— Wydaje mi się, że masz zdolności w całkiem innym kierunku. Halt wiedział o tym, gdy tylko zobaczył cię po raz pierwszy. Właśnie dlatego zwrócił się do mnie, bym wyznaczył cię na jego ucznia.
— Och — powiedział Will. Nie bardzo wiedział, co innego może jeszcze dodać. Czuł, że słowa barona powinny podnieść go na duchu, i do pewnego stopnia tak się stało, jednak wciąż jeszcze czuł się zagubiony w całej tej historii. — Tylko że Halt jest zawsze taki ponury… — wybąkał.
— Trzeba przyznać, że daleko mu do mojego błyskotliwego poczucia humoru — przyznał baron, a potem mruknął jeszcze coś pod nosem, widząc zdumione spojrzenie chłopaka.
Will nie bardzo rozumiał, czym uraził wielmożę, uznał więc, że najlepiej będzie zmienić temat.
— Ale… czym właściwie zajmują się zwiadowcy, panie? — spytał.
Jednak i tym razem baron potrząsnął głową.
— O tym już opowie ci Halt. Zwiadowcy rządzą się własnymi prawami i nie lubią, żeby mówiono na ich temat zbyt wiele. Sądzę, że teraz powinieneś udać się do sypialni. Spróbuj się nieco przespać. Masz zameldować się w chacie Halta o szóstej rano.
— Tak, panie — rzekł Will, wstając z krawędzi fotela. Wciąż nie był pewien, czy spodoba mu się życie w charakterze ucznia zwiadowcy, wszystko jednak wskazywało na to, iż nie miał wyboru. Skłonił się baronowi, który odpowiedział krótkim skinieniem głowy, i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał go głos barona.
— Willu? Tym razem posłuż się schodami.
— Tak, wasza wysokość — odparł poważnie i zupełnie nie mógł zrozumieć, czemu baron wzniósł oczy do sufitu i znów mruknął coś do siebie. Tym razem jednak do uszu Willa doszło kilka słów, było tam coś o „poczuci humoru” — tak przynajmniej się chłopakowi zdawało.
Strażnicy wciąż pełnili wartę przy drzwiach, ale Halt już tam nie było.
Przynajmniej nie było go nigdzie widać. Trudno bo wiem stwierdzić, czego można się spodziewać po taki człowieku jak zwiadowca.
Rozdział 7
To było dziwne uczucie, opuszczać posiadłość barona Aralda po tylu spędzonych w niej latach. U stóp zamkowego wzgórza, Will, który wędrował z niewielkim zawierającym cały jego skromny dobytek, tobołkiem, na ramieniu, odwrócił się i spojrzał na potężne mury.
Zamek Redmont dominował nad całą okolicą. Zbudowano go na planie trójkąta z wysokimi basztami, w każdym narożniku. Za murami rozciągał się dziedziniec i stała czwarta, wyższa od pozostałych wieża, czyli donżon. Tam właśnie mieszkał i urzędował pan baron, tam też mieściły się biura jego najbliższych współpracowników. Zamek zbudowano na podłożu ze skały żelazistej — praktycznie niezniszczalnej. Kiedy wczesnym rankiem lub późnym popołudniem słońce stało nisko nad horyzontem, skała świeciła czerwonawym blaskiem. Stąd właśnie wzięła się jej nazwa: „Red Mount”, Czerwona Góra.
U jej podnóża, po drugiej stronie rzeki Tarbus, położona była wioska Wensley, pełna malowniczo rozrzuconych tu i ówdzie chat. Był tam też zajazd i warsztaty rzemieślnicze, zaspokajające codzienne potrzeby wieśniaków. Swoje siedziby mieli we wsi bednarz, kołodziej i rymarz sporządzający uprzęże oraz kowal. Otaczające zamek lasy wycięto, by zapewnić wieśniakom tereny pod uprawę, a także by wróg nie mógł zbliżyć się do zamku niepostrzeżenie. W chwilach zagrożenia mieszkańcy wsi prowadzili swe stada na drugą stronę rzeki przez drewniany most, następnie rozbierali jego środkowe przęsło i kryli się za potężnymi murami zamku, gdzie bronili ich żołnierze barona i wojownicy nauczeni swego rzemiosła w Szkole Rycerskiej.
