Выбрать главу

Brodzili w rozwiniętych, szeleszczących na wietrze błonach.

Wspinali się na połamane sny.

Na granicy dawnego Świętego Gaju Victor obejrzał się raz jeszcze.

— W końcu mieli rację — stwierdził. — Już nigdy nie będziesz pracować w tym mieście.

Usłyszał szloch. Ku jego zdumieniu Ginger płakała.

Objął ją ramieniem.

— Chodźmy — powiedział. — Odprowadzę cię do domu.

* * *

Magia Holy Woodu, oderwana teraz i zanikająca, iskrzyła w okolicy, szukając dróg, by się uziemić. Klik…

Był wczesny wieczór. Czerwone światło zachodzącego słońca wpadało przez okna Najlepszych Żeberek Hargi, o tej porze prawie całkiem pustych.

Detrytus i Ruby siedzieli niezgrabnie na krzesłach przeznaczonych dla ludzi.

Oprócz nich w lokalu był tylko Sham Harga. Równo rozsmarowywał ścierką brud na blatach pustych stolików i pogwizdywał cicho.

— Ehem… — zaczął Detrytus.

— Tak? — spytała niecierpliwie Ruby.

— Ee… Nic.

Detrytus nie czuł się tutaj dobrze, ale Ruby nalegała. Miał wrażenie, że chce, by coś powiedział, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Oprócz walnięcia jej cegłą.

Harga przestał gwizdać.

Detrytus poczuł, że odwraca głowę. I otwiera usta.

— Zagraj to jeszcze raz, Sham — powiedziało Holy Wood.

Zabrzmiała dźwięczna nuta. Tylna ściana Najlepszych Żeberek przesunęła się do innego wymiaru, gdzie zwykle znikają takie elementy. Zamglona, ale wyraźnie rozpoznawalna orkiestra zajęła przestrzeń normalnie wypełnioną przez kuchnię Hargi i zaśmiecony zaułek na tyłach.

Suknia Ruby stała się wodospadem cekinów. Inne stoliki zawirowały i odpłynęły.

Detrytus poprawił niespodziewany frak i odchrząknął. — Może czekają nas kłopoty… — zaczął; słowa płynęły skądinąd wprost do jego krtani.

Ujął dłoń Ruby. Laska z pozłacaną gałką musnęła jego ucho. Czarny jedwabny kapelusz zmaterializował się z nagle i odbił od łokcia. Nie zwracał na nie uwagi.

— Ale póki trwa księżyc i muzyka…

Zająknął się. Złociste słowa uciekły. Powróciły ściany i stoliki. Cekiny zapłonęły i zgasły.

— Um — powiedział nagle Detrytus. Obserwowała go z napięciem.

— Tego… Przepraszam. Nie wiem, co mnie naszło. Podszedł Harga.

— Co to było… — zaczął.

Nie patrząc, Ruby wyciągnęła swą grubą jak pień drzewa rękę, odwróciła go w miejscu i wypchnęła przez mur.

— Pocałuj mnie, ty durniu — rzekła.

Detrytus zmarszczył brwi.

— Co?

Ruby westchnęła. To tyle, jeśli chodzi o ludzkie zaloty.

Chwyciła krzesło i z naukową precyzją walnęła go w głowę. Detrytus z rozanielonym uśmiechem runął na stolik.

Podniosła go bez trudu i przerzuciła sobie przez ramię. Jeśli już nauczyła się czegoś w Świętym Gaju, to że nie warto czekać, aż książę z trollowej bajki przyłoży jej cegłą. Należy samemu postarać się o cegły.

* * *

Klik…

W kopalni krasnoludów, wiele mil od Ankh-Morpork, bardzo zirytowany nadzorca uderzył o łopatę, by nakazać ciszę, i przemówił:

— Chcę, żeby to było całkiem jasne. Zrozumiano? Jeszcze raz, i tym razem naprawdę jeszcze raz! Jeszcze raz usłyszę od was, przeklęte ozdoby trawnikowe, to hejhohejho, zacznie się czas dwuręcznego topora. Zrozumiano? Jesteśmy krasnoludami, do demona! Więc zachowujcie się jak krasnoludy. I ciebie też to dotyczy, Drzemciu!

* * *

Klik…

Zaryzykuj I Nazwij Mnie Tuptusiem wskoczył na szczyt wydmy i wyjrzał ostrożnie. Pokicał z powrotem.

