W rzeczywistości nic nie rozumiał. Ale chociaż uświadomił sobie, że pewnie nie jest to najodpowiedniejsza pora na dalsze pytania, nie mógł się powstrzymać i powtórzył nieco urażonym tonem:
— Chciałem tylko wiedzieć, co właściwie robią zwiadowcy, nic więcej.
Halt dosłyszał rozdrażnienie w jego głosie i popatrzył na niego z dziwnym błyskiem w oku.
— No cóż, w takim razie chyba powinienem ci to wyjawić — stwierdził. — Otóż zwiadowcy, a ściślej mówiąc, kandydaci na zwiadowców, zajmują się pracami domowymi.
Will doznał bardzo niemiłego uczucia. Zdał sobie bowiem sprawę, że popełnił fatalną gafę.
— Pracami domowymi? — powtórzył bezmyślnie. Halt skinął głową, wyraźnie zadowolony z siebie.
— Tak właśnie. Rozejrzyj się wokół — przerwał, wskazując kolistym ruchem ręki wnętrze chaty. — Widzisz tu jakichś służących?
— Nie… panie — odpowiedział powoli Will.
— W rzeczy samej! — stwierdził Halt. — A to z tej przyczyny, że nie znajdujemy się w zamku, gdzie od służby aż się roi. Jesteśmy tylko w nędznej chacie. Trzeba do niej przynieść wody, trzeba narąbać drew, by napalić w piecu; ktoś musi zamiatać podłogi i trzepać chodniki. Jak myślisz, chłopcze, kto to wszystko zrobi?
Will próbował wymyślić jakąś inną odpowiedź niż ta, która sama się narzucała. Nie przyszło mu jednak do głowy nic rozsądnego, więc odpowiedział wreszcie zrezygnowanym tonem:
— Ja, panie?
— Tak i mnie się zdaje — powiedział zwiadowca, a potem szorstkim tonem udzielił zwięzłych instrukcji: — Tutaj jest wiadro. Beczka stoi za drzwiami. Woda — w rzece. Siekiera w przybudówce, drewno na opał za chatą. Miotła przy drzwiach, a podłogę pewnie sam znajdziesz, zgadza się?
— Tak, panie — rzekł Will i zaczął zakasywać rękawy. Podchodząc do chaty, zauważył beczkę, w której najwyraźniej znajdował się zapas wody na cały dzień. Na oko potrzeba było dwudziestu a może i trzydziestu wiader, żeby ją napełnić. Zdał sobie sprawę, że czeka go pracowity ranek i westchnął.
Gdy wychodził z pustym wiadrem w dłoni, usłyszał, jak zadowolony z siebie zwiadowca mruknął coś pod nosem, nalewając jakiś napój do kubka:
— Już prawie zapomniałem, jaka to zabawa, kiedy ma się ucznia.
Wprost nie do wiary — pomyślał Will — ile się trzeba napracować, aby doprowadzić do porządku tak czystą na pozór chatę, w dodatku przecież niewielką — i ile drobnych prac należy przy niej wykonać. Gdy zapełnił już po brzegi beczkę świeżą wodą z rzeki (trzydzieści jeden wiader), narąbał drew na opał i ułożył szczapy w równy stosik. Potem zabrał się za zamiatanie, a następnie, ponieważ Halt uznał, że chodnik w jadalni trzeba koniecznie wytrzepać, zwinął go, wyniósł na zewnątrz, zawiesił na linie rozciągniętej między dwoma drzewami i zaczął okładać zawzięcie kijem, aż wzniosły się tumany pyłu. Od czasu do czasu Halt wyglądał przez okno, by dodać mu animuszu, rzucając przy tym zazwyczaj: „A tam, w lewym rogu?” czy „Włóż w to nieco życia, chłopcze” — lub coś podobnego.
Gdy dywan znów znalazł się na podłodze, Halt uznał, że wiele z jego garnków nie lśni tak, jak powinny.
— Trzeba by je wyszorować — powiedział, jakby do siebie, ale Will już wiedział, że znaczy to tyle, co „bierz się do roboty, chłopcze”. Tak więc zaniósł bez słowa garnki nad brzeg rzeki, wypełnił je wodą i drobnym piaskiem, a potem szorował i szorował, aż metal nabrał połysku.
Halt tymczasem przeniósł się na werandę, gdzie rozsiadł się wygodnie i zajął lekturą. Miał do przeczytania cały stosik listów, które wyglądały na oficjalną korespondencję. Przechodząc raz czy dwa obok niego, Will spostrzegł, że na kilku kartach widnieją herby i pieczęcie, natomiast na większości widoczny był tylko prosty nagłówek, przedstawiający liść dębu.
Powróciwszy znad rzeki, pokazał Hakowi naczynia, by ocenił jego pracę. Zwiadowca skrzywił się do swego odbicia w lśniącej miedzi.
