Выбрать главу

Marge obwąchała z uwagą żółty płyn.

– Pachnie nieźle – stwierdziła. – Ciekawe, co powie Gabe, jak się upiję? – dodała po chwili namysłu. – Chociaż, raz się żyje. Nalej. Gabe ma po mnie dzisiaj przyjechać, więc jakoś w końcu dotrę do domu.

Priscilla napełniła dwie niewielkie szklaneczki, a następnie nastawiła automatyczny wyłącznik kuchenki i panie wyszły do gościnnego pokoju. Obie wybrały krzesła znajdujące się przy otwartym oknie. Przez cały dzień wiał lekki wiatr, który ucichł wieczorem. Gdzieś daleko na południu niewielka błyskawica przecięła niebo. Jednak nie dotarł do nich nawet dźwięk gromu. Jak na razie nie zanosiło się na deszcz.

– Co zrobiłaś dzisiaj z dziećmi? – spytała Priscilla.

– Mają spędzić noc u siostry. A Gabe wybrał się z kumplami na polowanie. Nie masz pojęcia, jak zbawiennie wpływa na małżeństwo dzień rozłąki. To, albo piwo. Po piwie Gabe jest zawsze w dobrym nastroju.

– Marge mrugnęła do niej filuternie. – Zgadnij, kto jest znowu w ciąży.

– Nie mam pojęcia.

– Janet Eastman. Chyba tego nie planowali. Przecież mają już czwórkę. Nie chciałabym być teraz w ciąży. Te upały są przerażające. Albo Janet nigdy nie słyszała o metodach kontroli urodzeń, albo Brie jest tak wspaniałym kochankiem…

Priscilla drgnęła.

– Co ci jest? – spytała Marge, przyglądając się jej badawczo.

– Nic takiego – odparła i wypiła łyk ajerkoniaku. Poczuła palenie w gardle. Spirytus był jednak zdecydowanie mocniejszy od wódki. Priscilla skrzywiła się, ale po chwili ponownie podniosła szklankę do ust. – Czy podpisałaś już umowę z tym nowym nauczycielem? jak on się tam nazywał… Chyba Calloway?

Zaczęły rozmowę o nowym nauczycielu, a potem przerzuciły się na inne służbowe tematy. Czas płynął szybko. Jednak obie nie zwracały na to uwagi. Nie usłyszały też, że ktoś otworzył drzwi wejściowe.

– Pani Neilson? Czy jest pani w domu? – usłyszały nagle cienki, dziewczęcy głosik. – To ja, Shannon.

– Chodź tu, Shannon! Jestem w pokoju gościnnym!

– zawołała Priss.

– Wspaniale pachnie w kuchni – powiedziała dziewczyna, zatrzymując się niepewnie w progu. – Chciałam zapytać… To znaczy dowiedzieć się… czy mogę… Chciałbym wziąć któregoś z kotków, kiedy podrosną. Oczywiście jeśli tata się zgodzi. – Spojrzała w stronę siedzących kobiet. – O, przepraszam. Nie wiedziałam, że ma pani gościa.

– Nic takiego, w porządku – zapewniła ją Priscilla. A Marge, to jest Shannon Maitland, córka Coopera, a to Marjorie Lamb, dyrektorka miejscowej szkoły. Na dźwięk słowa „dyrektorka” Shannon wpadła w popłoch. Cofnęła się nawet o krok w stronę drzwi.

– Możesz mi wierzyć, że nie gryzę, szczególnie w czasie wakacji – powiedziała Marge z uśmiechem. – Jeśli chcesz, możesz się do nas przyłączyć. To dziwne, że Priss od razu nie przywiązała cię do krzesła, gdy tylko usłyszała, że chcesz wziąć jedno z kociąt.

– Nie wiem, czy tata mi pozwoli. W zasadzie nie ma nic przeciwko kotom, ale…

Przez kilka minut rozmawiały o kotach i ich nawykach. Jednak Shannon wciąż stała przy drzwiach i co jakiś czas zerkała do tyłu. W pewnym momencie zadudniły kroki na schodach. Matt, który środowe wieczory spędzał zwykle w swoim pokoju albo w towarzystwie kolegów, oznajmił, że umiera z pragnienia. Na jego widok Shannon rozpromieniła się i odrzuciła do tyłu głowę. Złote włosy zalśniły przez moment w sztucznym świetle. W niczym nie przypominała teraz nieśmiałej, skromnej dziewczyny, która przyszła tu prosić o kociątko.

Oboje dostali wodę sodową, chipsy i poszli na górę.

– Ojej – powiedziała Marge, patrząc w stronę drzwi.

– Coś się tu szykuje. Matt nie miał zbyt pewnej miny, kiedy zobaczył tę małą. Dlaczego mi nie powiedziałaś, co się święci?

