– Może zatańczymy – zaproponowała. – Inaczej znowu ktoś się do nas dosiądzie.
Cooper potrząsnął głową i spojrzał na nią z udawanym przerażeniem.
– Muszę ci powiedzieć, że nie tańczyłem od piętnastu lat.
– Jakoś sobie poradzimy. Na jego ustach pojawił się sceptyczny uśmiech.
– Nie sądzę. Jestem przecież o głowę wyższy. Wyjdą z tego potworne akrobacje.
– Poradzimy sobie – powtórzyła. Cooper znowu próbował się wykręcić.
– Widziałaś, jakie mam wielkie stopy? – spytał. – Wystarczy, że stanę na twoich palcach, a natychmiast wszystkie połamię. Zobaczysz, skończysz w szpitalu – groził.
Priscilla wcale nie słuchała. Pociągnęła go za rękę w stronę parkietu, gdzie robiło się coraz bardziej tłoczno. Po chwili odwróciła się, pewna, że przez cały czas szedł za nią. Cooper zobaczył jej twarz. Oczy dziewczyny lśniły. Prawdopodobnie ona również od dawna nie tańczyła. Widać jednak było, że lubi to robić.
Coop rozejrzał się niespokojnie dokoła. Musieli wyglądać jak rekin i płotka. Mimo to ludzie nie śmiali się i nie wytykali ich palcami.
Wciąż stali naprzeciwko siebie. Priscilla wyciągnęła ręce, żeby objąć go za szyję. Pochylił się trochę, żeby jej pomóc. Zaczęli tańczyć przy dźwiękach beznadziejnie sentymentalnej ballady.
Nagle przestali zwracać uwagę na pozostałe tańczące pary, barmana i kelnerów. Widzieli tylko siebie. Cooper tulił ją tak mocno, że czuła bicie jego serca. On z kolei wyczuwał jej kształty przez cienką warstwę materiału. Oboje pragnęli siebie tak mocno jak przed paroma dniami na tratwie.
Ballada skończyła się paroma wolnymi akordami. Jednak Cooper skierował się szybko w stronę kowboja z gitarą i wcisnął mu coś do ręki.
– Jeszcze raz – poprosił.
– Co?! – Śpiewak patrzył na niego jak na wariata. – Mam śpiewać tę samą piosenkę?!
Cooper pomyślał, że śpiewak ma rację, myśląc, że on naprawdę zwariował. Było mu jednak wszystko jedno. Chciał ponownie zatańczyć z Priscillą, a wydawało mu się, że inna piosenka się do tego nie nadaje.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie robi błędu. Może powinien zostawić inicjatywę Priscilli. Jednak kowboj chuchnął na zwitek banknotów, schował je do kieszeni i mocniej ujął gryf gitary.
– Na specjalne życzenie… Jeszcze raz Willie Nelson… – Do Coopa dochodziły jedynie strzępy zapowiedzi, mimo to poczuł się głupio. Jakby śpiewak zdradzał w tej chwili zebranym jego największy sekret.
Wrócił do Priscilli, która czekała na parkiecie.
– A mówiłeś, że nie umiesz tańczyć – droczyła się z nim.
– Może potrzebowałem odpowiedniej nauczycielki. Spojrzała mu w oczy z rozbawieniem.
– Nie wygłupiaj się – rzuciła. – Mam wrażenie, że w ogóle nie potrzebujesz nauczycielki. Do niczego.
Cooper próbował zrobić niewinną minę, co wcale nie było łatwe, zważywszy, że czuł teraz dotyk jej gorącego ciała.
– Nie wiem nic o prawdziwym życiu – stwierdził, kręcąc głową. – Przez ostatnie lata zajmowałem się wyłącznie biznesem. Nie znam bardziej nieśmiałego i pełnego zahamowań faceta od siebie. Hej… nie ma się z czego śmiać!
Jednak Priscillą nie mogła powstrzymać śmiechu. Jej policzki nabrały kolorów, tak że wyglądała jeszcze bardziej pociągająco.
Coop cieszył się, że w kafejce jest tyle osób. Początkowo złościło go to, ale teraz wiedział, że gdyby nie było tu nikogo, Bóg jeden wie, na co by się zdecydował. Jego honor wydawał się czymś nikłym w porównaniu z pożądaniem, jakie wzbudzała w nim Priscilla. Ballada skończyła się i wrócili do stolika. Ich piwo zrobiło się już ciepłe, dlatego zrezygnowali z tego, co zostało, i kelnerka przyniosła im następne kufle.
W pewnym momencie Cooper zauważył parę zmierzającą w ich kierunku. Nie widzieli ich wcześniej. Rozpoznał mężczyznę, ale nie mógł przypomnieć sobie jego nazwiska. Wypił łyk piwa i dopiero wtedy rozjaśniło mu się w głowie. Brie Eastman!
