Pika z brzękiem upadła w ciemność. Bibliotekarz niczym rozgwiazda rozciągnął się na murze, wbijając palce we wszystkie dostępne pęknięcia.
Może zdołałby jakoś zejść na ziemię, ale nie miał okazji się o tym przekonać, gdyż Stwór wyciągnął migoczące ramię i oderwał go od ściany z odgłosem zbliżonym do tego, jaki powstaje, gdy przetykacz usuwa wyjątkowo trudny zator w zlewie.
Stwór podniósł go do tego, co w tej chwili było twarzą.
Tłum wlał się na plac przed Niewidocznym Uniwersytetem. Dibblerowie biegli na czele.
— Popatrz tylko — westchnął smutnie Gardło Sobie Podrzynam. — Muszą ich być tysiące i nikt im niczego nie sprzedaje. Wózek zahamował wśród snopu iskier.
Victor czekał na niego. Widmowy koń migotał pod siodłem. Właściwie niejeden koń, ale cały ciąg koni, nieruchomych, zmieniających od klatki do klatki.
Znowu zajaśniały błyskawice.
— Co on robi? — zainteresował się kierownik katedry.
— Stara się nie dopuścić jej do Biblioteki — wyjaśnił dziekan, wytężając wzrok pośród deszczu, który właśnie zastukał o bruk. — Żeby przeżyć w naszej rzeczywistości, Stwory potrzebują magii. Inaczej się rozpadają. Rozumiesz, brak im naturalnego pola morfogenicznego…
— Zróbcie coś! Zabijcie to czarami! — krzyczała Ginger. — Biedna małpka!
— Nie możemy rzucać czarów! To jak gasić ogień olejem! — odparł dziekan. — Poza tym… Nie wiem, jak się zabrać do zabijania pięćdziesięciostopowej kobiety. Nigdy jeszcze nie wystąpiła taka potrzeba.
— To nie jest kobieta! To… To stwór z ruchomych obrazków, wy idioci! Myślicie, że naprawdę jestem taka wielka? — krzyczała Ginger. — To wykorzystuje Święty Gaj! Jest monstrum ze Świętego Gaju! Z krainy ruchomych obrazków!
— Steruj, do licha! Steruj! — Nie wiem jak!
— Musisz balansować ciałem!
Kwestor nerwowo ściskał kij miotły. Łatwo ci mówić, myślał. Ty jesteś przyzwyczajony.
Wychodzili właśnie z Głównego Holu, kiedy gigantyczna kobieta przeszła przez bramę, trzymając w dłoni bełkoczącą małpę. A teraz kwestor usiłował kierować antyczną miotłą z uniwersyteckiego muzeum, natomiast szaleniec za jego plecami gorączkowo ładował kuszę.
Atak powietrzny, stwierdził nadrektor. Jest absolutnie konieczne, by zaatakować z powietrza.
— Nie możesz lecieć równo? — zapytał właśnie.
— Nie jest dwuosobowa, nadrektorze!
— Przecież nie mogę celować, człowieku, dopóki tak zygzakujesz po niebie!
Zaraźliwy duch Świętego Gaju, śmigający nad miastem niczym odcięta nagle stalowa cuma, raz jeszcze przeciął umysł nadrektora.
— Nie porzucamy naszych ludzi — oświadczył z mocą Ridcully.
— Małp, nadrektorze — poprawił go odruchowo kwestor.
Stwór kroczył w stronę Victora. Poruszał się chwiejnie, walcząc z szarpiącymi go siłami rzeczywistości. Migotał, starająć się zachować kształt, w jakim przedostał się do tego świata. W rezultacie obrazy Ginger pojawiały się na zmianę z przebłyskami czegoś, co wiło się i skręcało.
Stwór potrzebował magii.
Zauważył Victora z mieczem i — jeśli zdolny był do czegoś tak skomplikowanego, jak wiedza — wiedział, że jest zagrożony. Skręcił, by ruszyć na Ginger i magów…
…którzy buchnęli płomieniem.
Dziekan palił się wyjątkowo ładnym niebieskim kolorem. — Proszę się nie obawiać, panienko — odezwał się kierownik katedry z wnętrza swego płomienia. — To tylko iluzja. Nie jest prawdziwy.
— Mnie to mówicie? — parsknęła Ginger. — Do dzieła!
Magowie postąpili naprzód.
