Gdy tylko Priscilla znalazła się na zewnątrz, z ulgą wypuściła nagromadzone w płucach powietrze. Po załatwieniu spraw w mieście miała wybrać się do ojca. Całe szczęście, że go o tym wcześniej nie zawiadomiła, ponieważ teraz nagle zmieniła zdanie. Przebiegła na drugą stronę ulicy, wsiadła do białego saturna i jak najszybciej pojechała do domu.
W połowie drogi zsunęła sandały i oparła bose stopy na pedałach. Następnie rozpięła dwa górne guziki bluzki, pozwalając, by wiatr pieścił jej szyję. Mieszkańcy miasteczka chcieli, by ich nauczyciele zachowywali się nienagannie. Jednak Priscilla wiedziała, że nikt nie sprawdzi, czy prowadzi boso. Rozpięta bluzka również nie powinna przyciągać niczyjej uwagi.
Priscilla czuła się zmęczona. Miała na głowie setki kłopotów: prawo jazdy Matta, nowe kociątka Kleopatry, wizyta u dentysty, rachunki, rachunki, rachunki i dług w banku. Na szczęście lista ta nie uwzględniała problemów z mężczyznami.
Niestety, takie problemy mogły się pojawić. Przypomniała sobie spojrzenie Coopera. Patrzył na nią tak, jakby nie chciał pozostawić cienia wątpliwości, że uważa ją za godny uwagi, seksualny obiekt.
Priss zacisnęła wargi i włączyła radio. Nadawano właśnie wiadomości rolnicze. Nie było chyba niczego nudniejszego na świecie. Kilka minut wsłuchiwania się w zaspany głos lektora, podającego ceny zbóż i żywca, wystarczało zwykle, żeby ukoić jej skołatane nerwy. Niestety, tym razem nie pomogło. Wciąż wracała myślami do wysokiego mężczyzny spotkanego na poczcie.
Na początku zdziwiła się, że Coop ją pamięta. Wydawało jej się, że bardzo się zmieniła od szkolnych czasów. Co prawda znali się wówczas, ale była to dosyć przelotna znajomość. Cooper czasami podwoził ją do szkoły, ponieważ mieli kilka wspólnych lekcji. Chodziła z różnymi chłopakami, ale nigdy z nim. Nawet gdyby mieli ze sobą więcej wspólnego, to i tak wszyscy wiedzieli, że Cooper chodzi z Lainie Roberts i że ze sobą sypiają.
Jeśli nawet robili połowę z tych rzeczy, o których opowiadała Lainie wystraszonym i podnieconym dziewczętom w szatni po lekcjach gimnastyki, to i tak było to szalenie odważne. Priss słuchała jej z szeroko otwartymi oczami. Jednak Lainie uważała, że cała sprawa zakończy się małżeństwem. Priscilla gotowa była nawet wierzyć w erotyczne ekscesy, ale nie w to, że uda się utrzymać Coopera Maitlanda w Bayville czy też jakimś innym małym miasteczku.
Zawsze był niespokojny, ambitny i pełen energii. Jego sukcesy w Atlancie, o których później słyszała, wcale jej nie zdziwiły. Nawet jako dziecko wyznaczał sobie określone cele, a potem dążył do ich realizacji z siłą byka i ślepą determinacją. Bała się go trochę, chociaż bardzo lubiła. Czemu nie? Zawsze otaczała go aura przygody. Był wysoki, przystojny, miał niebieskie oczy Paula Newmana i uśmiech, na widok którego dziewczyny mdlały. Poza tym zawsze był dla niej bardzo uprzejmy.
Serce wciąż biło jej mocnym rytmem, a dłonie na kierownicy stały się wilgotne. Zganiła się w duchu za to wszystko. Nie mogła jednak ukryć, że Cooper Maitland zrobił na niej duże wrażenie. Wydawał się wyższy niż kiedyś, a jego rysy nabrały teraz ostrości. W kasztanowych włosach pojawiło się kilka srebrnych pasemek. Mimo to Coop zachował dawną urodę. Jego młodzieńczą pewność siebie zastąpiło wewnętrzne wyciszenie znamionujące olbrzymią siłę charakteru. Nie miała wątpliwości, że wciąż potrafi zmieść każdego, kto mu stanie na drodze. A poza tym uśmiech… Ten bezwstydnie zmysłowy uśmiech, na widok którego ugięły się pod nią kolana.
Priss spojrzała do lusterka na swoje odbicie. Nikt nie usiłuje nikogo uwieść, powiedziała sobie w duchu. Ten facet już o tobie zapomniał. Pewnie zawsze się tak zachowuje, kiedy ma do czynienia z kobietą. Nie bądź głupią gęsią i przestań już o tym myśleć.
