Pospieszyła z nową ofertą:
– Może lubisz babkę cytrynową. – Po chwili podwoiła stawkę: – Upiekę ci dwie babki cytrynowe.
– Na razie uspokój się. Na pewno się jakoś dogadamy, ale teraz zejdź już na dół. Masz pewnie poranione stopy i zawroty głowy.
Nie wiedziała, jak się tego domyślił. Rzeczywiście, od momentu kiedy kotek zniknął w oknie, potwornie kręciło jej się w głowie. Po raz pierwszy zrozumiała, na co się tak naprawdę zdecydowała. Później jednak, kiedy wybuchnę]i śmiechem, czuła się zupełnie dobrze.
– Jak tu wlazłam, to i zlezę – powiedziała gniewnie.
– Mam wprawę.
– To dlatego tak kurczowo trzymasz się dachówek?
– spytał, wskazując głową zbielałe kostki jej dłoni.
– Poradzę sobie. Musisz tylko… zejść trochę niżej. Coop nie krył zniecierpliwienia.
– Nic z tego. I nie każ mi zamykać oczu. Już zauważyłem, że nie masz na sobie bielizny. Nie przejmuj się, widywałem już nagie kobiety. Gdybyś spadała, niewiele bym mógł ci pomóc z zamkniętymi oczami.
– Chwycił ją za rękę. – No, ruszaj się. Potem będziesz mogła się ubrać. Usiądziemy sobie na werandzie przy mrożonej herbacie, a ja będę cię zadręczał swoimi pomysłami. Odwróć się teraz. Patrzenie w dół wcale ci nie pomoże. Chodź do mnie i daj sobie spokój z tą cholerną drabinką dla akrobatów.
Priss wcale nie miała ochoty na to, żeby ruszyć się gdziekolwiek. Chciała wcisnąć się w kątek i miauczeć jak kotek. Jednak rozkazy Coopera wywołały pożądany efekt i zaczęła wolno schodzić po szczeblach. On tymczasem podtrzymywał ją z tyłu i mówił coś o tapecie, która nie chce trzymać się ściany i o zdemolowanej kuchni, którą gdzieś widział. Priscilla nie miała pojęcia, o czym mówi, ale zupełnie jej to nie obchodziło. Z trudem dowlokła się do połowy drabiny, gdzie poprosiła o chwilę odpoczynku. Od ziemi wciąż dzieliła ją spora odległość, jednak czuła się już bezpieczniej. Mdłości i zawroty głowy zaczęły powoli ustępować.
Ruszyli w dół. Cooper cały czas starał się ją podtrzymywać. Czuła jego ciepłe dłonie na łydkach i biodrach. W dotyku tego mężczyzny nie było nic erotycznego. Starał się jej pomagać, tak jak strażak albo ratownik górski. Jednak kiedy dotarli na dół, Priscilla dyszała ciężko i miała oczy zamglone pożądaniem. Na szczęście mogła złożyć to na karb przeżytych doświadczeń.
Dopiero teraz poczuła, że zrobiło się chłodno. Zaczęła się trząść. Cooper zbliżył się do niej i zajrzał w głąb wystraszonych oczu.
– Nic ci nie jest?
– Czuję się jak ostatnia idiotka – odparła. – Poza tym wszystko w porządku. Uśmiechnął się, nie przestając jej obserwować.
– Zimno ci. Proponuję gorącą kawę zamiast mrożonej herbaty. – Zmarszczył czoło. – I kieliszek brandy. Ile czasu potrzebujesz, żeby się przebrać? Dziesięć minut? Dobrze. Będę czekał u siebie. Mam tam coś odpowiedniego na taką okazję.
Cooper chwycił drewnianą drabinę i ruszył w stronę stodoły. Priscilla nie miała czasu mu odmówić. Zresztą musiała przyznać, że wcale nie miała na to ochoty. Wręcz przeciwnie. Przy nim czuła się bezpieczna – cokolwiek to miało znaczyć.
Weszła na werandę i przysiadła na chwilę na drewnianej ławeczce, żeby się trochę uspokoić. Następnie przypomniała sobie o czymś ważnym. Nie zważając na bolące stopy, pomknęła na górę i zamknęła okno do sypialni. Postanowiła, że następnego dnia przeniesie koty do stodoły. Przynajmniej nauczą się tam łapać myszy.
Okazało się, że jej stopy nie są tak bardzo poranione. Przemyła tylko otarcia wodą utlenioną i ubrała się w ciągu paru minut. Już wcześniej przygotowała sobie białe dżinsy i marynarską bluzę. W końcu zrobiła sobie lekki makijaż i ruszyła w stronę sąsiedztwa.
