Выбрать главу

— Przecież większość krasnoludów jest górnikami…

— Niby tak, ale wcale nie jesteśmy z tego powodu szczęśliwi — oświadczył inny krasnolud. — No i nie śpiewamy przez cały czas.

— Ma rację — dodał trzeci krasnolud. — Chodzi o bezpieczeństwo, rozumiesz? Jak zaczniesz śpiewać, możesz sobie zwalić na głowę cały strop.

— I jeszcze w pobliżu Ankh-Morpork nie ma żadnych kopalni — stwierdził krasnolud, być może ten pierwszy, chociaż Sollowi wydawali się identyczni. — Wszyscy o tym wiedzą. Miasto stoi na iłach. Będziemy pośmiewiskiem, jeśli nasi zobaczą, że kopiemy za klejnotami w okolicach Ankh-Morpork.

— Nie powiedziałbym, że mam twarz jak skarpa — huknął Skallin, który potrzebował czasu, żeby coś przetrawić. — Urwistą, może. Ale nie skarpową.

— Chodzi o to — rzekł jeden z krasnoludów — że nie rozumiemy, dlaczego ludzie dostają wszystkie dobre role, a my tylko takie drobiazgi.

Soli zaśmiał się sztucznie, jak ktoś zapędzony do ślepego zaułka, kto ma nadzieję, że jakiś żart poprawi atmosferę.

— To dlatego — wyjaśnił — że jesteście…

— Tak? — spytały krasnoludy chórem.

— Ehm… — odpowiedział Soli i szybko zmienił temat. — Widzicie, cała akcja, jak rozumiem, opiera się na tym, że Ginger zrobi absolutnie wszystko, żeby utrzymać rezydencję i kopalnię, więc…

— Mam nadzieję, że zaraz zaczniemy — odezwał się Halogen. — Za godzinę muszę wyczyścić chochlikom klatkę.

— Aha, rozumiem — mruknął Skallin. — To ja jestem to „absolutnie wszystko”, tak?

— Nie utrzymuje się kopalni — orzekł jeden z krasnoludów. — To kopalnie utrzymują ciebie. Ty wyciągasz z nich skarby. Nie wkładasz ich do środka. To podstawowa zasada kopalnianego interesu.

— No to może ta kopalnia jest już wyczerpana — tłumaczył nerwowo Soli. — Poza tym ona…

— W takim razie nie warto jej trzymać — oświadczył inny krasnolud tonem kogoś, kto zamierza wygłosić solidny, długi wykład. — Należy ją porzucić, oczywiście stemplując i podpierając tam, gdzie to konieczne, a potem wydrążyć nowy szyb na linii głównego pokładu…

— Uwzględniając progi tektoniczne i struktury izoklinowe — wtrącił inny krasnolud.

— Oczywiście, uwzględniając progi tektoniczne i struktury izoklinowe, a potem…

— I ogólne przesunięcia skorupy.

— No dobrze, a potem…

— Chyba że się rąbie na podsadzkę, naturalnie.

— Ma się rozumieć, ale…

— Nie rozumiem — zaczął Skallin — dlaczego można nazywać moją twarz…

— CISZA! — wrzasnął Soli. — Wszyscy mają się zamknąć! CISZA! Następna osoba, która się odezwie, już nigdy nie będzie pracować w tym mieście. Zrozumiano? Czy wyrażam się JASNO? Dobrze. — Odkaszlnął i mówił dalej, już normalnym głosem: — Doskonale. Spróbujcie zrozumieć, że to Zapierający Dech, Przebojowy, Romantyczny ruchomy obrazek o kobiecie, która walczy, by ocalić swoją… — Zajrzał do notatek i mężnie kontynuował: — Ocalić wszystko, co kocha, na tle Świata Ogarniętego Szaleństwem, i nie chcę już słyszeć żadnych narzekań.

Któryś z krasnoludów niepewnie podniósł rękę.

— Można?

— Słucham?

— Dlaczego właściwie ruchome obrazki pana Dibblera zawsze mają w tle świat ogarnięty szaleństwem? Soli zmrużył oczy.

— Ponieważ pan Dibbler — warknął — jest człowiekiem bardzo spostrzegawczym.