Po paru minutach skręciła na żwirówkę i zatrzymała się w cieniu starego orzecha. Wyłączyła silnik i ogarnęła ją przyjemna cisza. Wszystko wokół było tak dobrze znane i kochane.
David zbudował ich dom parę lat po urodzeniu Matta. Przy ganku rosły różnobarwne kwiaty, astry, lwie paszcze i szałwie. Pod podajnikiem zagnieździły się zięby. Żółty mniszek lekarski rozplenił się po całym trawniku, a nieco dalej kołysała się zawieszona na dębie stara huśtawka Matta, relikt z zamierzchłej przeszłości, poruszana kolejnymi powiewami wiatru.
Powoli jej serce się uspokoiło. Nareszcie znalazła się w domu. Tylko tutaj czuła się naprawdę bezpiecznie. Wciąż brakowało jej Davida, jego spokoju i rozwagi, ale już od lat nie miała złych snów. David zawsze starał się ją uspokoić, kiedy budziła się z krzykiem w nocy. Pragnął jej pomóc. Nie, nie ma sensu się nad tym zastanawiać.
Dawno temu odkryła, że kobiety nie poddają się kolejnym kryzysom. Radzą sobie lepiej, niż można by się spodziewać. Być może pomaga im codzienna stała praca, ten rytm, który nie zmienia się z biegiem lat. Priscilla również postanowiła, że się nie podda. Wszystko jedno – z Davidem, czy też bez niego.
Wysiadła z samochodu i rozejrzała się po okolicznych gruntach. Jakieś sto metrów dalej stał dom Maitlandów. Kiedy stary George zmarł, całe miasteczko aż huczało od plotek, że Cooper ma tu przyjechać nie tylko po to, żeby załatwić sprawy ojca, lecz żeby zamieszkać w Bayville na stałe.
Nadbiegły koty. Priscilla przywitała je radośnie i raz jeszcze powróciła myślami do spotkania na poczcie. To jasne, że Coop się nie zmienił. Po paru dniach będzie się tu nudził jak mops. Poza tym stary George, którego zresztą bardzo lubiła, nie zajmował się w ciągu ostatnich lat domem, tak że wszystko w nim było zapuszczone. Cooper z pewnością zacznie od generalnego remontu, potem się zmęczy, w końcu znudzi i wystawi posiadłość na licytację. Niewątpliwie tak się to wszystko skończy.
Priscilla potrząsnęła głową. Jak mogła się dać nabrać na jeden uśmiech? Cooper Maitland po prostu już taki jest. Za jakiś czas nie zostanie tu po nim choćby najmniejszy ślad.
Weszła na werandę i otworzyła drzwi do domu. Wewnątrz było chłodno i przyjemnie. Poradzi sobie. Na pewno sobie poradzi. Tak z Cooperem, jak z kimkolwiek innym.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Mogę pójść dzisiaj do kina? Priss patrzyła na jedzącego syna. Wypił już trzy szklanki mleka, zjadł ogromnego, pieczonego ziemniaka, a teraz po raz kolejny dokładał sobie klopsików. W tym czasie ona ledwie zdążyła tknąć jedzenie.
– Oczywiście – odparła. – Pod warunkiem, że wcześnie wrócisz. Z kim się wybierasz?
– Jason dostał właśnie prawo jazdy i ojciec pozwolił mu wziąć samochód. Mamy jeszcze zabrać Suze j Frawley. Aha, powiedziałem Shannon, że też się może z nami wybrać. Wstąpimy później na colę, ale i tak powinienem być w domu przed jedenastą.
Mówił to wszystko zdawkowym tonem, ale matczyny instynkt podpowiedział Priss, że wzmianka o córce Coopera wcale nie była przypadkowa. Maitlandowie mieszkali tu dopiero od tygodnia. Priss chciała utrzymywać z nimi dobrosąsiedzkie stosunki, ale nie spodziewała się, że będzie widywać Coopera codziennie ani że imię „Shannon” nie będzie schodzić z ust jej syna.
– Często się z nią widujesz – zauważyła. Matt rzucił się na dwa kawałki szarlotki, leżące przed nim na talerzyku. Połknął pierwszy i uśmiechnął się do niej.
– To nic poważnego, mamo. Nie musisz się przejmować.
– Wcale nie mówiłam, że się przejmuję – zaprzeczyła gwałtownie. – To milo, że się nią zająłeś. Nie zna przecież nikogo w Bayville. Tyle że… widujesz się z nią praktycznie codziennie. Mart znowu posłał jej uśmiech.
– Uważa, że jestem przystojny. Nie mogę przecież puścić kantem takiej dziewczyny – stwierdził.
– No, no, kto by pomyślał – powiedziała z udawanym gniewem. – Przybędzie nam jeszcze jeden samochwała w miasteczku. Czy Shannon spotyka się też z innymi dziećmi? – spytała po chwili, specjalnie używając słowa „dzieci”.