Tym razem będę się zachowywała naturalnie. Mogę mieć z tym pewne kłopoty, ale poradzę sobie, tak jak zawsze, myślała, ani się spodziewając, że to, co się miało zdarzyć, przerastało jej najśmielsze wyobrażenia.
ROZDZIAŁ TRZECI
Priss miała zamiar wypić szybko kawę i w ciągu godziny wrócić do domu. Jednak godzina dawno już minęła, a ona siedziała z podkurczonymi nogami w plecionym fotelu na ogrodowej werandzie, grzejąc dłonią pękaty kieliszek z brandy. Coop usiadł na schodach, opierając się plecami o jeden z filarów. Wyciągnął z zapasów butelkę znakomitego trunku, ale, jak do tej pory, wypił zaledwie pół kieliszka. Był zbyt zajęty swoją opowieścią, żeby zwracać uwagę na alkohol.
Towarzyszyła im orkiestra ukrytych w trawie świerszczy i cały legion robaczków świętojańskich, latających dokoła domu, a także księżyc z długą, wyciągniętą twarzą wiejskiego plotkarza. Cooper zgasił światło na werandzie. Widzieli siebie i to zupełnie im wystarczało. Być może z powodu panującego półmroku rozmawiało im się znacznie lepiej niż poprzednio.
– Wiesz, przysyłałem ojcu pieniądze przez wszystkie te lata – ciągnął Cooper, drążąc sprawy, które w ogóle nie powinny Priss interesować, o których mówi się wyłącznie przyjaciołom. – Wiedziałem, że ma kłopoty na farmie i że potrzebna mu pomoc. I wiesz, co z nimi zrobił?
– Co?
– Nic. Zupełnie nic. Wciąż leżą na koncie, które sam dla niego otworzyłem. Ojciec nie wydał nawet grosza na siebie czy na ten cholerny dom, który wymaga remontu. Stary był bardzo uparty. Tak jak wszyscy Holendrzy.
– Brakuje ci go? – spytała miękko.
– Bardzo – odparł. – Czasami skakaliśmy sobie do oczu, ale zawsze go kochałem. Powinienem był wrócić wcześniej do Bayville. Gdybym wiedział, co się tu dzieje… – Coop zamyślił się na chwilę. – Jednak ojciec wolał przyjeżdżać do Atlanty. Zawsze lubił podróże. Kiedy był u mnie ostatnio, wyglądał tak kiepsko, że chciałem go wysłać na badania do szpitala. Myślisz, że się zgodził?
– Zdaje się, że nie przepadał za lekarzami.
– Powinienem był go związać i zaciągnąć do kliniki. Kiedy mama żyła, czasami jeszcze jej słuchał, ale potem… Szkoda gadać. Nie zgadzał się ze mną nawet wówczas, kiedy mówiłem, że słońce świeci. Czasami sobie myślę, że jeszcze by żył, gdybym był bardziej zdecydowany.
– Nic byś nie wskórał. Mieszkałam tu na tyle długo, żeby go dobrze poznać. Nie zaciągnąłbyś go nawet końmi do lekarza. Przecież sam wiesz o tym najlepiej, Cooper. Przestań siebie zadręczać.
– Łatwiej mieć do siebie pretensje, niż pogodzić się z rzeczywistością – szepnął.
Priscilla dobrze go rozumiała.
– Wiem, moja mama umarła, kiedy miałam czternaście lat, ale wciąż to pamiętam.
Ich oczy spotkały się. Noc otuliła oboje ciszą jak kołdrą. Nawet nie przypuszczali, że mają ze sobą tyle wspólnego.
– Potrafisz słuchać zwierzeń, Priss – stwierdził po chwili. – Nie powiedziałaś mi jednak, co mam robić z tą przeklętą kuchnią.
Priscilla parsknęła śmiechem. Przypomniała sobie to, co w niej zastała.
– Jutro powiem ci, do kogo masz się zgłosić – po wiedziała. – Naprawdę chcesz zostać w Bayville dłużej niż przez wakacje?
– Sam nie wiem. Musisz zapytać Joellę. Ostatnio to ona orzeka, co mam robić i myśleć. Jeśli jednak sam będę miał coś do powiedzenia, to zapewniam cię, że tak. Mam zamiar zostać tu na stałe.
Jej bosa stopa dotknęła podłogi i pleciony fotel znów zaczął się bujać.
– Przedtem trudno cię tu było utrzymać – zauważyła. – Nie boisz się, że zanudzisz się na śmierć?
Zastanawiał się przez chwilę. Pragnął, żeby zrozumiała jego motywy. Ta rozmowa stawała się coraz bardziej poważna, dlatego nie chciał kłamać czy też obracać wszystkiego w żart.