— Wszędzie pusto — zameldował. — Żadnych ludzi. Same ruiny.

— Nasze właszne miejszcze — rzekł uszczęśliwiony kot. — Miejszcze, gdzie wszysztkie zwierzęta, niezależnie od rozmiaru i gatunku, mogą żyć wszpólnie w doszkonałej…

Kaczor zakwakał.

— Kaczor mówi — przetłumaczył Nazwij Mnie Tuptusiem I Giń — że warto spróbować. Skoro już mamy być inteligentne, to możemy korzystać z tej inteligencji jak należy. Chodźcie.

Nagle zadrżał. Powietrze nabrało metalicznego posmaku. Niewielki obszar wśród wydm zafalował jak od żaru.

Kaczor zakwakał znowu.

Nie-Tuptuś zmarszczył nos. Nagle trudno mu było się skoncentrować.

— Kaczor mówi… — zająknął się. — Kaczor mówi… mówi… kaczor… mówi… mówi… kwa? Kot spojrzał na mysz.

— Miau? — powiedział.

Mysz po mysiemu wzruszyła ramionami.

— Pii — zauważyła.

Królik niepewnie marszczył nos.

Kaczor zerknął na kota. Kot wpatrywał się w królika. Mysz spoglądała na kaczora.

Kaczor wystrzelił w powietrze. Królik zmienił się w znikającą szybko chmurkę piasku. Mysz pomknęła między wydmy. A kot, czując się o wiele szczęśliwszy niż przez ostatnie tygodnie, rzucił się za nią w pogoń.

* * *

Klik…

Ginger i Victor siedzieli pod Załatanym Bębnem przy stoliku w kącie.

— To były dobre psy — oświadczyła Ginger po długiej chwili milczenia.

— Tak — zgodził się smętnie Victor.

— Merry i Skallin kopali w ruinach przez całe wieki. Mówią, że na dole są jakieś piwnice i różne takie. Przykro mi.

— Tak.

— Może powinieneś wystawić im pomnik?

— Nie jestem pewien. Jeśli pomyślisz, co psy robią z pomnikami… Może śmierć psów też należy do Świętego Gaju. Sam nie wiem. Ginger obrysowała palcem dziurę po sęku w blacie stolika.

— Wszystko się skończyło — powiedziała. — Wiesz o tym, prawda? Nie ma Świętego Gaju. Już po wszystkim.

— Tak.

— Patrycjusz i magowie nikomu już nie pozwolą robić migawek. Patrycjusz był w tej kwestii bardzo stanowczy.

— Nie sądzę, żeby ktoś jeszcze chciał je robić — stwierdził Victor. — Kto teraz będzie pamiętał o Świętym Gaju?

— Co masz na myśli?

— Ci dawni kapłani stworzyli z tego taką niedopieczoną religię. Zapomnieli, o co naprawdę chodziło. Ale to bez znaczenia. Nie przypuszczam, żeby te śpiewy i ognie były konieczne. Trzeba zwyczajnie pamiętać Święty Gaj… jak on się dawniej nazywał? Trzeba jak najlepiej pamiętać Holy Wood.

— Jasne — uśmiechnęła się Ginger. — A do tego potrzebne jest tysiąc słoni.

— Rzeczywiście. — Victor parsknął śmiechem. — Biedny Dibbler — dodał. — W końcu ich nie zdobył.

Ginger przesuwała wokół talerza kawałek ziemniaka. Coś jej ciążyło — i to nie jedzenie.

— Ale było świetnie, prawda? — wyrzuciła. — Przeżyliśmy coś zadziwiającego.

— To prawda.

— Ludzie uważali, że to jest dobre. Prawda?

— O tak — zgodził się z powagą Victor.

— Czy nie wprowadziliśmy na świat czegoś wielkiego?

— Nie żartuj.

— Nie o tamto mi chodzi. Ale wiesz co? Bycie boginią ekranu nie jest takie wspaniałe, jak może się wydawać.

— Fakt.

Ginger westchnęła.

— Koniec z magią Świętego Gaju.

— Myślę, że mogło jej trochę pozostać — mruknął Victor.

— Gdzie?

— Pewnie dryfuje tu i tam. Szuka sposobów, żeby się zużyć.

Ginger zapatrzyła się w swoją szklankę.

— Co zamierzasz teraz robić? — spytała.

— Nie wiem. A ty?