofaczyłem ją. I powstrzymałem — dodał wyzywająco. — Oczywiście, nie oczekuję pochwał. Ale tam jest coś strasznego, a ona chce to wypuścić. Nic dziwnego, że stale się spóźnia i rano jest zmęczona, skoro całe noce tylko kopie w piasku.
— Skąd wiesz, że są straszne? — spytał Victor słabym głosem.
— Ujmę to w ten sposóf — rzekł Gaspode. — Jeśli coś siedzi w jaskini pod wzgórzem, za wielkimi, ciężkimi wrotami, to nie dlatego że ludzie chcą, fy co wieczór wychodziło i zmywało naczynia, prawda? Oczywiście — dodał łaskawie — nie twierdzę, że ona wie, co rofi. Prawdopodofnie opanowali jej słafy, kofiecy, kotolufny umysł i kierują nim wedle swej złej woli.
— Czasami opowiadasz straszne bzdury — stwierdził Victor, ale nawet sobie nie wydał się przekonujący.
— No to ją zapytaj — poradził pies.
— Zapytam!
— I dofrze!
Ale jak? — zastanawiał się Victor, kiedy wyszli na słońce. Przepraszam, panienko, mój pies twierdzi, że… nie. Cześć, Ginger, podobno wychodzisz nocami i… nie. Hej, Gin, jak to się stało, że mój pies cię widział… nie.
Może powinien zwyczajnie zacząć rozmowę i czekać, aż w naturalny sposób dojdą do potworów Spoza Pustki?
Ale rozmowa musiała zaczekać, ponieważ właśnie toczyła się kłótnia.
Chodziło o trzecią główną rolę w Porwanym wiatrem. Victor miał oczywiście zagrać bohatera przystojnego i rozbrajającego, Ginger była jedyną możliwą do głównej roli kobiecej, ale druga rola męska — tego nudnego, ale solidnego — sprawiała problemy.
Victor nigdy jeszcze nie widział, żeby ktoś tupał nogą ze złości. Zawsze uważał, że takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach. Ale Ginger właśnie to robiła.
— Bo będę wyglądać jak idiotka, oto dlaczego! — mówiła. Soli, który w tej chwili czuł się już jak piorunochron w burzliwy dzień, rozpaczliwie wymachiwał rękami.
— Przecież jest idealny do tej roli — tłumaczył. — To ma być ktoś solidny…
— Solidny? Oczywiście, że jest solidny! Przecież jest z kamienia! — krzyczała Ginger. — Może nosić kolczugę i sztuczny wąsik, ale wciąż będzie trollem!
Skallin, który wyrastał monolitycznie nad obojgiem, chrząknął głośno.
— Przepraszam bardzo — powiedział. — Mam nadzieję, że nie wpadamy tutaj w elementalizm.
Teraz Ginger zamachała rękami.
— Lubię trolle — oświadczyła. — To znaczy jako trolle. Ale chyba nie mówisz poważnie, przekonując mnie, że mam zagrać romantyczną scenę ze… ze skarpą.
— Jedną chwileczkę — przerwał jej Skallin. Jego głos wznosił się powoli, niby ramię miotacza. — Chcesz powiedzieć, że można pokazywać trolle, jak biją ludzi maczugami, ale nie można pokazywać, że trolle mają też bardziej wyrafinowane uczucia, nie mniej wyrafinowane od gąbczastych ludzi?
— Ona wcale tego nie powiedziała — zaprotestował zrozpaczony Soli. — Ona nie…
— Jeśli mnie zranisz, czy nie będę krwawił? — przerwał mu Skallin.
— Nie, nie będziesz — odparł Soli. — Ale…
— No tak, ale mógłbym. Gdybym miał krew, zachlapałbym nią tu wszystko dookoła.
— I jeszcze jedno — wtrącił się krasnolud, szturchając Solla w kolano. — W scenariuszu stoi napisane, że ona jest właścicielką kopalni pełnej zadowolonych, wesołych, rozśpiewanych krasnoludów. Zgadza się?
— Tak — potwierdził Soli, odsuwając od siebie problem trolli. — O co chodzi?
— To trochę stereotypowe, nie? Znaczy założenie, że krasnoludy oczywiście są górnikami. Nie rozumiem, czemu przez cały czas obsadzają nas w takich charakterystycznych rolach.