Выбрать главу

Okazało się jednak, że była w błędzie. Cooper wciągnął powietrze głęboko do płuc, a kiedy je wypuścił, wyglądał już zupełnie normalnie. Zwolnił uścisk i nawet się uśmiechnął. Priscilla nie mogła złapać oddechu. Wciąż czuła się jak zwierzyna ścigana przez wytrawnego myśliwego.

– Nic ci nie jest? – spytał, wyciągnąwszy dłoń, żeby pogładzić ją po policzku.

Pokręciła głową w odpowiedzi.

– A ja czuję się tak, jakbym spojrzał w słońce z odległości dwóch metrów. – Znowu próbował się uśmiechnąć, ale tym razem mu nie wyszło. Przez chwilę patrzył na nią, jakby chciał odpowiednio wyważyć słowa. – Nie miałem pojęcia, że to tak będzie wyglądać. Naprawdę.

– Nie przejmuj się.

– Wiesz, to miał być żart. Coś, co wprowadziłoby lżejszą atmosferę. Jesteśmy w końcu sąsiadami – stwierdził, jakby to wszystko wyjaśniało. – Naprawdę nie chciałem się do ciebie przystawiać.

Priscilla uśmiechnęła się na dźwięk słowa, którego nie słyszała od szkolnych czasów.

– Będzie najlepiej, jeśli oboje o wszystkim zapomnimy – powiedziała, nie zastanawiając się nad tym, jak mogłaby zapomnieć zdarzenia tej nocy. Cooper zmarszczył brwi. Najwyraźniej chciał coś powiedzieć, otworzył nawet usta, ale zamknął je, kiedy w oddali usłyszeli pracujący silnik samochodu.

Priss cofnęła się, a Cooper wyciągnął rękę, chcąc ją zatrzymać.

– Muszę już pędzić! – krzyknęła, zbiegając z werandy. – To na pewno dzieciaki!

I chociaż zdawała sobie sprawę, że ta ucieczka nie przysparza jej chwały, pobiegła ile sił w nogach do ogrodzenia. Starała się przekonać siebie, że nie ucieka od Coopera, a jedynie biegnie na spotkanie Matta.

Cooper otworzył drzwi sklepu żelaznego Stevensa. Znał tu już każdy kąt, ponieważ od tygodnia bywał w sklepie codziennie, a czasami nawet dwa razy dziennie. Tuż przy wejściu znajdowała się wielka beczka z klepkami ściągniętymi za pomocą obręczy. Zapowiadała ona miejsce, które nie było bynajmniej świątynią nowoczesnej techniki, ale w którym można było dostać wszystko, od obroku, poprzez tanie gwoździe, klatki dla królików, żeliwne rury, aż po drewniane bale.

Tym razem chodziło mu o farbę. Z zaplecza, które na oko niczym nie różniło się od starej rupieciarni, natychmiast wybiegł Matt.

– Czym mogę służyć, panie Maitland? Cooper westchnął ciężko.

– Widzisz, chłopcze, nie chciałbym cię fatygować, ale chodzi mi o farbę.

– To żaden problem – powiedział z uśmiechem chłopak.

Coop stwierdził, że nadszedł już moment, żeby zadać ostateczny cios.

– Farbę w kolorze wanilii. – Zrobił efektowną pauzę. – Widzisz, do tej pory słyszałem tylko o waniliowych lodach, ale twoja matka i Shannon uparły się, że kuchnia ma być w „kolorze wanilii”. Podobno biały daje nieładny odblask i jest mało praktyczny.

Mart parsknął śmiechem, ponieważ Cooper rzeczywiście wyglądał na przybitego.

– Posłuchaj rady starszego mężczyzny, synu. Jeśli planujesz remont, to wcześniej pozbądź się jakoś kobiet. Wyślij je na wakacje albo utop, jeśli nie masz innego Wyjścia. Tylko nie pozwól im patrzeć sobie na ręce.

Zaczęli przeglądać puszki z farbą w poszukiwaniu odpowiedniego koloru. Matt je nawet otwierał, żeby sprawdzić, co znajduje się w środku. Po półgodzinnych Poszukiwaniach zdecydowali się na zmieszanie dwóch farb, przy której to czynności Matt okazał się nieoceniony. Chłopak po paru próbkach z różnymi farbami uznał, że żółty zmieszany z białym daje barwę najbardziej zbliżoną do lodów, które jadał często i chętnie w pobliskiej kawiarence.

– To będzie to – powiedział na koniec, wycierając dłonie szmatką.