Jeszcze w szkole grywali razem w piłkę. Nawet wtedy, gdy wszyscy nakładali za duże ochraniacze, obaj górowali nad resztą drużyny. Ktoś kiedyś powiedział, że są jak bracia, ale Cooper wcale tak nie uważał. Brie miał jasne, krótko obcięte włosy, był układny i bogaty, zaś ciemnowłosy Cooper był dziki i nieokiełznany. W zasadzie przypominali siebie jedynie budową.
Nigdy nie byli przyjaciółmi. Eastmanowie wybierali sobie przyjaciół spośród ludzi zamożnych. Kiedy o tym pomyślał, rozśmieszyło go, że tym razem Brie przywitał się z nim nad wyraz wylewnie. Tak, Cooper mógłby teraz kupić wszystko, co należy do Eastmanów, nie targując się zbytnio o cenę.
– Cooper! Jak wspaniale, że cię znów widzę! Słyszałem już, że wróciłeś do Bayville! Jaka szkoda, że nie mieliśmy okazji spotkać się wcześniej. – Brie potrząsnął serdecznie jego ręką. – To moja żona, Janet.
Cooper uśmiechnął się do nieśmiałej blondynki, natomiast Brie wyszczerzył zęby do Priscilli.
– Jak się masz, Priss? Dawno cię nie widziałem.
– Miewam się doskonale – odparła oschłym tonem, a następnie zwróciła się do jego żony: – Gratuluję, Janet. Podobno spodziewasz się dziecka.
Cooper zmarszczył brwi. Jak zwykle przy takich okazjach panie zaczęły rozmawiać o ciąży i rodzeniu dzieci. W ich zachowaniu nie było nic niezwykłego, a jednak odniósł wrażenie, że Priscilla nie lubi żony Brica. Rozmawiała z nią bez zwykłego ożywienia, zerkając co jakiś czas w bok. Twarz miała zupełnie wypraną z emocji.
Cooper odpowiadał na pytania Brica, jednak ani na chwilę nie spuszczał oczu z jego żony. Wyglądała zupełnie normalnie. Mogła nawet wzbudzać sympatię. Ciekawe, czym naraziła się Priscilli? Musiało to być coś wyjątkowo przykrego, ponieważ brązowe oczy jego towarzyszki stały się lodowate.
Priscilla usiłowała zachować pozory dobrego nastroju. Opowiadała nawet ze śmiechem o przygodach niesfornych kociątek. Jednak kiedy Brie pochylił się nad żoną, po jej twarzy przemknął cień.
Brie! Dlaczego wcześniej nie zwrócił na niego uwagi?! Cooper poczuł się tak, jakby ktoś go zdzielił pięścią między oczy.
Dopiero teraz zrozumiał, że cała niechęć Priscilli nie dotyczyła niepozornej blondynki, która siedziała po przeciwnej stronie stolika, ale jej przystojnego męża.
Powoli wszystko zaczęło układać mu się w głowie. Miał rację, sądząc, że Priscilla boi się wysokich mężczyzn. Miał rację, sądząc, że ktoś ją skrzywdził. Inaczej nigdy nie wyszłaby za kogoś takiego jak David Neilson. Pomylił się tylko, gdy założył, że mąż był zarazem jej pierwszym mężczyzną.
Dopiero teraz przestraszył się swoich myśli. Wcale nie podobały mu się wnioski, do których doszedł. Jednak wszystkie elementy układanki, która nazywała się Priscilla Neilson, zaczynały doskonale do siebie pasować. Nawet to, że później zajęła się pracą z dziećmi mającymi problemy.
Niejasne pozostawało jedynie to, do czego posunął się Brie. Cooper spojrzał na jego pewną siebie minę i skrzywił się z pogardą. Mógł się tego domyślać.
– I właśnie wtedy weszłam po drabinie na dach, żeby ściągnąć kotka – ciągnęła Priscilla. – Miauczał żałośnie, schowany za kominem.
Brie wyciągnął przed siebie dłoń.
– Biedactwo. W tym momencie pięść Coopera uderzyła w stół.
Priscilla i Janet aż podskoczyły, kompletnie zaskoczone.
– Przepraszam. Nie wiedziałem, że już tak późno. Przecież czekają na nas dzieci, prawda, Priss?
Priscilla otworzyła usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Cooper chwycił ją za ramię.
– Idziemy – oznajmił.
– Wobec tego spotkamy się na festynie – Brie zwrócił się bezpośrednio do Priscilli. – Zdaje się, że jesteśmy oboje w komitecie organizacyjnym.