— Przepraszam — powiedział. — Nie przyjrzałem się dokładnie.
— Jestem alchemikiem — wyjaśnił Silverfish, z lekka tylko udobruchany.
— Rozumiem. Ołów w złoto i takie sprawy…
— Nie ołów, mój chłopcze. Światło. Z ołowiem to nie wychodzi. Światło w złoto…
— Naprawdę? — zdziwił się uprzejmie Victor.
Silverfish zaczął na środku placu ustawiać trójnóg.
Zebrał się niewielki tłumek. Niewielkie tłumki w Ankh-Morpork zbierają się bardzo łatwo — wśród mieszkańców miasta można znaleźć najznakomitszych gapiów we wszechświecie. Chętnie oglądaliby wszystko, zwłaszcza jeśli istnieje szansa, że ktoś w zabawny sposób dozna krzywdy.
— Może zostaniesz na pokazie? — rzucił jeszcze Silverfish i odszedł gdzieś.
Alchemik… Wszyscy przecież wiedzą, że alchemicy są trochę zwariowani, myślał Victor. To całkiem normalne.
Kto by chciał marnować czas na ruszanie obrazków? Większość z nich dobrze wygląda tam, gdzie jest.
— Kiełbaski w bułce! Kupujcie, póki gorące! — huknął czyjś głos tuż za jego uchem.
Victor odwrócił się.
— O… Witam, panie Dibbler.
— Dobry wieczór, chłopcze. Masz ochotę na pyszną gorącą kiełbaskę?
Victor zerknął na lśniące wałeczki na tacy zwisającej z szyi Dibblera. Pachniały apetycznie. Jak zawsze. A potem człowiek odgryzał pierwszy kęs i odkrywał, że Gardło Sobie Podrzynam Dibbler potrafił wykorzystać takie kawałki zwierzęcia, z których posiadania zwierzę nie zdawało sobie nawet sprawy. Odkrył bowiem, że z dostateczną ilością smażonej cebuli i musztardy ludzie zjedzą wszystko.
— Specjalna zniżka dla studentów — szepnął konspiracyjnie Dibbler. — Piętnaście pensów, i gardło sobie tym podrzynam.
Strategicznie uchylił pokrywkę patelni, wypuszczając obłok pary.
Pikantny zapach smażonej cebuli spełnił swe niegodziwe zadanie.
— Ale tylko jedną — zgodził się ostrożnie Victor. Dibbler wyrzucił kiełbaskę z patelni i ze sprawnością żaby łapiącej ważkę chwycił ją w bułkę.
— Do końca życia nie będziesz żałował — obiecał wesoło. Victor ugryzł kawałek cebuli. Była w miarę bezpieczna.
— O co tam chodzi? — Wskazał kciukiem ekran.
— Jakiś pokaz — odparł Dibbler. — Gorące kiełbaski! Znakomite! — Znów zniżył głos do zwykłego konspiracyjnego szeptu. — Istny szał w innych miastach. Tak słyszałem. Jakieś ruchome obrazki. Starali się wszystko dopasować, zanim pokażą to w Ankh-Morpork.
Razem obserwowali, jak Silverfish i dwóch jego asystentów majstruje coś przy pudle na trójnogu. W okrągłym otworze z przodu błysnęło nagle białe światło i rozjaśniło ekran. W tłumie rozległ się dość niepewny gwar.
— Aha — powiedział Victor. — Rozumiem. I to już wszystko? To przecież zwyczajny, stary teatrzyk cieni. Nic więcej. Wujek kiedyś próbował mnie w ten sposób zabawiać. Wie pan? Trzeba ruszać rękami przed światłem i wtedy cienie tworzą różne sylwetki.
— A tak — zgodził się niezbyt pewnie Dibbler. — Takie jak „Wielki Słoń” albo „Łysy Orzeł”. Dziadek umiał robić takie rzeczy.
— Mój wujek robił głównie „Kalekiego Królika”. Nie radził sobie najlepiej. To były kłopotliwe sytuacje. Siedzieliśmy wszyscy i próbowaliśmy zgadywać różne „Zaskoczone Jeże” czy „Rozjuszone Gronostaje”, a on szedł do łóżka nadąsany, bo nikt z nas się nie domyślił, że tak naprawdę pokazuje „Lorda Henry’ego Snippsa i Jego Ludzi, rozbijających Trolle w Bitwie pod Pseudopolis”. Właściwie nie widzę niczego szczególnego w cieniach na ekranie.
— Słyszałem, że to wygląda inaczej. Wcześniej sprzedałem jednemu z tych ludzi Specjalną Kiełbaskę Gigant, a on mi tłumaczył, że chodzi o pokazywanie obrazków bardzo szybko. Trzeba ułożyć mnóstwo obrazków razem i pokazywać jeden po drugim. Bardzo, bardzo szybko. Tak mówił.
