– Musiałem wszystko jeszcze raz przemyśleć w ciągu tego tygodnia – ciągnął. – Muszę coś zrobić z Brikiem. On wciąż stoi między mną a tobą. Wiem, dlaczego nie wymieniłaś jego nazwiska. Na twoim miejscu zrobiłbym to samo. Jednak… z jego powodu – znów uczynił niechętny gest w stronę Eastmana – wciąż nie możesz pozbyć się poczucia winy.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Starasz się bronić słabszych. Ryzykowałaś życie, żeby uratować kotka. Ale nie wszystkich potrafisz uchronić przed Eastmanem. Na przykład jego żona…
– Bzdura! Przecież to dorosła kobieta.
– Widziałem, jak z nią rozmawiałaś. Myślałem, że jej nie lubisz, ale potem stwierdziłem, że starasz się ją chronić przed mężem. Przyznaj, że czujesz się za nią odpowiedzialna. Spuściła głowę.
– Tak.
– I nie tylko za nią. Twój ojciec mówił, że prowadzisz przykościelne koło kobiet.
– Staramy się sobie nawzajem pomagać.
– Ale tak się jakoś składa, że ty pomagasz najwięcej. Zresztą podobnie jest w szkole. Pytałem. Nikt nie troszczy się o dzieci tak jak ty.
Priscilla nie potrafiła zaprzeczyć. Kiwała tylko głową, zastanawiając się, dlaczego Cooper mówi o tym wszystkim.
– I co z tego? Cooper dotknął jej twarzy. Nie obchodziło go to, że zwraca na siebie uwagę.
– Nie możesz być obrończynią całego świata – za konkludował. – Pewnie boisz się, że jeśli wyjdziesz za mąż, nie starczy ci czasu, żeby zajmować się innymi. – Zamilkł na chwilę i spojrzał jej w oczy. – Chcę, żebyś się zmierzyła z Eastmanem. Inaczej nigdy nie uwierzysz, że ludzie mogą sami poradzić sobie ze swoimi problemami.
Priscilla wpadła w popłoch. Nie mieściło jej się w głowie, że Coop mógł zaproponować coś takiego. Czy naprawdę chciał ją rzucić lwu na pożarcie?
– Ten drań nigdy nie zapłacił za to, co zrobił, a ty czujesz się winna. Czy chcesz, żeby tak było zawsze?
Potrząsnęła głową.
– Sam nie wiesz, o co mnie prosisz.
– Wiem – powiedział, prostując się. Po chwili zobaczyła w tłumie jego plecy.
Priscilla drżała na całym ciele. Nie, nie może zmierzyć się z Brikiem. Sama myśl o tym napełniała ją przerażeniem. To było nieludzkie żądanie. Pomyliła się, sądząc, że Coop ją kocha. Ona też była głupia, sądząc, że chwilowe zauroczenie to miłość.
Tylko dlaczego tak bardzo zabolało ją to, że odszedł? Dlaczego chciała biec za nim? Priscilla nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
Przez chwilę stała przy stole, nie wiedząc, co dalej począć. Traf zrządził, że akurat przyplątał się Brie. Miał na sobie czerwoną koszulę i lekkie, niebieskie spodnie. Zauważyła, że zaciął się przy goleniu, co było o tyle dziwne, że nigdy nie zwracała uwagi na podobne drobiazgi. Kiedy go zobaczyła, żołądek skurczył jej się niczym orzeszek.
– Cześć, mała. Podobno nieźle cię zmoczyli.
– Nie narzekam – powiedziała. – Czy mogłabym zamienić z tobą parę słów na osobności?
– Jasne. Czemu nie? Na festynie trudno było znaleźć miejsce, w którym nie byłoby pełno ludzi. Po jakimś czasie udało im się znaleźć opuszczony namiot, w którym właśnie zakończono jakąś konkurencję.
– Czy to odpowiednie miejsce? – spytał, nie tracąc dobrego humoru.
– Najzupełniej.
– Co mogę dla ciebie zrobić?
– Nic – odparła. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie masz prawa skrzywdzić żadnej kobiety tak jak mnie. Jeśli kiedykolwiek się to stanie, powiem o wszystkim. I nie będzie już wątpliwości, kim tak naprawdę jesteś.
Brie stał zupełnie oniemiały. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a zamiast niego pojawił się wyraz' całkowitego zaskoczenia.
– C… co?
– Sam słyszałeś.
– Mówisz o tym, co się stało, kiedy byliśmy w szkole? Myślałem, że ci się to podobało. Nie lubię się pieścić, tak jak inni, ale…
Brie nie skończył, ponieważ niewielka piąstka Priscilli wylądowała na jego nosie.
