Will pokiwał głową w zamyśleniu.
— Czy to właśnie do tego służy wam umiejętność stawania się niewidzialnymi?
Zwiadowca znów uznał, że to właściwe i rozsądne pytanie, ale postarał się, by chłopiec tego nie dostrzegł.
— Nie posiadamy takiej umiejętności — sprostował. Ludziom tylko wydaje się, że możemy być niewidzialni. Tak naprawdę po prostu bardzo trudno nas dostrzec. Potrzeba do tego całych lat nauki i ćwiczeń, ale akurat ty niektóre z tych umiejętności już posiadasz.
— Ja? Naprawdę? — zaskoczony Will podniósł wzrok.
— Zeszłej nocy, gdy szedłeś przez dziedziniec zamkowy, kryłeś się w cieniach, dostosowując rytm ruchów do kołyszących się na wietrze gałęzi, nieprawdaż?
— Owszem — przytaknął Will. Nigdy dotąd nie miał d czynienia z kimś, kto miałby jakiekolwiek pojęcie o tym jak należy się poruszać, by nie zostać zauważonym.
— Stosujemy właśnie te zasady — ciągnął Halt — by wtopić się w tło, które posłuży nam za kryjówkę. W ten sposób stajemy się jego częścią.
— Rozumiem — rzekł powoli Will.
— Sztuka polega na tym, żeby nikt nie domyślał się, jakim sposobem któryś z nas znalazł się w danym miejscu, opuścił je lub zdobył niezbędne informacje. Innymi słowy, żeby po prostu nikt nas nie widział — stwierdził Halt. Przez chwilę Willowi wydawało się, że zwiadowca pozwolił sobie na żart, jednak gdy spojrzał na niego, ujrzał twarz Hal ta równie pochmurną, jak zawsze.
— Ilu jest zwiadowców? — spytał. Halt i baron mówili o jakimś Korpusie Zwiadowców, tymczasem Will znał tylko jednego jego członka — a tym jednym był Halt.
— Król Herbert zarządził, że będzie ich pięćdziesięciu, po jednym na każdą z prowincji. Ja rezyduję tutaj, a moi koledzy w czterdziestu dziewięciu pozostałych zamkach całego królestwa. Poza zdobywaniem informacji o potencjalnych wrogach, zwiadowcy pełnią rolę stróżów prawa — dodał Halt. — Patrolujemy powierzone nam lenno, pilnując, by prawo było przestrzegane.
— Sądziłem, że tym zajmuje się baron Arald? — wtrącił Will.
Halt potrząsnął głową.
— Baron sprawuje sądy — wyjaśnił. — Ludzie przedstawiają mu swe sprawy, a on je rozsądza. Zwiadowcy zajmują się wymiarem sprawiedliwości. Niesiemy prawo pośród ludu. Jeśli popełniona zostanie zbrodnia, szukamy dowodów. Nadajemy się do tej roli, ponieważ ludzie najczęściej w ogóle nie zdają sobie sprawy z naszej obecności. Prowadzimy śledztwo, by poznać winnych.
— Co dzieje się dalej? — spytał Will. Halt lekko wzruszył ramionami.
— Czasami składamy doniesienie baronowi danego lenna, a on wydaje rozkaz aresztowania osoby, która następnie zostanie oskarżona. Czasem, jeśli sprawa jest pilna, po prostu sami… ją załatwiamy.
— W jaki sposób to robimy? — wyrwało się Willowi. Halt przyjrzał mu się uważnie.
— Raczej nie zajmujemy się tym, jeśli jesteśmy uczniem i to dopiero od paru godzin — odparł. — Natomiast ci z nas, którzy są zwiadowcami od ponad dwudziestu lat, zazwyczaj wiedzą, jak się zachować, i nie muszą nikogo o to pytać.
— O — sapnął speszony Will.
— No i wreszcie — ciągnął Halt — podczas wojny wypełniamy zadania specjalne. Jesteśmy przewodnikami sił zbrojnych, dokonujemy rozpoznania, działamy za liniami wroga, dokonując dywersji na jego tyłach i tak dalej — rzucił okiem na chłopca. — To trochę ciekawsze niż praca na gospodarstwie.
Will poważnie skinął głową. Zorientował się już, że jego życie w charakterze ucznia zwiadowcy może okazać się całkiem interesujące.
— Ale o jakich wrogach mówisz, panie? — spytał. Przecież, odkąd sięgał pamięcią, zamkowi Redmont nic nie groziło.
