Próbował. Przez dłuższy czas starał się wzbudzić w sobie ochotę na kowalstwo, ponieważ wydawało się to interesujące i romantyczne. Ale wiązało się również z ciężką pracą i nieustępliwymi kawałkami metalu. Potem spróbował wzbudzić w sobie ochotę na skrytobójstwo, co wyglądało na pełne fantazji i romantyczne. Ale także wymagało ciężkiej pracy, a kiedy się lepiej zastanowić, czasem także zabicia kogoś. Jeszcze potem chciał wzbudzić w sobie ochotę na aktorstwo, gdyż jest dramatyczne i romantyczne, jednak niezbędne były zakurzone rajtuzy, ciasne mieszkania i — ku jego zdumieniu — ciężka praca.
Dał się skłonić się do pójścia na Niewidoczny Uniwersytet, gdyż okazało się to łatwiejsze od niepójścia.
Uśmiechał się często, odrobinę zdziwiony. Sprawiało to na innych wrażenie, że jest trochę bardziej inteligentny niż w rzeczywistości. Tak naprawdę zwykle starał się zrozumieć, co do niego mówią.
Miał też cienki wąsik, który w pewnym oświetleniu nadawał mu elegancki wygląd, a w innym wygląd człowieka, który przed chwilą pił gęsty koktail czekoladowy.
Był z niego dumny. Kiedy już zostanie się magiem, oczekują od człowieka, że w ogóle przestanie się golić i zapuści brodę jak krzak jałowca. Najstarsi magowie wyglądali na zdolnych do wychwytywania pożywienia wprost z powietrza poprzez własne wąsy — na sposób wielorybów.
Minęło już wpół do drugiej. Victor wlókł się powoli spod Załatanego Bębna, tawerny o stanowczo najgorszej reputacji w mieście. Victor Tugelbend zawsze sprawiał wrażenie, że wlecze się powoli — nawet kiedy biegał.
Był też całkiem trzeźwy, a zatem i trochę zdziwiony, kiedy znalazł się na placu Pękniętych Księżyców. Zmierzał przecież do niewielkiego zaułka za Uniwersytetem i do kawałka muru z wygodnie rozmieszczonymi wyjmowanymi cegłami. Od setek lat studenci magii omijali w ten sposób — a raczej przechodzili nad nimi — przepisy porządkowe uczelni.
Plac nie leżał po drodze.
Victor zawrócił, by powlec się z powrotem, i nagle znieruchomiał. Działo się coś niezwykłego.
Na placu można było zwykle spotkać jakiegoś bajarza, kilku grajków czy przedsiębiorcę poszukującego potencjalnych nabywców takich nadmiarowych ciekawostek Ankh-Morpork, jak Wieża Sztuk czy Mosiężny Most. Teraz zobaczył tylko grupkę ludzi ustawiających wielki ekran, podobny do prześcieradła rozpiętego na drągach.
Zbliżył się do nich powolnym krokiem.
— Co robicie? — zapytał przyjaźnie.
— Odbędzie się przedstawienie.
— Aha. Teatr — mruknął Victor bez szczególnego zaciekawienia.
Powlókł się z powrotem przez wilgotną ciemność, ale przystanął, kiedy usłyszał głos dobiegający z mroku między dwoma budynkami.
— Pomocy — powiedział głos, całkiem cicho.
— Po prostu to oddaj, dobrze? — zaproponował drugi głos. Victor podszedł bliżej i wytężył wzrok.
— Hej! — zawołał. — Co się tam dzieje?
Na chwilę zapadła cisza, po czym drugi głos odpowiedział:
— Nie wiesz, w co się pakujesz, mały.
On ma nóż, pomyślał Victor. Idzie do mnie z nożem. To znaczy, że albo mnie dźgnie, albo będę musiał uciekać, a to prawdziwa strata energii.
Ludzie, którzy nie starają się analizować faktów, mogliby pomyśleć, że Victor Tugelbend jest gruby i słaby. Tymczasem był on bez wątpienia najbardziej sportowo usposobionym studentem na całym Uniwersytecie. Konieczność dźwigania zbędnego ciężaru to zbyt wielki wysiłek, pilnował więc, by zawsze utrzymywać się w formie. Zresztą z porządnie rozwiniętymi mięśniami o wiele łatwiejsze jest robienie czegokolwiek.
Dlatego machnął ręką od siebie. Nie tylko trafił, ale poderwał napastnika w powietrze.