– A masz! – krzyknęła i wyszła z namiotu. Łzy napłynęły jej do oczu. Chciała jak najprędzej odnaleźć Coopera. Spróbowała poruszyć dłonią, ale poczuła gwałtowny ból. Ciekawe, czy złamała nos Bricowi, czy tylko własną rękę?
Poczuła na plecach gwałtowny powiew wiatru. Liście drzew rosnących wokół boiska zaszeleściły, zwiastując deszcz. Chmury, które od rana wisiały nad boiskiem, zebrały się teraz w jednym miejscu. Nagle zrobiło jej się zimno.
Najpierw natknęła się na Marta, który usiłował zestrzelić pluszową kaczkę dla Shannon. Spytała, czy chcą wracać do domu, ale powiedzieli, że przeczekają deszcz i obejrzą pokaz sztucznych ogni.
– Dobrze, ale gdzie jest Cooper? – spytała.
Nie wiedzieli. Priscilla rozejrzała się bezradnie dokoła. Nie mogła go nigdzie znaleźć. Przypomniała jednak sobie, że dał jej zapasowe kluczyki do samochodu. Ruszyła w stronę parkingu. Postanowiła zaczekać na niego w aucie.
Na przedniej szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu. Priscilla odetchnęła z ulgą. Nie miała ochoty na ponowne przemoknięcie.
Nagle zobaczyła w oddali samotną postać, zmierzającą w stronę parkingu. Otworzyła drzwi i wyskoczyła z samochodu.
– Cooper! Co ci się stało? Na jej widok spróbował iść normalnie, ale zaraz wykrzywił się z bólu i znowu zaczął kuleć.
– Nic takiego – powiedział, zbliżając się. – Po prostu wpadłem na słup. Chciałbym raczej zobaczyć twoją rękę.
Schowała ją za siebie.
– Skąd wiesz o mojej ręce? – spytała. – Ten siniak pod okiem to też z powodu słupa?
Dotknął policzka, jakby do tej spory nie zdawał sobie sprawy z tego, że coś jest z nim nie w porządku. Z rozciętej wargi sączyła się cieniutka strużka krwi.
– Nieważne – odparł. – Pokaż rękę. Najlepiej zrobi my, jak pojedziemy szybko do domu.
Deszcz zacinał coraz mocniej. Wgramolili się do samochodu jak para weteranów wojennych.
– Widziałeś, jak… – zawahała się – rozmawiam z Brikiem? Stąd wiesz o mojej ręce?
Skinął głową.
– Mhm. Naprawdę dałaś mu wycisk.
– Nie wiedziałam, że mam ochronę. Cooper milczał. W ciągu paru minut przyjechali do domu, gdzie zrobił jej prowizoryczny opatrunek, a ona kazała mu trzymać szmatkę z lodem przy policzku. Dopiero wtedy usiedli obok siebie w pokoju gościnnym.
– Miałeś rację – powiedziała. – Rozmowa z Brikiem dobrze mi zrobiła. Mam nadzieję, że jemu jak najgorzej. – Zachichotała, a Cooper roześmiał się na cały głos. – Czuję się teraz tak lekko. Mam wrażenie, jakbym zrzuciła z siebie bagaż tych wszystkich lat.
– To dobrze.
– Nie czuję się już ani winna, ani odpowiedzialna za nikogo oprócz siebie. Kocham cię i chcę zostać twoją żoną.
Jego oczy zaszkliły się dziwnie. Czułaby się głupio, gdyby zaczął przy niej płakać. Przysunęła się bliżej i przytuliła do niego czule i ufnie jak dziecko.
– Myślałem, że cię straciłem – szepnął.
– Myślałam, że to ja straciłam ciebie. Czułam się tak podle, kiedy odszedłeś. Postawiłeś wszystko na jedną kartę, więc stwierdziłam, że ja też muszę zaryzykować.
Ich wargi spotkały się nagle. Zaczęli się całować jak starzy kochankowie, którzy spotkali się po latach rozłąki.
– Kiedy dostanę pierścionek? – spytała.
– Choćby jutro.
– Nie chcę czekać zbyt długo – ciągnęła. – Weźmiemy ślub w kościele ojca, a potem zamieszkamy u ciebie. Ostatecznie zrobiłeś tam remont. Oczywiście, wcześniej powiemy o wszystkim dzieciom.
Myślała, że Coop się przestraszy, ale on tylko spojrzał na nią kpiąco.
– Widzę, że ożenię się z prawdziwym domowym tyranem.
Potrząsnęła stanowczo głową.