— Mówię o wrogach zewnętrznych i wewnętrznych — odrzekł Halt. — Czyli o skandyjskich najeźdźcach zza morza i innych potencjalnych agresorach — a także o Morgaracie i jego wargalach.
Will wzdrygnął się, przypomniał sobie ponure opowieści o Morgaracie, władcy Gór Deszczu i Nocy.
— O tak — Halt zauważył jego reakcję. — Zdecydowanie Morgaratha i jego poddanych należy mieć na oku i pilnie się ich strzec. Dlatego też znajdują się pod stałą obserwacją zwiadowców. Musimy wiedzieć, czy zbierają siły, czy przygotowują się do wojny.
— A jednak — stwierdził Will, głównie by dodać sobie animuszu wobec grozy, jaką tchnęły legendy o złowrogim nieprzyjacielu — gdy ostatnio zaatakowali, armie baronów rozbiły ich w puch.
— To prawda — przyznał Halt — ale tylko dlatego, że w porę nadeszło ostrzeżenie o napaści… — przerwał i spojrzał znacząco na Willa.
— Zrobił to któryś ze zwiadowców? — domyślił się chłopak.
— Otóż to. Zwiadowca przyniósł wieść, iż wargalowie Morgaratha wyruszyli na wojnę… a potem poprowadził kawalerię przez znany sobie bród, by mogła rozbić nieprzyjaciela, uderzając z flanki.
— To było wielkie zwycięstwo — stwierdził Will.
— Z pewnością. A zawdzięczamy je czujności zwiadowców, nabytym przez nich umiejętnościom i znajomości terenu, bocznych dróg oraz sekretnych przejść.
— Podczas tej bitwy zginął mój ojciec — powiedział Will półgłosem. Halt popatrzył na niego ciekawie.
— Czy tak?
— Był bohaterem. Walecznym rycerzem — dodał Will. Zwiadowca milczał przez chwilę, jakby nie był pewien, czy ma coś powiedzieć, czy nie. Wreszcie rzekł po prostu:
— Tego nie wiedziałem.
Przez chwilę Will poczuł się zawiedziony. Miał bowiem przeczucie, że Halt wie coś o jego ojcu i że mógłby mu może opowiedzieć historię jego heroicznej śmierci. Cóż, nic z tego — pomyślał.
— Właśnie dlatego tak bardzo chciałem iść do Szkoły Rycerskiej — odezwał się wreszcie. — Aby pójść w jego ślady.
— Masz inne uzdolnienia — rzekł Halt, a Will przypomniał sobie, że baron powiedział coś bardzo podobnego poprzedniej nocy.
— Czy mogę o coś spytać…? Zwiadowca kiwnął głową.
— Zastanawiałem się… pan baron powiedział, że zostałem wybrany… przez ciebie, panie?
Halt znów skinął głową w milczeniu.
— I baron także powiadał, że mam inne uzdolnienia — takie, dzięki którym nadaję się na przyszłego zwiadowcę…
— Zgadza się.
— No… to znaczy jakie? Zwiadowca założył ręce za głowę.
— Jesteś zręczny, a to w tym fachu przydatne — zaczął. — Jak już mówiłem, potrafisz się kryć, a to bardzo ważne. Szybko się poruszasz. I jesteś wścibski…
— Wścibski? To dobrze? — zdziwił się Will. Halt przyglądał mu się surowo.
— Wciąż zadajesz pytania. Nie spoczniesz, nim nie poznasz rozwiązania zagadki — wyjaśnił. — Właśnie dlatego namówiłem barona, by zgodził się na sprawdzian z tą kartką papieru.
— Ale kiedy pierwszy raz zwróciłeś na mnie uwagę, panie? To znaczy, kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że mogę się nadać? — dopytywał się Will.
— Hmm — zastanowił się Halt — chyba wtedy, kiedy przyglądałem się, jak kradniesz ciastka z kuchni Mistrza Chubba.
Will aż otworzył usta ze zdumienia.
— Widziałeś mnie, panie? Ależ to było lata temu! — nagle coś sobie uświadomił: — Gdzie byłeś, panie?
— W kuchni — oznajmił Halt. — Natomiast ty byłeś zbyt zajęty swoimi sprawami, gdy się tam pojawiłeś, by mnie dostrzec.
Will pokręcił głową z niedowierzaniem. Był przekonany, że wtedy w kuchni nie było nikogo. Wiedział jednak dobrze, że owinięty swym płaszczem Halt potrafi stać się niewidzialnym. Jeśli i on, Will, zdoła opanować tę umiejętność, wysiłek włożony w szorowanie garów i sprzątanie nie pójdzie na marne.