Trzeba jeszcze było przelać zawartość obu puszek do trzeciej, dziesięciolitrowej. Miało to wystarczyć na pomalowanie kuchni, przedpokoju oraz jednego z pokojów. Co prawda Cooper zarzekał się, że nie zacznie remontu aż do jesieni, ale po zdewastowaniu kuchni musiał się zabrać do jej renowacji, a skoro już się Powiedziało a, trzeba było powiedzieć b. Zwłaszcza że reszta domu wyglądałaby jak ruina w porównaniu ze świeżo wyremontowaną kuchnią.

Matt przez cały czas podtrzymywał rozmowę.

– Czy uważa pan, panie Maitland, że ostatnie umowy ze Środkowym Wschodem wpłyną jakoś na rynek?

– Interesujesz się tymi sprawami?

– Od lat! – wykrzyknął Matt. – Mam nawet akcje. Nie ma pan pojęcia, jak to wspaniale, że mogę z panem porozmawiać. Nikt w miasteczku nie zajmuje się biznesem. To znaczy prawdziwym – położył szczególny nacisk na to słowo – biznesem.

Cooper zdawał sobie sprawę, że jest dla chłopca kimś w rodzaju guru. Matt zwykle pomagał mu przy zakupach, a po pracy zaglądał do nich, nie tylko po to, żeby spotkać się z Shannon, ale również, żeby z nim porozmawiać. Żałował tylko, że jego matka nie jest choćby w połowie tak przyjaźnie nastawiona jak Matt.

Jednak Priscilla bardzo mu pomagała, a jej ciasta, które dostarczała im co jakiś czas, stanowiły prawdziwe kulinarne poematy. To nie wszystko. Priss znalazła mu odpowiedniego cieślę, podobno najlepszego w okolicy, a także doradzała w sprawie mebli, i, oczywiście, kolorów. Cooper znajdował się wciąż pod jej urokiem. Spotykali się niemal codziennie. Również w niedzielę siadywali w tej samej ławce w kościele, żeby wysłuchać kolejnego ognistego kazania jej ojca, w rodzaju tych, które Coop pamiętał jeszcze z dzieciństwa.

W ogóle była wspaniała! Jednak przez cały czas zachowywała się tak, jakby się nigdy nie całowali.

Cooper nie chciał zapomnieć tego, co się między nimi zdarzyło. Wciąż pamiętał płomień w oczach Priss i uścisk jej drobnych ramion. Wiedział, że na pozór spokojna, niemal wyrachowana Priscilla potrafi być prawdziwą tygrysicą.

Zamyślił się na moment, zapominając, że wciąż rozmawia z Mattem.

– Wszyscy po skończeniu szkoły chcą uciec z. Bayville, ale ja tego nie zrobię – stwierdził chłopak, dociskając wieko puszki. – Oczywiście pojadę na studia, ale potem… W mieście byłbym nikim. Tutaj mam znacznie większe szanse na sukces. Nawet pan nie wie, ile możliwości kryje w sobie ta mieścina. – Dostrzegł nieobecną minę Coopera. – Nie chciałbym jednak pana zanudzać.

– To bardzo ciekawe, Matt. Jakich możliwości?

– Cóż, weźmy choćby ten sklep… Pan Stevens ma pięćdziesiąt pięć lat, więc za dziesięć lat przejdzie na emeryturę. Wystarczy spojrzeć, żeby zobaczyć, jak go prowadzi. Już teraz mam kilka pomysłów na ulepszenie zaplecza i obsługi. A takich możliwości jest więcej. Zna pan rodzinę Eastmanów?

– Tak, z dawnych czasów.

Eastmanowie mieli dużą posiadłość ziemską w pobliżu Bayville. Coop chodził do szkoły z Brikiem, często też grywali razem w piłkę.

– Cóż, Brie prowadzi tutaj różne interesy. Nie twierdzę, że mógłbym z nim konkurować, ale wiem, że wiele rzeczy szłoby mu znacznie lepiej, gdyby po święcił temu trochę więcej uwagi.

Cooper żałował, że Shannon nie ma choćby części zdrowego rozsądku i wytrwałości tego chłopaka. Priscilla naprawdę dobrze go wychowała.

– Czy to po ojcu masz takie zainteresowania? – spytał.

– I tak, i nie. Ojciec przez całe życie uprawiał ziemię, ale z drugiej strony chciał, żebym miał dobre stopnie. Zawsze mi powtarzał, że wiedza to teraz najważniejsza sprawa.

– Był wymagający? Matt pchnął puszkę z farbą tak, że przesunęła się o parę centymetrów.

– Nawet nie – stwierdził po krótkim namyśle. – Ojciec… w ogóle rzadko się odzywał. Po prostu opiekował się mną i mamą.