– Dlatego, że nie ma o czym mówić – odparła Priscilla, poruszywszy się niespokojnie na krześle.

– Shannon nie znała nikogo w miasteczku, dlatego Mart się nią zajął. I to wszystko.

– Naprawdę tak sądzisz? – Marge wzięła jeden z magazynów leżących na stoliku i zaczęła się nim wachlować. – To nie w twoim stylu, Priss, chować głowę w piasek.

– Wiem, wiem. Biały kotek wdrapał się na jej kolana i zaczął się mościć na podołku. Po chwili usnął.

Priscilla sama chciałaby znaleźć bezpieczne miejsce, w którym mogłaby się zwinąć w kłębek i zapomnieć o wszystkim. Niestety, nie mogła uciec przed parą uważnych, ciemnych oczu.

– Rzeczywiście, trochę się niepokoję o dzieciaki, ale bardziej o Shannon niż o Matta. Ta dziewczyna jest bardzo wrażliwa.

Priscilla umilkła, ale Marge postanowiła drążyć temat.

– Słyszałam, że Cooper się rozwiódł, a jego była żona wyszła ponownie za mąż. Czy w tym tkwi problem? Czy dlatego Shannon jest z Cooperem?

– Nie wiem na pewno, ale chyba nie. Zdaje się, że Cooper zauważył, że z córką dzieje się coś złego, i zabrał ją na wakacje. Podobno Shannon zaczęła chodzić na wagary i wracać późno do domu. Ale to nie jest zła dziewczyna, Marge. Po prostu próbuje odnaleźć siebie. Jest jej tym trudniej, że ciągnie ją do chłopaków. Ciągle się zakochuje, a potem rozczarowuje. Oczywiście, rozwód rodziców też był dla niej bolesnym przeżyciem.

– Widzę, że dużo o niej myślałaś. – Marge uniosła głowę. – Lubisz ją, prawda?

– Bardzo – przyznała Priss.

– A czy myślałaś o Cooperze?

– Jest bardzo dobrym ojcem, ale nie wiem, czy W tej sytuacji uda mu się pomóc Shannon.

– Nie, nie. Nie chodziło mi o jego córkę. – Marge pokręciła przecząco głową. – Czy myślałaś o Cooperze? Spotykasz się przecież z nim i Shannon. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie zauważyłaś, iż to najprzystojniejszy facet w miasteczku. Nie znam żadnego, który…

– Zaraz – przerwała jej szybko Priscilla. – Zdaje się, że już wypiłaś ajerkoniak. Przyniosę butelkę z kuchni.

Zerwała się z miejsca i wybiegła do kuchni. Marge przyjrzała się swojej szklaneczce, w której wciąż było sporo żółtego płynu.

Parę godzin później, kiedy rozpętała się burza, cały dom pogrążył się w ciemnościach. Marge odjechała już z mężem, oboje najedzeni ciastem czekoladowym, a Shannon poszła do domu, niosąc w serwetce spory kawałek ciasta dla ojca. Matt również zjadł już swoje i spał teraz w najlepsze.

Spali już wszyscy w miasteczku.

Wszyscy – poza nią. Priscilla słała nawet łóżko, ale pierwsze pomruki burzy zwabiły ją do kuchni. Stała teraz przy otwartym oknie i wdychała nareszcie świeże powietrze, nie zważając na to, że krople deszczu uderzają o wewnętrzny parapet i spadają na niedawno zamiecioną podłogę.

Po chwili zamknęła okno i wyszła do pokoju gościnnego, a potem na ganek. Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Wciąż myślała o Cooperze. Nie miała nawet pretensji do Marge. Wiedziała, że i tak przeklęta pamięć nie dałaby jej spokoju. Byłoby lepiej, gdyby jej nie obejmował. A jego pocałunek… David nigdy jej tak nie całował. I w ogóle zawsze zachowywał się jak dżentelmen i najbardziej wyrozumiały mąż. Natomiast każde spojrzenie Coopera świadczyło, że traktuje ją jak obiekt fizycznego pożądania. Priscilli było głupio, że jej ciało odpowiedziało na ten prymitywny, pierwotny zew. Nic na to jednak nie mogła poradzić.

Otworzyła drzwi na ganek. Nagły powiew wiatru smagnął ją po twarzy. Poczuła, że ma mokry policzek. Spojrzała na drzewa, które chwiały się w druidycznym tańcu. Wspaniale, pomyślała.

Priscilla uwielbiała burze. W dzieciństwie bała się ich, ale później pokonała strach, zmuszając się do spaceru w deszczu. Zapamiętała tę lekcję na całe życie, później, ilekroć bała się czegoś, starała się doprowadzić do konfrontacji. Jak do tej pory nigdy się nie zawiodła, ale właśnie teraz, kiedy wydawało jej się, że jest to najlepsza metoda, poniosła klęskę.