— To rzeczywiście dziwne — przyznał kierownik katedry. — Poprzednio wiwatowali na cześć prezesa Gildii Skrytobójców i najwyższego kapłana Ślepego Io. A teraz ktoś rozwinął czerwony dywan.
— Niby jak? Na ulicy? W Ankh-Morpork?
— Tak.
— Oho, nie chciałbym płacić ich rachunku z pralni — mruknął Poons.
Wykładowca run współczesnych szturchnął mocno kierownika katedry w żebra, a przynajmniej w miejsce, gdzie żebra skrywały się pod warstwami pięćdziesięciu lat bardzo obfitych posiłków.
— Ciszej! — syknął. — Jadą.
— Kto?
— Chyba ktoś ważny.
Twarz kierownika katedry pobladła pod sztuczną prawdziwą brodą.
— Nie myślisz chyba, że zaprosili nadrektora, co? Magowie usiłowali schować się w swoich szatach, niby ustawione pionowo żółwie.
Powóz prezentował się o wiele bardziej okazale niż którakolwiek z odrapanych bryczek w uniwersyteckiej wozowni. Tłum naparł na szereg trolli i strażników miejskich. Wszyscy wpatrywali się w drzwiczki powozu. Powietrze aż brzęczało od napięcia wyczekiwania.
Pan Bezam, z piersią tak dumnie wypiętą, że zdawał się unosić nad ziemią, podpłynął do powozu i ujął klamkę.
Tłum jak jeden mąż wstrzymał oddech — cały, z wyjątkiem swej bardzo niewielkiej cząstki, która tłukła sąsiadów laską i powtarzała:
— Co się dzieje? O co tam chodzi? Dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć, co się dzieje? Żądam, żeby ktoś mi, mm, wytłumaczył, co się dzieje!
Drzwiczki pozostały zamknięte. Ginger ściskała klamkę, jakby to była lina ratownicza.
— Są ich tam całe tysiące! — zawołała. — Tysiące ludzi! Nie mogę do nich wyjść!
— Wszyscy oglądali cię w migawkach — tłumaczył Soli. — To twoja publiczność.
— Nie!
Soli rozłożył ręce.
— Możesz ją przekonać? — zwrócił się do Victora.
— Nie jestem nawet pewien, czy potrafię przekonać sam siebie.
— Ale przecież całe dnie spędzaliście przed tymi ludźmi — przypomniał Dibbler.
— Wcale nie — odparła Ginger. — Był tylko pan, korbowi, trolle i cała reszta. To co innego. Zresztą to nie ja — dodała. — Tylko Delores De Syn.
Victor w zadumie przygryzł wargę.
— Może w takim razie powinniśmy tam posłać Delores De Syn — zaproponował.
— Jak to możliwe? — spytała.
— No wiesz… Możemy udawać, że to migawka…
Dibblerowie, wuj i bratanek, porozumieli się wzrokiem. Soli złożył dłonie przy twarzy, na podobieństwo oka obrazkowego pudła, a Dibbler — po zachęcającym kuksańcu — ułożył jedną rękę na głowie bratanka, a drugą zakręcił niewidzialną korbą w jego uchu.
— Akcja! — zawołał.
Drzwi powozu się otworzyły.
Tłum westchnął, jakby góra nabierała tchu. Victor wysiadł, ujął dłoń Ginger… Tłum wiwatował szaleńczo.
Wykładowca run współczesnych przygryzł palce z emocji. Kierownik Katedry Studiów Nieokreślonych wydał dziwny, chrapliwy odgłos z głębi krtani.
— A pytałeś, co chłopak może znaleźć do roboty lepszego niż kariera maga — powiedział.
— Prawdziwy mag myśli tylko o jednym — mruknął dziekan. — Wiesz dobrze.
— Tak, wiem dobrze.
— Mówiłem o magii.
Kierownik katedry przyglądał się idącym po czerwonym dywanie postaciom.
— A wiesz, to rzeczywiście młody Victor — stwierdził. — Mógłbym przysiąc.
— To obrzydliwe — oświadczył dziekan. — Wybrać towarzystwo młodych kobiet, kiedy mógł zostać magiem.
— Rzeczywiście. Co za dureń — zgodził się wykładowca run współczesnych, który miał wyraźne kłopoty z oddychaniem. Rozległo się chóralne westchnienie.