Ginger usłyszała za sobą kroki. To byli Dibblerowie.
— Dlaczego to coś boi się ognia? — spytał Soli, kiedy Stwór cofnął się przed magami. — Przecież to iluzja. Na pewno czuje, że nie wydziela ciepła.
Ginger pokręciła głową. Wyglądała jak ktoś, kto płynie na załamującej się fali histerii. Może dlatego że człowiek nieczęsto ogląda rozdeptujące miasto, gigantyczne wizerunki samego siebie.
— Użyło magii Świętego Gaju — powiedziała. — Nie może zatem naruszyć zasad Świętego Gaju. Nic nie czuje, nic nie słyszy. Jedynie widzi. To, co widzi, jest rzeczywiste. A ruchome obrazki boją się ognia.
Ogromna Ginger stanęła u stóp wieży.
— Wpadło w pułapkę — stwierdził Dibbler. — Mają to. Stwór mrugał oczami, patrząc na coraz bliższe płomienie. Odwrócił się. Wyciągnął w górę wolną rękę. I zaczął się wspinać na wieżę.
Victor zeskoczył z siodła i przestał się koncentrować. Koń zniknął.
Mimo ogarniającej go paniki, Victor znalazł w umyśle miejsce na niewielkie poczucie dumy. Gdyby tylko magowie oglądali migawki, dokładnie by wiedzieli, jak to robić.
Chodziło o krytyczną częstotliwość syntezy. Nawet rzeczywistość ją miała. Jeśli ktoś potrafił stworzyć coś, co trwało jedynie przez ułamek sekundy, to nie znaczy, że zawiódł. To znaczy, że powinien powtarzać to raz po raz.
Przebiegł bokiem wzdłuż podstawy wieży, patrząc na wspinającego się Stwora, i potknął się o coś metalowego. Była to pika bibliotekarza. Kawałek dalej leżał w kałuży koniec liny.
Przyglądał im się przez chwilę, po czym odciął piką kawałek liny, żeby zrobić z niej prymitywny pasek do broni; zarzucił ją na ramię.
Chwycił linę i szarpnął na próbę; potem…
Wyczuł nieprzyjemny brak oporu. Odskoczył do tyłu w chwili, gdy setki stóp wilgotnej liny plasnęło o chodnik.
Rozejrzał się rozpaczliwie, szukając innej drogi na wierzchołek.
Dibblerowie z otwartymi ustami obserwowali wspinaczkę Stwora. Nie poruszał się szybko; od czasu do czasu musiał wetknąć jęczącego bibliotekarza na jakiś poręczny gzyms, żeby poszukać kolejnego chwytu. Ale wciąż szedł wyżej.
— O tak. Tak. Tak — wzdychał Soli. — Co za obraz. Czysta kinematografia.
— Gigantyczna kobieta niosąca przerażoną małpę na wierzchołek wysokiego budynku — westchnął Dibbler. — I nawet nie musimy płacić honorarium.
— Tak — powiedział Soli.
— Tak… — mruknął Dibbler. W jego głosie zabrzmiała delikatna nuta niepewności.
Soli spojrzał tęsknie.
— Tak — powtórzył. — Hm…
— Wiem, co masz na myśli — stwierdził wolno Dibbler.
— To… No wiesz, jest świetne, ale… jak by tu… Nie mogę się pozbyć uczucia, że…
— Tak. Coś tu nie pasuje.
— Nie całkiem nie pasuje — tłumaczył Soli. — Nie do końca. Nie chodzi o pasowanie jako takie. Raczej czegoś brakuje…
Urwał, bezskutecznie szukając właściwych słów. Westchnął. Dibbler także westchnął. Nad ich głowami zahuczał grom.
I z nieba zanurkowała miotła, a na niej dwóch wrzeszczących magów.
Victor pchnął drzwi u podstawy Wieży Sztuk.
Wewnątrz panowała ciemność. Słyszał wodę ściekającą z wysokiego dachu.
Podobno Wieża była najstarszym budynkiem na świecie. Z pewnością sprawiała takie wrażenie. Od dawna nikt jej do niczego nie wykorzystywał; wewnętrzne stropy spróchniały i teraz pozostały już tylko schody.
Były spiralne, z wielkich płyt zamocowanych w ścianach. Niektórych brakowało. Nawet za dnia wspinaczka byłaby ryzykowna. Nocą — wykluczona.