Domek Halta znajdował się w pewnej odległości zarówno od zamku, jak i od wioski, pośród drzew na skraju puszczy. Słońce ledwie wznosiło się ponad czubki najwyższych drzew, gdy Will zbliżał się do chaty zbudowanej z drewnianych belek. Z komina sączyła się wąski smuga dymu, toteż Will uznał, że Halt wstał już i krząta się po domu. Wszedł na werandę, która biegł; wzdłuż całego boku chaty, zawahał się przez chwilę a potem zaczerpnął tchu i zdecydowanie zapukał d drzwi.
— Wejść — rozległ się głos ze środka. Will otworzy więc drzwi i rozejrzał się po wnętrzu.
Chata była niewielka, lecz zaskakująco schludna i wygodnie urządzona. Znalazł się w głównym pokoju, który spełniał funkcje salonu i jadalni połączonej ze znajdującą się w końcu pomieszczenia i oddzieloną sosnową ławą niewielką kuchnią. Wokół kominka ustawione były wygodne fotele, był tam też porządnie wyszorowany drewniany stół oraz garnki i patelnie aż lśniące od częstego polerowania. Will zauważył nawet wazon stojący na gzymsie kominka, pełen barwnych dzikich kwiatów. Przez duże okno wpadały wesołe promyki porannego słońca. Z głównego pomieszczenia dwoje drzwi prowadziło do sąsiednich pokoi.
Halt siedział na jednym z krzeseł, obute nogi oparłszy o stół.
— Przynajmniej się nie spóźniłeś — stwierdził zrzędliwym tonem. — Jesteś już po śniadaniu?
— Tak, panie — odparł Will, przyglądając się ciekawie zwiadowcy. Pierwszy raz zdarzyło mu się widzieć Halta bez szarozielonego płaszcza z kapturem. Mężczyzna miał na sobie proste ubranie z brązowej i zielonej wełny oraz miękkie, skórzane buty. Był starszy, niż się Willowi wcześniej wydawało. Jego włosy i broda były czarne, krótko przystrzyżone, ale przyprószone już nieco stalowoszarą siwizną. Przycięte były dość niedbale, Will odniósł wrażenie, że Halt dokonał tego sam, posługując się myśliwskim nożem.
Zwiadowca wstał. Drugie zaskoczenie: był zadziwiająco drobnej budowy. I tego Will nigdy dotąd nie dostrzegł. Szary płaszcz skrywał niejedno. Halt okazał się szczupły, nie był też wcale wysoki, właściwie nawet niższy od większości mężczyzn. Tym niemniej, emanowała od niego siła, przypominał napiętą cięciwę. Pomimo mizernego wzrostu i niewielkiej masy ciała, wyglądał dość groźnie.
— Napatrzyłeś się już? — spytał znienacka. Will drgnął nerwowo.
— Tak, panie! Przepraszam, panie — dodał.
Halt mruknął coś pod nosem. Wskazał palcem w stronę jednego z małych pokoików, które Will zauważył, wchodząc.
— To będzie twoja izba. Możesz zostawić swoje rzeczy.
Podszedł do opalanej drewnem kuchni, a Will, trochę niepewnie, zajrzał przez drzwi do wskazanego pokoju. Był mały, ale podobnie jak reszta domu, czysty i wygodny. Przy jednej ze ścian stało łóżko, przy innych szafa na ubrania i topornie wyglądający stół z miednicą oraz dzbankiem na wodę. Will zwrócił też uwagę na kolejny wazon ze świeżymi leśnymi kwiatami, które ożywiały pokoik. Położył zawiniątko ze swoimi rzeczami i ubraniami na łóżku, po czym wrócił do głównego pomieszczenia.
Halt nadal krzątał się przy kuchni, odwrócony plecami do Willa. Chłopiec odkaszlnął przepraszająco, był zwrócić na siebie uwagę. Halt nie odwrócił się i nadal mieszał coś w stojącym na blasze garnuszku.
Will odkaszlnął ponownie.
— Jesteś przeziębiony, chłopcze? — spytał zwiadowca nie patrząc w jego stronę.
— E… nie, panie.
— Czemu więc kaszlesz? — zainteresował się Halt, odwracając się wreszcie ku niemu.
Will zawahał się.
— Ja tylko… — zaczął niepewnie. — Tylko chciałem zapytać… czym właściwie zajmują się zwiadowcy?
— Na przykład tym, że nie zadają bezcelowych pytań, chłopcze! — oznajmił Halt. — Mają oczy i uszy szeroko otwarte, patrzą i słuchają uważnie, a jeśli nie mają zbyt wiele trocin między uszami, uczą się tego lub owego!
— Aha — rzekł Will. — Rozumiem.