Выбрать главу

— Spóźniliśmy się? — spytała z nadzieją Ginger.

— Prawie się spóźniliśmy — odparł Victor.

— Uuk — oświadczył bibliotekarz.

Czytał piktogramy, przesuwając paznokciem wzdłuż ich linii — z prawej do lewej, z prawej do lewej.

— Wiedziałem, że coś się nie zgadza — mówił Victor. — Ten śpiący posąg… strażnik. Dawni kapłani, śpiewający pieśni i odprawiający rytuały, żeby nie zasnął. Pamiętali Święty Gaj jak najlepiej potrafili.

— Aleja nic nie wiem o strażniku!

— Owszem, wiesz. Gdzieś w głębi siebie.

— Uuk! — zawołał bibliotekarz i stuknął w stronicę. — Uuk!

— Mówi, że prawdopodobnie pochodzisz od pierwszej najwyższej kapłanki. Uważa, że wszyscy w Świętym Gaju są potomkami… Widzisz, kiedy po raz pierwszy Stwory się przebiły, całe miasto uległo zniszczeniu, a ocaleni uciekli we wszystkie strony świata. Ale każdy przecież potrafi pamiętać nawet to, co się przydarzyło jego przodkom… Znaczy jest tak, jakby istniało takie wielkie morze wspomnień, a my jesteśmy z nim połączeni. I kiedy wszystko zaczęło się od nowa, zostaliśmy tu wezwani, a ty starałaś się wszystko naprawić. Niestety, zew był słaby i mógł do ciebie dotrzeć tylko we śnie…

Umilkł, bezradny.

— Uuk? — spytała podejrzliwie Ginger. — Zrozumiałeś to wszystko z jednego „uuk”?

— No, więcej niż jednego — przyznał Victor.

— W życiu nie słyszałam takich… — zaczęła Ginger i urwała.

Delikatniejsza od najdelikatniejszej skóry dłoń wsunęła się w jej rękę. Ginger obejrzała się i spojrzała prosto w twarz, przegrywającą porównanie z wypompowaną piłką.

— Uuk — powiedział bibliotekarz.

Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.

— Ale przecież — tłumaczyła Ginger — nigdy nie czułam się jak najwyższa kapłanka. Nawet troszeczkę.

— Ten sen, który mi opowiadałaś — wtrącił Victor. — Jak dla mnie był mocno kapłański. Bardzo… bardzo…

— Uuk.

— Eklezjastyczny — przetłumaczył Victor. — Właśnie.

— To tylko sen — zaprotestowała nerwowo Ginger. — Śnił mi się czasem, odkąd pamiętam.

— Uuk, uuk.

— Co powiedział?

— Że prawdopodobnie o wiele dłużej, niż pamiętasz. Przed nimi Święty Gaj błyszczał jak szron, jak miasto zbudowane z zestalonego światła gwiazd.

— Victor… — odezwała się Ginger.

— Tak?

— Gdzie są wszyscy?

Victor spojrzał na drogę. Tam, gdzie powinien widzieć ludzi, rozpaczliwie uciekających uchodźców… nie było nic. Tylko cisza. I blask.

— Gdzie oni są? — powtórzyła Ginger. Zobaczył jej minę.

— Przecież tunel się zawalił — powiedział głośno w nadziei, że stanie się to prawdą. — Zamknął przejście.

— Trolle szybko potrafiłyby oczyścić zawał.

Victor wyobraził sobie… Cthino. Pierwszą salę cthinową, działającą od tysięcy lat. I wszystkich znanych sobie ludzi, jak siedzą w niej przez kolejne tysiące. A nad nimi zmieniają się gwiazdy.

— Oczywiście, mogą być… no… gdzie indziej — skłaniał.

— Ale nie są — odparła Ginger. — Oboje o tym wiemy. Victor patrzył bezradnie na miasto świateł.

— Dlaczego my? — zapytał. — Dlaczego nam się to zdarza?

— Wszystko musi się komuś zdarzyć — stwierdziła Ginger. Victor wzruszył ramionami.

— I ma się tylko jedną szansę — dodał. — Mam rację?

— Akurat kiedy powinieneś ocalić świat, trafia ci się świat do ocalenia.

— Tak. Mamy szczęście, nie ma co.

* * *

Dwaj farmerzy zajrzeli przez wrota stodoły. Stosy kapusty czekały spokojnie w półmroku.

