Выбрать главу

— Jeszcze się nie zaczęło — syknął dziekan.

— Wiecie, co on zrobił? — poskarżył się rozgniewany kierownik katedry. — Wiecie, co zrobił ten stary dureń? Kiedy młoda dama z pochodnią prowadziła nas na miejsca, uszczypnął ją w… w fundament.

Poons prychnął wzgardliwie.

— Hubba-bubba. Czy twoja matka wie, gdzie się włóczysz? — Zachichotał.

— To dla niego zbyt wiele wrażeń. Nie powinniśmy go zabierać.

— Czy zdajecie sobie sprawę, że właśnie tracimy kolację? — przypomniał dziekan.

Magowie ucichli. Jakaś krępa kobieta, przeciskająca się obok wózka Poonsa, drgnęła nagle i rozejrzała się podejrzliwie. Zobaczyła jedynie miłego staruszka, najwyraźniej pogrążonego w drzemce.

— A we wtorki podają gęś — westchnął dziekan.

— Tantarabum! Jak twojej babci zamydlić oczy?

— Widzicie, o co mi chodzi? — szepnął kierownik katedry. — On nawet nie wie, jakie mamy stulecie.

Poons zwrócił ku niemu błyszczące oczka.

— Stary może i jestem, mm, i głupi też — oznajmił — ale głodował nie będę.

Sięgnął w tajemne głębie zakamarków swego wózka i wyjął brudną czarną sakiewkę. Zabrzęczała.

— Widziałem z przodu młodą damę sprzedającą specjalne ruchomoobrazkowe jedzenie.

— To znaczy, że przez cały czas miałeś pieniądze? — oburzył się dziekan. — I nic nie powiedziałeś?

— Nie pytaliście — odparował Poons. Magowie patrzeli zachłannie na sakiewkę.

— Mają tam pukane ziarna polanę masłem, kiełbaski w bułce, takie czekoladowe rzeczy z różnymi rzeczami w środku i inne rzeczy. — Poons rzucił im bezzębny uśmiech. — Jeśli chcecie, możecie wziąć trochę dla siebie — dodał łaskawie.

* * *

Dziekan zaznaczał na liście swoje zakupy. — Chwileczkę — mruczał. — Mamy sześć toreb pukanych ziaren patrycjuszowskich rozmiarów plus dodatkowe masło, osiem kiełbasek w bułce, największy kubek gazowanego napoju i torbę rodzynek oblanych czekoladą. Wręczył sprzedawczyni pieniądze.

— Zgadza się. — Kierownik katedry zebrał zakupy. — Hm… Myślisz, że powinniśmy wziąć też coś dla reszty?

* * *

W pokoiku projekcyjnym Bezam klął pod nosem, wkładając do pudła projekcyjnego wielką szpulę Porwanego wiatrem.

Kilka stóp od niego, za ścianą, w odgrodzonej sznurami części balkonu, lord Vetinari, Patrycjusz Ankh-Morpork, także odczuwał pewien niepokój.

Owszem, musiał przyznać, że to całkiem sympatyczna para młodych ludzi. Nie był tylko pewien, dlaczego siedzi obok nich i dlaczego są tacy ważni.

Był przyzwyczajony do ważnych osób, a przynajmniej do osób, które uważają się za ważne. Magowie stawali się ważni dzięki swym niezwykłym magicznym dokonaniom. Złodzieje stawali się ważni dzięki śmiałym kradzieżom; podobnie — choć w nieco inny sposób — kupcy. Wojownicy stawali się ważni, wygrywając bitwy i pozostając przy życiu; skrytobójcy poprzez trudne inhumacje. Istniało wiele dróg prowadzących na szczyty społecznej hierarchii, ale zawsze były widoczne, możliwe do zrozumienia. Miały jakiś sens.

Podczas gdy ta para jedynie poruszała się w interesujący sposób przed nowo wymyśloną ruchomoobrazkową maszynerią. Najmarniejszy aktorzyna z miejskiego teatru był w porównaniu z nimi wszechstronnie utalentowanym mistrzem sceny, a jednak nikomu nie przyszłoby do głowy, by wykrzykiwać na ulicach jego imię.

Patrycjusz nigdy jeszcze nie oglądał migawek. O ile zdołał ustalić, Victor Maraschino słynny był ze swego zamglonego spojrzenia, od którego mdlały starsze damy, choć naprawdę powinny być mądrzejsze. Natomiast atutem panny De Syn były leniwe ruchy, policzkowanie ludzi i fantastyczne prezentowanie się w pozycji leżącej wśród jedwabnych poduszek.