— Nie za szybko — poprawił go stanowczo Victor. — Gdyby przesuwać je za szybko, nikt by nie widział, że się przesuwają.
— On mówił, że to jest właśnie cały sekret: żeby nie widzieć, jak się przesuwają — odparł Dibbler. — Trzeba je oglądać wszystkie naraz czy jakoś tak.
— Wszystkie będą rozmazane — stwierdził Victor. — Nie pytał pan o to?
— Właściwie nie. Szczerze mówiąc, musiał już iść. Powiedział, że trochę dziwnie się czuje.
Victor przyjrzał się w zadumie resztce kiełbaski w bułce, a jednocześnie poczuł, że jemu również ktoś się przygląda.
Spojrzał w dół. U jego nóg siedział pies.
Był mały, krzywonogi, w zasadzie szary, ale w brązowe, czarne i białe łaty na wystających częściach ciała. I patrzył.
Było to z pewnością najbardziej przenikliwe spojrzenie, jakie Victor w życiu oglądał. Nie groźne czy proszące — tylko bardzo spokojne i bardzo dokładne, jakby pies starał się zapamiętać każdy szczegół, by potem przekazać władzom dokładny rysopis.
Kiedy był już pewien, że zwrócił na siebie uwagę Victora, przeniósł wzrok na kiełbaskę.
Czując się obrzydliwie — z powodu okrucieństwa wobec biednego, bezrozumnego zwierzęcia — Victor rzucił mu kiełbaskę. Pies pochwycił ją i połknął jednym ekonomicznym ruchem.
Coraz więcej ludzi pojawiało się na placu. I nie tylko ludzi. Victor o kilka stóp od siebie rozpoznał wielką, górzystą sylwetkę Detrytusa, starego trolla, dobrze znanego wszystkim studentom jako ktoś, kto znajdował pracę wszędzie, gdzie trzeba było za pieniądze bardzo stanowczo usuwać ludzi z różnych miejsc. Troll również go zauważył i spróbował mrugnąć. Wymagało to zamknięcia obojga oczu, gdyż Detrytus nie radził sobie z bardziej skomplikowanymi czynnościami. Powszechnie uważano, że gdyby nauczył się czytać i pisać w stopniu dostatecznym, by usiąść i rozwiązać test na inteligencję, okazałoby się, że jest nieco mniej inteligentny od stołka.
Silverfish podniósł do ust megafon.
— Panie i panowie — powiedział. — Spotkał was zaszczyt obserwowania zwrotnego punktu w historii Wieku… — Odsunął megafon, schylił się i Victor usłyszał, jak nerwowo pyta jednego z asystentów: — Który to wiek? Naprawdę? — Po czym znów uniósł megafon i podjął w tym samym, uroczyście optymistycznym tonem: — Wieku Nietoperza! Mówię tu o narodzinach Ruchomych Obrazków! Obrazków, które poruszają się bez udziału magii!
Umilkł, czekając na oklaski. Nie rozległy się. Tłum przyglądał się tylko. Potrzeba czegoś więcej niż kończenia zdań wykrzyknikami, by otrzymać oklaski od gapiów z Ankh-Morpork.
Trochę rozczarowany, Silverfish mówił dalej:
— Zobaczyć znaczy uwierzyć, jak powiada przysłowie. Ale, panie i panowie, nie uwierzycie Świadectwu Własnych Oczu! Zobaczycie bowiem za chwilę Tryumf Nauki! Cud Wieku! Odkrycie Wstrząsające Podstawami Świata, nie, co ja mówię, Podstawami Uniwersum!
— W każdym razie musi to być coś lepszego niż ta nieszczęsna kiełbaska — odezwał się spokojny głos przy kolanie Victora.
— Okiełznanie Naturalnych Mechanizmów dla stworzenia Iluzji! Iluzji, panie i panowie, nie odwołującej się do Magii!
Victor powoli spuścił wzrok. W dole nie było nikogo, jedynie drapiący się pracowicie pies. Podniósł łeb i powiedział:
— Hau?
— Potencjał Edukacyjny! Sztuka! Historia! Dziękuję wam, panie i panowie. Panie i panowie, jeszcze niczego nie widzieliście! Nastąpiła kolejna przerwa, pełna nadziei na oklaski.
— Zgadza się. Nie widzieliśmy — odezwał się ktoś w pierwszym rzędzie gapiów.
— Właśnie — poparła go stojąca obok kobieta. — Kiedy wreszcie przestaniesz pan tyle gadać i zaczniecie z tymi cieniami?