— Mówiłech, że to kapusta — powiedział jeden z farmerów. — Wiedziołech, że ni mo tu kurczoków. Umia poznoć kapusta i wierzą w to, co widza.

Z góry zabrzmiały jakieś głosy. Zbliżały się.

— Na miłość bogów, chłopie, nie potrafisz sterować?

— Nie wtedy, kiedy pan tak się wierci, nadrektorze.

— Gdzie jesteśmy, u demona? Niczego nie widać w tej mgle!

— Zaraz zobaczę, jak tylko skieruję… Niech się pan tak nie wychyla! Nie wychylać się! Powiedziałem…

Farmerzy odskoczyli na boki; miotła opadła korkociągiem, trafiła w otwarte wrota stodoły i zniknęła wśród kapusty. Rozległo się ciche kapuściane mlaśnięcie.

— Wychylił się pan — oznajmił po dłuższej chwili stłumiony głos.

— Bzdura. W niezłą kabałę mnie wpakowałeś. Co to jest?

— Kapusta, nadrektorze.

— Jakieś warzywo?

— Tak.

— Nie znoszę warzyw. Rozwadniają krew.

Przez chwilę trwało milczenie. Potem farmerzy usłyszeli drugi głos:

— No to bardzo mi przykro, ty krwiożercza, zarozumiała beko smalcu.

Znów cisza. I:

— Mogę pana zwolnić, kwestorze?

— Nie, nadrektorze. Mam kontrakt dożywotni.

— W takim razie proszę mi pomóc wstać. Pójdziemy poszukać czegoś do wypicia.

Farmerzy odeszli ukradkiem.

— Niech ta skołowacieję — rzekł wierzący w kapustę. — To magi. Lepiej się ta nie mieszoć w sprowy kołowatych magów.

— A ino — zgodził się drugi. — Tego… co to znoczy kołowaty? Ale dokłodnie?

* * *

Nadszedł czas ciszy.

Nic nie poruszało się w Świętym Gaju — oprócz światła. Migotało powoli.

Światło Świętego Gaju, pomyślał Victor. Panowało uczucie zalęknionego wyczekiwania. Jeśli plan ruchomego obrazka jest snem czekającym na stanie się rzeczywistością, to miasteczko postąpiło o krok wyżej na skali — było rzeczywistym miejscem, czekającym na coś nowego, czego nie zdoła opisać zwykły język.

— — powiedział Victor i otworzył usta ze zdumienia.

— ? — spytała Ginger.

— ?

— !

Spoglądali na siebie, nie rozumiejąc. Wreszcie Victor chwycił Ginger za rękę i pociągnął do najbliższego budynku, który okazał się jadłodajnią.

Zobaczyli scenę nie do opisania — pozostała taka do chwili, gdy Victor znalazł tablicę, którą żartobliwie nazywano „menu”.

Wziął kredę.

MÓWIĘ, ALE SAM SIEBIE NIE SŁYSZĘ, napisał i wręczył kredę Ginger.

JA TEŻ. CZEMU?

Victor kilka razy podrzucił kredę w ręku i odpowiedział:

CHYBA DLATEGO ŻE NIE WYNALEŹLIŚMY GŁOSOWYCH R. OBRAZKÓW. GDYBYŚMY NIE MIELI CHOCHLIKÓW MALUJĄCYCH W KOLORZE, PEWNIE WSZYSTKO TU BYŁOBY CZARNO-BIAŁE.

Rozejrzeli się. Na niemal wszystkich stołach pozostawiono niedojedzone dania. U Borgle’a nie było w tym nic dziwnego, jednak zwykle siedzieli tu również narzekający głośno ludzie.

Ginger ostrożnie dotknęła palcem zawartości najbliższego talerza.

— Jeszcze ciepły — stwierdziła tylko ruchem warg.

— Chodźmy — zaproponował bezgłośnie Victor i wskazał drzwi.

Spróbowała wyrazić coś bardziej skomplikowanego, skrzywiła się, widząc jego minę, i wróciła do tablicy.

POWINNIŚMY CZEKAĆ NA MAGÓW, napisała.

Victor znieruchomiał na moment. Potem jego wargi ukształtowały frazę, do znajomości której Ginger nigdy by się nie przyznała. Skoczył do drzwi.

Przeładowany wózek inwalidzki toczył się już główną ulicą. Dym unosił się z obu osi. Victor zaczął podskakiwać i machać rękami.

Wózek zahamował.