Podczas gdy on, Patrycjusz Ankh-Morpork, władał miastem, chronił miasto, kochał miasto, nienawidził miasta i całe życie poświecił służbie dla miasta…

Ale kiedy prosty lud wypełniał widownię, jego ostry jak brzytwa słuch wyłowił z gwaru rozmowę:

— Kto tam siedzi?

— To Victor Maraschino i Delores De Syn. Co ty, nie wiesz?

— Chodzi mi o tego wysokiego gościa w czerni.

— Nie mam pojęcia. Pewnie jakiś ważniak.

Tak, to fascynujące. Można zostać sławnym tylko dzięki temu, że jest się, no… sławnym. Przyszło mu do głowy, że to bardzo niebezpieczne i całkiem możliwe, że będzie musiał polecić kogoś zabić, choć z najwyższą niechęcią[26]. Tymczasem spływał na niego rodzaj odbitej chwały, wynikającej z przebywania w towarzystwie ludzi prawdziwie sławnych. I ku własnemu zdumieniu bardzo mu się to podobało.

Poza tym siedział obok panny De Syn, a zazdrość widowni była tak intensywna, że niemal czuł jej smak, a to więcej niż mógłby powiedzieć o białych, puszystych przedmiotach do jedzenia, których dostał całą torbę.

Z drugiej strony ten straszny Dibbler tłumaczył mechanikę ruchomych obrazków w całkowicie mylnym przekonaniu, że Patrycjusz wysłucha choćby jednego słowa.

Nagle zagrzmiały oklaski.

Patrycjusz pochylił się do Dibblera.

— Dlaczego zgaszono wszystkie lampy? — zapytał.

— Żebyś, panie, mógł lepiej widzieć obrazki.

— Doprawdy? Można by pomyśleć, że w ten sposób trudniej je będzie oglądać.

— Z ruchomymi obrazkami jest inaczej, wasza wysokość.

— To fascynujące.

Patrycjusz wychylił się w drugą stronę, do Ginger i Victora. Ku jego lekkiemu zaskoczeniu oboje sprawiali wrażenie bardzo zdenerwowanych. Zauważył to, kiedy tylko weszli do Odium. Chłopak przyglądał się bezsensownym ozdobom, jakby były czymś przerażającym, a kiedy dziewczyna wkroczyła na widownię, słyszał, jak jęknęła cicho.

Wyglądali, jakby doznali szoku.

— Sądzę, że dla was obojga wszystko to jest całkiem zwyczajne — powiedział.

— Nie — odparł Victor. — Właściwie nie. Nigdy jeszcze nie byliśmy w prawdziwej obrazkowej piwnicy.

— Tylko raz — wtrąciła posępnie Ginger.

— Tak. Tylko raz.

— Ależ, hm, przecież tworzycie ruchome obrazki — przypomniał łagodnie Patrycjusz.

— Owszem, ale ich nie oglądamy. Najwyżej kawałki, kiedy korbowi je sklejają. Tylko raz oglądałem migawkę, na placu, z prześcieradłem jako ekranem.

— Więc to dla was nowość?

— Niezupełnie — odparł Victor z poszarzałą twarzą.

— Fascynujące — stwierdził Patrycjusz i powrócił do niesłuchania Dibblera. Swojej dzisiejszej pozycji nie zdobył, przejmując się tym, jak funkcjonują różne rzeczy. Intrygowało go, jak funkcjonują ludzie.

Kawałek dalej Soli przechylił się przez oparcie i rzucił wujowi na kolana małą szpulkę błony.

— To twoje — wyjaśnił słodkim głosem.

— Co to jest? — zdziwił się Dibbler.

— Pomyślałem, że może szybko przejrzę migawkę, zanim ją pokażemy…

— Naprawdę?

— I cóż takiego znalazłem w samym środku sceny pożaru miasta? Pięć minut taśmy pokazującej tylko talerz żeberek w specjalnych sosie fistaszkowym Hargi. Wiem dlaczego, naturalnie. Chcę wiedzieć, dlaczego coś takiego.

Dibbler uśmiechnął się z zakłopotaniem.

— Pomyślałem sobie — wyjaśnił — że jeśli jeden krótki, szybki obrazek sprawia, że ludzie mają ochotę kupować różne rzeczy, to do czego doprowadzi ich całe pięć minut?

Soli patrzył na niego ze zdumieniem.

вернуться

26

Najwyższą niechęcią z jego strony. Niechęć tego kogoś jest chyba w miarę oczywista.