— Hm. Nieźle. Widzę tu moją twarz — stwierdził, a potem dodał bez cienia uśmiechu: — Może to i nie najlepiej.
Will nie odezwał się. W ustach ktokolwiek innego, uznałby te słowa za żart, jednak z Haltem nigdy nic nie było wiadomo. Zwiadowca przyglądał mu się przez sekundę lub dwie, a potem wzruszył lekko ramionami i gestem dał znak Willowi, żeby odniósł garnki do kuchni. Chłopak przechodził właśnie przez drzwi, gdy usłyszał za sobą głos Halta:
— Hm. Dziwne.
Sądząc, że zwiadowca mówi do niego, Will zatrzymał się wpół kroku.
— Słucham? — Za każdym razem, gdy Halt wynajdywał mu nowe zadanie, polecenie rozpoczynało się od czegoś w rodzaju „Niesamowite. Skąd na tym dywanie wzięło się tyle kurzu?” albo: „Odnoszę dziwne wrażenie, że kuchnia cierpi na dotkliwy brak drewna opałowego”.
Takie stwierdzenia, ku udręce Willa, padły już wielokrotnie w ciągu tego dnia; natomiast Halt najwyraźniej znajdował w ich wygłaszaniu wielkie upodobanie. Tym razem jednak chyba rzeczywiście mówił sam do siebie, czytając kolejny raport. Jak zauważył Will, był to jeden z dokumentów opatrzonych znakiem dębowego liścia. Zwiadowca podniósł głowę, nieco zdziwiony, że Will się do niego zwraca.
— O co chodzi? — spytał. Will wzruszył ramionami.
— Wybacz, panie. Kiedy usłyszałem „dziwne”, myślałem, że mówisz do mnie.
Halt pokręcił kilkakrotnie głową, wciąż marszcząc brwi i przyglądając się trzymanej w dłoni kartce papieru.
— Nie, nie — rzekł, jakby w roztargnieniu. — Czytałem… — zawiesił głos i jeszcze bardziej zmarszczył brwi.
Wzbudziło to zainteresowanie Willa, który zamiast zająć się swoją pracą, stał i czekał.
— Co takiego? — odważył się w końcu zapytać. Gdy spojrzenie ciemnych oczu zwiadowcy spoczęło na nim, od razu tego pożałował. Halt przyglądał mu się przez kilka chwil.
— Ciekawski jesteś, co? — rzekł wreszcie, a gdy zawstydzony Will skinął głową, odezwał się nagle zaskakująco łagodnym tonem: — No cóż, to chyba cecha, której nie należy ganić u ucznia zwiadowcy. Tego przecież dotyczył ten sprawdzian z kartką w gabinecie barona.
— Sprawdzian? — Will postawił ciężki, miedziany kocioł obok drzwi. — To znaczy, że spodziewano się po mnie, że będę próbował poznać jej treść?
Halt skinął głową.
— Owszem, byłbym rozczarowany, gdybyś nie próbował. No i ciekaw byłem, jak się do tego zabierzesz. — Uniósł dłoń, by powstrzymać całą lawinę pytań, jakie Will chciał mu zadać. — Pomówimy o tym później — stwierdził, spoglądając znacząco na kocioł i resztę garnków. Will przykucnął, by je podnieść i znów odwrócił się w stronę domu, jednak ciekawość paliła go, toteż nie mógł się powstrzymać i spytał jednak:
— I co tam jest napisane? — wskazał ruchem głowy raport. Znów przez chwilę panowało milczenie, a Halt spoglądał na niego, jakby go oceniał.
— Lord Northolt nie żyje — powiedział wreszcie. — Podobno zabity przez niedźwiedzia. W zeszłym tygodniu, podczas polowania.
— Lord Northolt? — powtórzył Will. Jakby skądś znał to imię, ale nie potrafił go z niczym skojarzyć.
— Swego czasu naczelny wódz wojsk królewskich — wyjaśnił Halt, a Will kiwnął głową potakująco, chociaż nadal nie wiedział, o czym mowa. Skoro jednak Halt zaczął odpowiadać na jego pytania, postanowił drążyć dalej.
— Co w tym takiego dziwnego? Przecież zdarza się, że niedźwiedź kogoś zabije podczas polowania.
— To prawda — przyznał Halt. — Tyle że lenno Cordom położone jest daleko na zachód i nie spotyka się tam niedźwiedzi. Ponadto wydawało mi się, że Northolt jest zbyt doświadczonym myśliwym, by zasadzać się na niedźwiedzia w pojedynkę. — Wzruszył ramionami, zamykając tym samym sprawę. — Cóż, życie jest pełne niespodzianek, a wszyscy ludzie popełniają błędy — wskazał w stronę kuchni na znak, że rozmowa skończona. — Kiedy odstawisz garnki, może zechciałbyś wyczyścić kominek?