— Musisz przyznać, że niezła z niej dziewczyna — stwierdził kierownik katedry.
— Jestem starym człowiekiem — odezwał się gderliwy głos za ich plecami. — I jeśli ktoś nie pozwoli mi popatrzeć w tej chwili, poczuje, mm, koniec mojej laski.
Dwaj magowie rozstąpili się i wciągnęli między siebie wózek. Kiedy już raz wprawili go w ruch, dotarł na sam skraj dywanu, odpychając wszelkie kostki i kolana, jakie stanęły mu na drodze.
Poons rozdziawił usta.
Ginger ścisnęła dłoń Victora.
— Tam stoi grupa tłustych staruszków ze sztucznymi brodami. Machają do ciebie — poinformowała przez zaciśnięte, wyszczerzone w uśmiechu zęby.
— Tak, to chyba magowie. — Victor również odpowiedział jej uśmiechem.
— Jeden podskakuje w swoim wózku inwalidzkim i wykrzykuje różne „hejho”, „łubu-dubu” i „hubba-bubba”.
— To najstarszy mag na świecie — wyjaśnił Victor. Pomachał do tłustej damy, która zemdlała.
— Wielkie nieba! Jaki był pięćdziesiąt lat temu?
— No, przede wszystkim był osiemdziesięciolatkiem[25]. Nie posyłaj mu całusa!
Tłum ryknął z zachwytu.
— Wydaje się słodki…
— Uśmiechaj się tylko i machaj.
— Bogowie… Spójrz na tych ludzi, którzy czekają, żeby zostać nam przedstawieni!
— Widzę.
— Przecież są ważni — szepnęła Ginger.
— My chyba też.
— Jakim cudem?
— Bo jesteśmy nami. Sama mówiłaś wtedy, na plaży. Jesteśmy tak wielcy, jak to tylko możliwe. Tego chciałaś. My…
Urwał nagle.
Troll przed drzwiami Odium zasalutował mu służbiście. Stuk dłoni uderzającej o ucho słychać było mimo wiwatów…
Gaspode człapał szybko przez zaułek. Laddie posłusznie biegł lekkim truchtem tuż za nim. Nikt nie zwrócił uwagi, kiedy wyskoczyli, czy też — w przypadku Gaspode — wypadli z powozu.
— Cały wieczór w jakiejś dusznej piwnicy to nie jest coś, co uważam za mile spędzony czas — mruczał Gaspode. — Trafiliśmy do wielkiego miasta. To nie żaden Święty Gaj. Trzymaj się mnie, szczeniaku, a nic ci nie grozi. Pierwszy przystanek: Najlepsze Zeferka Hargi. Znają mnie tam. Jasne?
— Dobry Laddie!
— No tak…
— Patrz, co on ma na sobie — szepnął Victor.
— Czerwoną aksamitną kurtkę ze złotymi obszyciem — odpowiedziała Ginger kącikiem ust. — Co z tego? Przydałyby mu się spodnie.
— O bogowie! — westchnął Victor.
Wkroczyli w jasno oświetlone foyer Odium.
Bezam naprawdę się postarał. Trolle i krasnoludy pracowały przez całą noc, żeby wszystko skończyć.
Były tu draperie z czerwonego pluszu, kolumny i zwierciadła.
Pulchne cherubiny i rozmaite owoce, pomalowane bez wyjątku na złoto, zdawały się pokrywać każdą wolną powierzchnię.
Przypominało to pudełko bardzo drogich czekoladek.
Albo koszmar. Victor oczekiwał niemal, że usłyszy huk morza, zobaczy, jak draperie rozpadają się w plamach czarnej mazi.
— O bogowie! — powtórzył.
— Co z tobą? — spytała Ginger, uśmiechając się nieruchomo w stronę szeregu dygnitarzy, czekających na prezentację.
— Zobaczysz — odparł chrapliwie Victor. — To Święty Gaj! Święty Gaj trafił do Ankh-Morpork!
— Tak, ale…
— Niczego nie pamiętasz? Ta noc pod wzgórzem… Zanim się obudziłaś…
— Nie. Przecież ci mówiłam.
— To zobaczysz.
Victor zerknął na ozdobną tablicę pod ścianą.
25
Magowie, którzy unikają zwracania na siebie uwagi innych ambitnych magów, zwykle żyją bardzo długo. A wydaje się, że jeszcze dłużej.