* * *

Dibbler miał rację. Nowe miasto było starym miastem wydestylowanym. Wąskie zaułki były węższe, wysokie budynki wyższe. Gargulce wydawały się straszniejsze, a dachy bardziej strome. Wznosząca się nad Niewidocznym Uniwersytetem Wieża Sztuk — choć cztery razy mniejsza od oryginału — okazała się tutaj jeszcze wyższa i wznosiła się bardziej imponująco; sam Niewidoczny Uniwersytet sprawiał wrażenie silniej barokowego, z liczniejszymi przyporami, a pałac Patrycjusza miał więcej kolumn. Stolarze biegali po konstrukcji, która — po dokończeniu — uczyni Ankh-Morpork nędzną kopią samego siebie. Tyle że budynki w oryginalnym mieście nie były zwykle wymalowane na płótnie rozpiętym na deskach i nie miały na ścianach starannie naniesionego brudu. Budynki w Ankh-Morpork brudziły się same z siebie.

Ankh-Morpork w Świętym Gaju wyglądało bardziej jak Ankh-Morpork, niż kiedykolwiek prawdziwe Ankh-Morpork.

* * *

Ginger musiała pobiec do namiotów garderobianych, zanim Victor zdążył z nią porozmawiać. Potem zaczęli kręcić i było już za późno.

W Wieku Nietoperza (a teraz na tablicy dopisano trochę mniejszymi literami: „Więcej Gwiazd, niż Jest Ich na Niebie”[21]) uważano, że produkcja migawki powinna zajmować około dziesięć razy mniej czasu, niż jej oglądanie. Porwane wiatrem miało być inne. Zaplanowano bitwy. Zaplanowano sceny nocne, a chochliki malowały wściekle przy świetle pochodni. Krasnoludy pracowały wesoło w kopalni, jakiej nikt wcześniej ani później nie widział, gdzie w gipsowe ściany powtykano fałszywe złote samorodki wielkości kurczaków. Ponieważ Soli uznał, że powinny poruszać wargami, śpiewały nieprzyzwoitą wersję piosenki Hejho hejho, która zyskała popularność wśród krasnoludzich mieszkańców Świętego Gaju.

Całkiem możliwe, że Soli wiedział, jak to wszystko do siebie pasuje. Victor nie miał pojęcia. Przekonał się zresztą, że najlepiej nie śledzić fabuły żadnej migawki, w której występował. Poza tym Soli kręcił nie tylko od tyłu do przodu, ale też z boków do środka. Całość była straszliwie zagmatwana, tak jak prawdziwe życie.

Kiedy w końcu miał okazję, żeby porozmawiać z Ginger, obserwowali ich dwaj korbowi i wszyscy na planie, którzy akurat nie mieli nic do roboty.

— Uwaga wszyscy — powiedział Soli. — To scena z końca, kiedy Victor spotyka Ginger po tym wszystkim, co razem przeszli, a na planszy będzie mówił… — Spojrzał na duży czarny prostokąt, który mu podano. — Tak, będzie mówił: „Wyznam ci, moja najdroższa, że oddałbym wszystko za porcję… żeberek… wieprzowych… u Hargi… w specjalnym… sosie… curry…”.

Soli mówił coraz wolniej, aż umilkł. Kiedy wypuścił powietrze, przypominał wypływającego na powierzchnię wieloryba.

— Kto to napisał?!

Jeden z malarzy lękliwie podniósł rękę.

— Pan Dibbler mi kazał — wyjaśnił szybko.

Soli przerzucił wielki stos plansz przedstawiających dialogi do większej części migawki. Zacisnął wargi. Skinął na jednego z ludzi z plikami kartek.

— Mógłbyś pobiec do biura i porosić mojego wuja, żeby tu zajrzał, jak tylko znajdzie wolną chwilę? Wyjął ze stosu inną planszę.

— „Tęsknię za starą kopalnią, ale gdybym szukał prawdziwej wiejskiej kuchni, na pewno… poszedłbym… do Najlepszych… Żeberek…”. Rozumiem.

Nie patrząc sięgnął po następną.

— Aha. Widzę, że ostatnie słowa rannego żołnierza rojalistów brzmią: „Ach, cóż bym teraz oddał zajedź Aż Cię Brzuch Rozboli za 1$, specjalność kuchni w… Najlepszych… Żeberkach… Hargi… Mamo!”.

— Uważam, że to wyjątkowo wzruszające — oświadczył Dibbler, stając obok niego. — Cała widownia będzie przecierać zapłakane oczy.

— Wujku… — zaczął Soli. Dibbler podniósł ręce.

— Mówiłem, że zdobędę jakoś pieniądze — przypomniał. — A Sham Harga dostarczył nam nawet jedzenia do sceny z pieczeniem przy ognisku.

вернуться

21

49 873 według wskazań mechanicznego Numeratora Niebios Licznika Riktora.