Potem spojrzał na niedoszłą ofiarę, wciąż kulącą się pod murem.
— Mam nadzieję, że nic się panu nie stało — powiedział.
— Nie ruszaj się!
— Nie miałem zamiaru.
Mężczyzna wynurzył się z cienia. Pod pachą ściskał jakiś pakunek i wyciągał przed siebie obie dłonie w dziwnym geście: oba palce wskazujące i oba kciuki rozstawione pod kątami prostymi i zetknięte razem, tak że szczurze oczka tego osobnika zdawały się spoglądać przez ramkę.
Pewnie próbuje odegnać zły urok, pomyślał Victor. Z tymi symbolami na płaszczu wygląda na maga.
— Zadziwiające — oznajmił mężczyzna, wyglądając zza palców. — Odwróć trochę głowę, dobrze? Znakomicie. Pechowo się składa z tym nosem, ale chyba coś na to poradzimy.
Podszedł bliżej i spróbował objąć Victora ramieniem.
— Masz szczęście — rzekł — że mnie spotkałeś.
— Naprawdę? — zdziwił się Victor, który sądził, że jest odwrotnie.
— Właśnie kogoś takiego szukałem.
— Przepraszam. Wydawało mi się, że pana okradają.
— Chodziło mu o to. — Mężczyzna klepnął w paczkę pod pachą. Zadźwięczała jak gong. — Ale nic by mu z tego nie przyszło.
— Nic nie jest warte? — spytał Victor.
— Jest bezcenne.
— No to w porządku.
Mężczyzna zrezygnował z prób objęcia obu ramion Victora i zadowolił się jednym.
— Sporo ludzi bardzo by się rozczarowało — stwierdził. — Spójrzmy jeszcze raz. Postawę masz niezłą. I dobry profil. Posłuchaj, chłopcze, chciałbyś się zająć ruchomymi obrazkami?
— Ehm… — odparł Victor. — Nie. Raczej nie. Mężczyzna wytrzeszczył na niego oczy.
— Słyszałeś chyba, co powiedziałem? — upewnił się. — Ruchome obrazki.
— Tak.
— Wszyscy chcą trafić do ruchomych obrazków!
— Nie, dziękuję — odmówił grzecznie Victor. — Jestem pewien, że to godziwe zajęcie, ale ruszanie obrazków nie wydaje mi się szczególnie ciekawe.
— Mówię o ruchomych obrazkach!
— Tak. Słyszałem pana. Mężczyzna pokręcił głową.
— No cóż — westchnął. — To rzeczywiście niezwykłe. Po raz pierwszy od tygodni spotykam kogoś, kto nie usiłuje rozpaczliwie dostać się do ruchomych obrazków. Sądziłem, że każdy chce się dostać do ruchomych obrazków. Jak tylko cię zobaczyłem, pomyślałem: za to, co zrobił, spodziewa się pewnie pracy w ruchomych obrazkach.
— Dziękuję mimo wszystko — powtórzył Victor. — Ale chyba nie skorzystam.
— Jestem ci jednak coś winien. — Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyjął wizytówkę. Wręczył ją Victorowi. Było na niej napisane:
Thomas Silverfish
Ciekawa i Pouczająca Kinematografia
Jedno- i dwuszpulowce materiał prawie niewybuchowy
Święty Gaj l
— To gdybyś kiedyś zmienił zdanie. Wszyscy w Świętym Gaju mnie znają.
Victor wpatrywał się w kartonik.
— Dziękuję — rzucił. — Ehm… Czy jest pan magiem? Silverfish spojrzał gniewnie.
— Skąd ci to przyszło do głowy? — burknął.
— Nosi pan suknię z magicznymi symbolami…
— Magiczne symbole? Przyjrzyj się dokładniej, mój chłopcze! Z pewnością nie są to naiwne symbole śmiesznego i przestarzałego systemu wierzeń! To znaki oświeconej sztuki, której czysty, nowy świt właśnie… tego… świta. Symbole magiczne… — zakończył tonem bezbrzeżnej pogardy. — I to jest szata, nie suknia — dodał jeszcze.
Victor przyjrzał się kolekcji gwiazd, półksiężyców i innych rzeczy. Znaki oświeconej sztuki, której nowy świt właśnie świtał, wyglądały zupełnie jak naiwne symbole śmiesznego i przestarzałego systemu wierzeń. Ale chwila nie była chyba odpowiednia, by mówić o tym głośno.